07.03.1987 - Ruch Chorzów - Górnik Zabrze 0:0

Z WikiGórnik
Skocz do: nawigacja, szukaj
7 marca 1987 (sobota), godzina 15:30
1. liga 1986/87, 16. kolejka
Ruch Chorzów 0:0  Górnik Zabrze
Sędzia: Wiesław Bartosik (Kraków)
Widzów: ok. 12 000
HerbRuchChorzow.gif Herb.gif
Szewczyk Yellow card.gif
(1-4-3-3)
Janusz Jojko 7
Henryk Pałka 5
Waldemar Waleszczyk 5
Krystian Walot 5
Waldemar Fornalik 5
Józef Nowak 6
Mirosław Jaworski 5
Mieczysław Szewczyk 5
Lucjan Pietrzak 5 (72 Grzegorz Kornas n.)
Krzysztof Warzycha 6
Mirosław Bąk 5
SKŁADY (1-4-4-2)
Józef Wandzik 6
Jacek Grembocki 7
Józef Dankowski 5
Joachim Klemenz 5
Marek Kostrzewa 6
Andrzej Pałasz 5
Waldemar Matysik 6
Ryszard Komornicki 5
Jan Urban 6
Ryszard Cyroń 6
Andrzej Iwan 5 (78 Krzysztof Kołaczyk n.)
Trener: Władysław Żmuda Trener: Antoni Piechniczek

Dodatkowe informacje

  • Spotkanie ligowe z Ruchem nr 62 (derby nr 84).
  • Spotkanie ocenione na 3 gwiazdki według Sportu (obok piłkarzy noty według tegoż dziennika).
  • Według innego źródła widzów ponad 15 000.

Relacja

Bilet meczowy.

Przed rozpoczęciem rundy wiosennej Ruch zajmował 13. miejsce w tabeli z dorobkiem 11 punktów. Był jedyną drużyną, która nie wygrała ani jednego spotkania na własnym stadionie. Pozycja idealna do… walki o utrzymanie w lidze. Zabrzanie z kolei przewodzili tabeli. Teoretycznie Górnik powinien więc spokojnie wygrać, ale chorzowianie w meczach z lokalnym rywalem grali przeważnie dobrze…

Boiskowy zegar wskazywał akurat 29 minutę gry. Niemal cała drużyna Ruchu oblegała bramkę gości. Niedokładne podanie, strata piłki – w pobliżu linii środkowej do akcji włączył się Andrzej Iwan, który w pełnym biegu w popisowy sposób opanował piłkę. Z lewej strony w sprinterskim tempie zbliżał się do pola karnego Marek Kostrzewa. On też był adresatem dokładnego podania Iwana. Po 3 czy 4 sekundach Kostrzewa miał już za plecami obrońców gospodarzy i spokojnie podał do pomysłodawcy tego przedsięwzięcia, stojącego w odległości 5 metrów od bramki. Wystarczyło lekko zmienić kierunek lotu piłki i byłoby 0:1, ale Iwan spudłował, czym najbardziej zaskoczył chyba samego siebie. Opisany wyżej atak był jednym z kilku, które mogły Górnikowi dać w tym spotkaniu zwycięstwo, jednak wszystkie skończyły się podobnie. Jeśli więc liderowi tabeli można było coś zarzucić na początku rundy rewanżowej, to właśnie denerwujący brak skuteczności.

Do dobrej formy zabrzan wszyscy byli w pewnym sensie przyzwyczajeni, z większym zainteresowaniem patrzono więc na Ruch. I tu niespodzianka, wprawdzie nie udało się niebieskim przełamać serii remisów na własnym stadionie, ale widać było, że zespół jest nieźle przygotowany do rundy. To już nie był ten totalny chaos, bieganie bez sensu i „bicie głową w mur”. Zawodnicy wiedzieli, czego chcą i gdyby linia środkowa stanowiła większą zaporę dla gości i trochę swobody miał Krzysztof Warzycha – pieczołowicie pilnowany przez Waldemara Matysika – wówczas nie byłoby już tak pewne, czy Józef Wandzik zachowałby puste konto.

