09.04.1961 - Górnik Zabrze - Legia Warszawa 5:1

Z WikiGórnik
Skocz do: nawigacja, szukaj
9 kwietnia 1961
1. liga 1961, 3. kolejka
Górnik Zabrze 5:1 (1:1) Legia Warszawa Zabrze, stadion Górnika
Sędzia: Beno Bretstein (Łódź)
Widzów: 19 000
Herb.gif HerbLegiaWarszawa.gif

Pol 24
Pol 71
Pol 72
Jankowski 81
Pol 84
0:1
1:1
2:1
3:1
4:1
5:1
Brychczy 6
Hubert Kostka
Stefan Florenski
Stanisław Oślizło
Antoni Franosz
Ginter Gawlik
Jan Kowalski
Jan Kajzerek
Edward Olszówka
Edward Jankowski
Ernest Pol
Roman Lentner
SKŁADY Fołtyn
Mashelli
Grzybowski
Gmoch
Strzykalski
Zientara
Nowak
Brychczy
Nowara
Błażejowski
Boguszewski
Trener: Augustyn Dziwisz

Relacja

Sport

Hat trick Ernesta Pohla zmusił wicemistrza do kapitulacji.

Mecz miał dwa oblicza. W pierwszej połowie zaczął już nudzić, gdy górnicy nie umieli wyzyskać ani zdecydowanej przewagi w polu, ani też najdogodniejszych, jak się wydawało, sytuacji bramkowych. Na dobrą sprawę powinni byli już przed przerwą prowadzić różnicą najmniej dwu bramek. Trudno było o nie jednak przy specyficznym stylu robienia największego i przeszkadzania sobie samemu.

Po przerwie początkowo gra nie zapowiadała zmiany ani jakichś rewelacyjnych wydarzeń. Tym większa była niespodzianka, gdy górnicy przeistoczyli się jak za dotknięciem różdżki. Owoce nie dały na siebie czekać.

Po meczu ze Stalą miano w Zabrzu do mnie żal za rzekomo zbyt ostrą recenzję i wymagania. Obecnie przekonano się chyba, po czyjej stronie była słuszność. Drobnym „pićkaniem” (przepraszam Czytelników za niewybredne słowo) można przez dziewięćdziesiąt minut kręcić się w kółko bez najmniejszego efektu, natomiast do rozpłatania oporu zmasowanego przeciwnika służą długie podania, otwierające drogę i – możność oddania momentalnego strzału. Tak właśnie padła druga bramka, która miała w tej sytuacji psychologiczne znaczenie. Długi ukośny przerzut Gawlika, wycelowany precyzyjnie pod nogi Pohla zmiótł z przedpola całą obronę Legii i lewy łącznik miał przed sobą szeroko otwartą bramkę, którą zdobył ostrym strzałem.

Jeszcze nie umilkły oklaski widowni, a już Lentner zdecydował się na solowy bieg w rakietowym tempie, ściągnął na siebie nagonkę i oddał piłkę Pohlowi, który w ciągu jednej minuty wpisał się raz jeszcze na listę strzelców. Również czwarta bramka Jankowskiego miała swe źródło w długiej piłce z prawej flanki. Najpiękniejsza była piąta, przypominająca historyczną z Glasgow. Pohl przejął piłkę, nie zastanawiał się i kopnął z woleja, nie dając ani obronie Legii ani Fołtynowi żadnej szansy interwencji. Tak należy właśnie grać i jeśli górnicy utrzymają styl z drugiej połowy również w przyszłych spotkaniach – na pewno odegrają poważną rolę.

Zabrzanie, mimo w pełni zasłużonego zwycięstwa, nie byli monolitem. Notowaliśmy momenty, w których warszawianie zbyt szybko i zbyt łatwo przedostawali się pod bramkę Kostki, dając mu okazję do uzyskania… dobrej klasyfikacji.

