03.12.1967 - Wawel Kraków - Górnik Zabrze 0:5

Z WikiGórnik
Skocz do: nawigacja, szukaj
3 grudnia 1967
Puchar Polski 1967/68, 1/16 finału
Wawel Kraków 0:5 (0:2) Górnik Zabrze Kraków
Sędzia: Świstek (Rzeszów)
Widzów: 4 000
HerbWawelKrakow.gif Herb.gif
0:1
0:2
0:3
0:4
0:5
Lubański 5
Szołtysik 40 k
Lentner 70
Szołtysik 83
Klencz 86

Szczerbiński
Skimina
Burmer
Stwora
Adam Popowicz
Kurzawa
Maleńki
Sarnat
Sputo
Wilk
Kalicki
SKŁADY
Hubert Kostka (46 Jan Gomola)
Rainer Kuchta
Stefan Florenski
Stanisław Oślizło
Edward Olszówka
Joachim Kubek
Zygfryd Szołtysik
Erwin Wilczek
Jerzy Musiałek (46 Zygmunt Klencz)
Włodzimierz Lubański
Roman Lentner
Trener: Géza Kalocsay

Relacja

Kronika Górnika Zabrze

Gdyby to spotkanie rozegrane zostało kilka dni wcześniej, byłoby wydarzeniem zapewne drugoplanowym. Jednakże po sukcesie Górnika (zwycięstwie nad Dynamem Kijów) mecz ten wzrósł do rangi ewenementu sezonu. Górnicy wystąpili bez Latochy (złamana ręka), Olka (kontuzja kolana), Deji (trener zalecił niedawnemu juniorowi odpoczynek). W drugiej części gry miejsce Kostki zajął Gomola, a za Musiałka wszedł Klencz, którego nazwisko rzadko dotąd pojawiało się na afiszach. Ale nawet tak przemeblowany skład niepodzielnie panował na boisku demonstrując wiele akcji tak dobrze znanych ze spotkań z Dynamem. Zabrzanie rozpoczęli w ustawieniu 4-3-3, później na stałe do przedniej linii przeniósł się Szołtysik, a Wilczek składał częste wizyty obronie Wawelu. Przestała bowiem obowiązywać dyscyplina taktyczna z meczu z Dynamem, jedyne co obowiązywało to zasada, aby krakowianie zobaczyli zespół Górnika ze wszystkimi znamionami zwycięzców Dynama. Zadanie to zostało wykonane w stu procentach - pięć bramek mówi samo za siebie. Zabrzanie zaprezentowali wiele wyrafinowanych akcji. W sztuce tej brylował najmniejszy na boisku Szołtysik. Górnicy często zwalniali tempo akcji oszczędzając tym samym przeciwnika, jednak gdy tylko któryś z napastników dał hasło do przeprowadzenia szarży w tempie jednostajnie przyspieszonym, wówczas każdy manewr się udawał. Wszytko to złożyło się na spotkanie, o którym można powiedzieć krótko: było to spotkanie z Wawelem i entuzjastycznie witającą zabrzan publicznością.

Sport

Zwycięzcy Dynama pobili Kraków

Wawel – Górnik. Jeszcze przed kilkunastoma dniami zapowiedź takiego meczu pucharowego nie oznaczałaby nic więcej, jak jeszcze jedną szansę dla maluczkich, a więc co najwyżej drugoplanowe wydarzenie. Ale teraz po wspaniałym sukcesie górników występ zwycięzcy Dynama urósł do rangi ewenementu sezonu. Oczywiście znaleźli się i tacy, którzy wietrzyli po cichu możliwość sensacji, nieodłączną część wszystkich rozgrywek pucharowych, ale zdecydowana większość krakowian chciała przede wszystkim zobaczyć w akcji ćwierćfinalistów PKME i złożyć im przy okazji gratulacje.

Były to gratulacje podwójne: pierwsze za awans, drugie za pokaz pięknego futbolu w spotkaniu z Wawelem. Górnicy wystąpili bez Latochy (złamana ręka), Olka (kontuzja kolana), Dei (trener Kalocsai zalecił niedawnemu juniorowi odpoczynek). W drugiej części miejsce Kostki zajął Gomola, za Musiałka wszedł Klencz, którego nazwisko rzadko się dotąd pojawiało na afiszach zabrzan. Ale nawet tak przemeblowany skład niepodzielnie panował na boisku, demonstrując wiele akcji tak dobrze nam znanych ze spotkań z Dynamem. Zabrzanie (z Lentnerem na lewej flance) rozpoczęli w ustawieniu 4—3—3, później na stałe do przedniej linii przeniósł się Szołtysik, bardzo często obronie Wawelu składał wizyty Wilczek. Dyscyplina taktyczna przestała bowiem obowiązywać, obowiązywała jedynie zasada: krakowianie powinni zobaczyć Górnika ze wszystkimi znamionami zwycięzców Dynama.

I zobaczyli, z pięcioma bramkami włącznie. Górnicy równie dobrze pokazówkę na stadionie Wawelu mogli uwieńczyć jeszcze kilkoma bramkami, ale uważali, że „piątka” w zupełności wystarczy. Zadowalali się więc grą na efekt, szukali dla wyrafinowanych akcji nowych ornamentów. Pragnęli przyjaźnie dla siebie usposobioną publiczność przekonać - co w futbolu oznacza dobre wyszkolenie techniczne. W sztuce tej brylował najmniejszy na boisku i zarazem najbardziej błyskotliwy Szołtysik. Razem z Lubańskim i Wilczkiem przeprowadzili kilka akcji które przerywano brawami jeszcze na długo przed ich zakończeniem. Nie wszystkie chcieli zabrzanie kończyć strzałami, wyraźnie oszczędzając przeciwnika i własne siły.

Zwalniali więc w pewnych okresach tempo, wycofywali piłkę na własną połowę, ale kiedy któryś z napastników dał hasło do przeprowadzenia szarży w tempie jednostajnie przyspieszonym, wówczas każdy manewr się udawał, „wychodziły” dryblingi, dokładne podania. Wszystko to złożyło się na spotkanie o którym można powiedzieć krótko: spotkanie z Wawelem i entuzjastycznie witającą zabrzan publicznością.

W tym jednostronnym pojedynku pod koniec pierwszej części górnicy oddali na moment inicjatywę gospodarzom. Wówczas to dwoma świetnymi paradami popisał się Kostka broniąc m. in. bombę Skiminy adresowaną tuż pod poprzeczkę. Podobny prezent urobili piłkarzom Wawela tuż przed ostatnim gwizdkiem, jakby chcieli ukoronować ich ambicję honorowym golem. Sputo trafił jednak w poprzeczkę, a dobitkę Sarnata obronił Gomola, który tylko przy tej interwencji musiał się zapoznać z walorami bronowickiej borowiny. I na tym zakończył się koncert Górnika, w którym nie zawsze górowało „forte”, ale nawet „piano’' wielu akcji również wywarło spore wrażenie na zwolennikach zabrzan w podwawelskim grodzie. Krakowianie najlepiej zresztą sami ocenili walory zabrzan mówiąc po meczu: gdyby Wisła rozgrywała spotkania w PZPE chociaż w takim tempie jak górnicy z Wawelem, również mielibyśmy swojego przedstawiciela w ćwierćfinale.

S. Pen., Sport nr 1422 z dnia 4.12.1967r.