Mecz był rozgrywany w bardzo trudnych warunkach - siarczysty mróz, bezustannie padający śnieg, śliska płyta. Piłkarze obu drużyn nie szukali jednak usprawiedliwień i grali tak jak potrafili najlepiej. 12 tysięcy widzów na trybunach nie miało powodów do narzekań. A że nie było bramek? „Winni” byli przede wszystkim obaj bramkarze, których naprawdę trudno było czymkolwiek zaskoczyć. Na wysoką indywidualną ocenę zasłużył też Jacek Grembocki. Jego ofensywna gra, rajdy na prawym skrzydle sprawiały obrońcom Ruchu sporo kłopotów, tym bardziej, że z drugiej strony boiska w podobnym stylu grał Marek Kostrzewa. Kibice byli ciekawi jak u boku Warzychy i Bąka wypadnie Lucjan Pietrzak, zawodnik, który dopiero zabiegał o miejsce w podstawowym składzie chorzowian. Występ przeciwko Górnikowi może jednak zaliczyć do udanych: „szukał” piłki, inicjował interesujące akcje, czasem brakowało mu dokładności, ale wniósł sporo ożywienia do gry w ataku.

O kolejnych meczach w wykonaniu niebieskich nie można było powiedzieć nic pozytywnego. Po porażkach 1:4 (0:1) w Szczecinie i 0:5 (0:3) w Poznaniu podziękowano za pracę Władysławowi Żmudzie. Przez trzy kolejki prowadził drużynę Jacek Góralczyk, asystent Żmudy, a potem zastąpił go Jacek Machciński. W Ruchu powitano go jako męża opatrznościowego, który uratuje ekstraklasę. Nie powiodło mu się jednak w Chorzowie. W każdym kolejnym meczu sytuacja stawała się coraz gorsza, choć nikt nie dopuszczał myśli o spadku. Do współpracy zaproszono nawet trenera Kazimierza Górskiego. Brakowało jednak pojętnych uczniów. Do tego doszły kary nałożone przez Wydział Gier PZPN. Gdy w prasie pojawiły się „sugestie”, że Ruch kupił ostatni mecz w sezonie z Zagłębiem Lubin, uznano go za rozegrany, ale bez zdobyczy bramkowych i punktowych. Ponadto Janusz Jojko został ukarany roczną dyskwalifikacją. Chorzowianie znaleźli się w strefie spadkowej i musieli grać w barażach o utrzymanie w lidze z gdańską Lechią. Oba przegrali 1:2, tym samym elitę opuściła drużyna, która jako jedyna do tej pory nie zaznała goryczy spadku i trwała wśród najlepszych od początku istnienia ligi.

Po spadku doszło w klubie do dużych zmian. Pojawili się nowi działacze, a trenerem został Jerzy Wyrobek. Pożegnano się z pięcioma zawodnikami, którzy „dopuścili” do degradacji (Jojko, Walot, Gałeczka, Pietrzak, Kapica), doszło zaś czterech nowych (Piotr Lech, Mirosław Mosór, Damian Łukasik i Dariusz Gęsior). Gra w niższej lidze wzmocniła zespół, Ruch gromił wszystkich rywali, nawet byłych pierwszoligowców. Te trzydzieści pojedynków na drugim froncie, niebiescy przeszli więc jak burza i w efektownym stylu powrócili do ekstraklasy.

Górnicy w tym czasie sięgnęli z ogromną przewagą nad rywalami po trzeci i czwarty (ostatni jak dotąd) z rzędu tytuł mistrzowski. Zespół grał w praktycznie niezmienionym składzie od czterech lat, piłkarze znali się doskonale i mieli szereg wyuczonych zagrywek. Roszada nastąpiła jedynie na funkcji szkoleniowca, w sezonie 1987/88 zespół prowadził bowiem Marcin Bochynek. Piłkarze nie byli jednak zadowoleni z pracy z tym szkoleniowcem. Wszystkie decyzje podejmował z zawodnikami, pytał ich, co sądzą o każdej sprawie. W zasadzie zespół nie potrzebował wtedy trenera, był najlepszy w Polsce i bez jego rad. Bochynek znalazł jednak nową pozycję dla Andrzeja Iwana – przesunął go z ataku do drugiej linii, przez co w przerwie zimowej odchodził z klubu w glorii najlepszego polskiego piłkarza.