Początek drugiej połowy był dla gospodarzy optycznie raczej mniej korzystny i zdawało się, że dojdzie jeszcze do ostrej zaciętej końcówki. Było to jednak złudzenie. Legia „skończyła się” w 70 minucie i nie miała już wiele do powiedzenia.

Niedokładności gry górników trzeba zapisać częściowo na konto zestawienia. Atak grał właściwie bez prawej flanki. Kajzerek wczoraj właściwie nie istniał. Olszówka pracował na łączniku ambitnie i ofiarnie, ale gra w napadzie wymaga większej elastyczności, toteż w akcjach wykończeniowych nie dawał rady.

Jankowski prezentuje się stanowczo lepiej, niż przed rokiem. Gra spokojnie i jest bardziej ruchliwy. Pohl przystąpił do spotkania po zlekceważonej sobie kontuzji, która mogła mieć złe następstwa, poza tym zbytnio przejmował się świętami. Wybaczamy mu jednak wiele za grę, jaką zademonstrował nie tylko w końcówce, ale w wielu poprzednich akcjach. Cztery bramki w jednym meczu, to rzecz niecodzienna. Lentner jest jednym z najbardziej dynamicznych naszych napastników. Umie trzymać krótko piłkę, umie szybko przejść do przodu, umie centrować z pełnego biegu i strzelać. Zrezygnowanie z zawodnika tego na przeciąg aż roku w reprezentacji za przewinienie natury administracyjno-dyscyplinarnej było, powiedzmy delikatnie, „przeoczeniem”. Do sprawy tej jeszcze wrócimy.

W pomocy postacią wybijającą się był Gawlik, który otrzymałby jeszcze lepszą notę, gdyby nie seria mniej dokładnych podań. Kowalski miał chwilami trudności z parą Nowak – Brychczy, ale w sumie dawał sobie radę.

W obronie miłą niespodziankę sprawił „stary” Franosz, który grał niemal bez pudła. Debiut Florenskiego po dłuższej przerwie był udany. Pozostał nadal mistrzem w swoistym wybijaniu piłki. Oślizło wałczył bardzo ofiarnie, wyłapywał główki, nad którymi należy jednak nadal pracować, gdyż nie są technicznie czyste. Dobrze zdał egzamin Kostka.

W całości Górnik denerwował kunktatorstwem w pierwszej fazie i oczarował rozmachem w drugiej.

O Legii doprawdy niewiele można powiedzieć. Defensywa jej dawała sobie dobrze radę tak długo, dopóki przeciwnik grał w napadzie zbyt ślamazarnie. Później całkowicie się zdezorganizowała. Fołtyn stracił szanse reprezentacyjne już przy pierwszej bramce, kiedy wypuścił piłkę z ręki. Nie wiemy, co stało się z tym dawniej ruchliwym i pełnym inicjatywy zawodnikiem. Jest obecnie jakiś ospały bez temperamentu. Niewiele możemy powiedzieć o Mashellim i Grzybowskim, którzy skończyli się, gdy gra przybrała na tempie. Gmoch miał stosunkowo łatwego przeciwnika, nie wydaje nam się, by odpowiadała mu pozycja bocznego obrońcy.

Strzykalski i Zientara nie są w dawnej dobrej formie. Brychczy wystartował nieźle, by później zniknąć z pola widzenia. Kilka zwodów i sztuczek niestety nie wystarcza. Mało widoczny był Błażejewski. Boguszewski, nie mogąc poradzić sobie z Florenskim, przeszedł po przerwie na prawą flankę, co mu niewiele pomogło, tak, jak i Nowak nic nie zdziałał po przeciwnej stronie. Jedynym graczem, któremu mogliśmy dać lepszą notę był cofnięty Nowara. On był inicjatorem bramki Brychcego, on też próbował raz po raz zorganizować własny atak.

Sędzia p. Bretstein szafował rzutami wolnymi, które krzywdziły… drużyny poszkodowane, poza tym był często zbyt drobiazgowy, co w sumie wpłynęło ujemnie na rytm gry.

Tadeusz Maliszewski, Sport nr 41 z dnia 10 kwietnia 1961r.