10.03.1971 - Górnik Zabrze - Manchester City 2:0

Z WikiGórnik
Skocz do: nawigacja, szukaj
10 marca 1971 (środa), godzina 17:00
Puchar Zdobywców Pucharów 1970/71, 1/4 finału
Górnik Zabrze 2:0 (2:0) Manchester City Chorzów, Stadion Śląski
Sędzia: Leonidas Vamvakopoulos (Ateny, Grecja)
Widzów: ok. 90 000
Herb.gif HerbManchesterCity.gif
Lubański 34
Wilczek 40
1:0
2:0
Hubert Kostka
Jan Wraży
Jerzy Gorgoń
Stanisław Oślizło
Henryk Latocha
Zygfryd Szołtysik
Erwin Wilczek
Hubert Skowronek
Jan Banaś
Włodzimierz Lubański (60 Władysław Szaryński)
Jerzy Wilim
SKŁADY Joe Corrigan
Tony Book
Tony Towers
Derek Jeffries
Tommy Booth
Mike Doyle
Alan Oakes
Mike Summerbee
Neil Young
Francis Lee
Colin Bell
Trener: Ferenc Szusza Trener: Joe Mercer

Relacja

Kronika Górnika Zabrze

Już na 30 dni przed meczem, organizatorzy znaleźli się w sytuacji bez wyjścia. Otrzymali bowiem 160 tys. zgłoszeń na bilety wstępu, czyli na... dwa mecze. Co gorsza zgłoszenia wciąż napływały. Oczywiście mecz miał być transmitowany w telewizji, ale ta informacja nie robiła na nikim wrażenia. Wszyscy chcieli być świadkami pojedynku Górnika z Manchesterem City.

Atmosfera przed meczem robiła się z dnia na dzień coraz bardziej gorąca. Studził ją jedynie siarczysty mróz panujący wówczas na Śląsku, jak i obfite opady śniegu, zmuszające do prac nad murawą pługi śnieżne i prawie dwustu ludzi z łopatami. Prace trwały cały czas, gdy udało się odgarnąć śnieg, pogoda znów płatała figla i śnieg zaczynał znów padać. Aż do samego rozpoczęcia spotkania ściągano wciąż kolejne warstwy białego puchu. Ponadto przed zawodami wszystkie pomieszczenia na stadionie został poddane renowacji, otwarto również dla gości przytulną kawiarenkę.

Przed spotkaniem kadra Górnika zamieszkała w hotel PTTK w Chorzowie, gdzie przygotowywała się do pojedynku z Manchesterem. Wśród piłkarzy panowały optymistyczne nastroje, dominowała chęć rehabilitacji za porażkę z Wiednia. Liczono również na pomoc wspaniałej śląskiej publiczności.

Bilet meczowy.

Z kolei zapytany o spodziewany wynik menager Manchesteru City, Joe Merciera, odpowiedział bez namysłu, że mając osłabiony aktualnie atak (w sześciu spotkaniach najlepszy napastnik Collin Bell strzelił tylko jednego gola), nie będzie zdziwiony jeśli padnie bezbramkowy remis. Miał bowiem pełne zaufanie do swojej defensywy. Generalnie w ekipie angielskiej panował optymizm, do ataku wrócili bowiem Francis Lee i Mike Summerbee. Mimo to, stratedzy Manchesteru City, udali się do sir Matta Busby'ego, budowniczego Manchesteru United, klubu, którzy 3 lata wcześniej potykał się z Górnikiem w podobnych warunkach klimatycznych. Zwrócenie się do "konkurencji" oznaczało ogromną wolę wygranej. Dzięki radom Busby'ego City zabrało m.in. do Chorzowa dużo większą ilość ciepłych ubrań treningowych. Rad taktycznych nie ujawniono. Można się było jednak spodziewać, że Manchester City, podobnie jak wcześniej United, postawi na obronę, pozostawiając w przodzie jednego "dywersanta" - sprytnego i szybkiego Lee.

Manchester przyleciał do Polski dzień przed spotkaniem. Na lotnisku w Krakowie drużynę przywitał prezes Eryk Wyra. Angielska ekipa udała się następnie do Katowic i hotelu o tej samej nazwie. Ilość bagaży była ogromna, przywieźli sobie bowiem ze sobą swój własny prowiant, którego zresztą i tak nie tknęli, gdyż szybko przekonali się do polskiej kuchni. Jak się okazało później, szampany też się nie przydały. Przed wejście do budynku na Anglików czekał tłum entuzjastów sportu.

Cel rehabilitacji za Wiedeń został zrealizowany w pełni. Górnik pokonał Manchester 2:0. Oczywiście chciano wyższego wyniku, ale nie umniejszano sukcesu, który był ewidentny. Szczęście byłoby pełne, a awans przesądzony, gdyby Szaryński wykazał w 70 min. bardziej silne nerwy. Przez nikogo nie atakowany, będąc już poza zasięgiem działania angielskich obrońców, mając w dodatku obok siebie Wilima, a przed sobą tylko Corrigana posłał piłkę w aut. Nie mniej pewna była sytuacja Banasia, piłka po strzale Lubańskiego uderzyła w słupek.

Ponad 80 tys. ludzi, a więc jak na arktyczne warunki całkiem niezwykła ilość, owacyjnie przyjęła piękny sukces Górnika, będący zasłużoną nagrodą za wolę walki, olbrzymi hart ducha, duże umiejętności i wysoką kulturę gry. Zwycięstwo nad jedną z czołowych drużyn Europy dało Górnikom oprócz olbrzymiej satysfakcji pewność tego, że miesiące morderczej pracy nad budową wysokiej formy z myślą o wielkim rywalu nie poszły na marne, lecz przyniosły konkretne i oczekiwane efekty. Partner był wymagający, piekielnie silny, skoncentrowany. Musiał jednak uchylić czoła przed wspaniale przygotowanym, owianym żądzą rewanżu za Wiedeń, polskim rywalem.

Program meczowy.

Ledwo dobiegł końca chorzowski mecz, natychmiast zaczęło wszystkich dręczyć pytanie, czy to wystarczy do awansu, czy Górnik zdoła obronić kapitał wywalczony z takim trudem w środę, 24 marca. Było jeszcze dużo czasu na analizy, podsumowania i prognozy, lecz już wówczas można było stwierdzić, że Górnik jest drużyną dostatecznie dojrzałą, a jednocześnie świadomą swych atutów, by dać sobie wydrzeć wielką szansę.

Pojedynek zdobywców Pucharu Polski i Anglii miał, prócz niezwykłej scenerii, pasjonujący przebieg, w czym była olbrzymia zasługa Górnika. Trzeba przyznać, obawy były spore, głównie przez pierwszy kwadrans, gdy szala walki o środkową strefę boiska ważyła się raz a jedną, raz na drugą stronę. W tym czasie Anglicy rzucili wszystkie atuty, sięgnęli po najskrytszą broń, nie rezygnując nawet z prowokacji, byle tylko opanować najważniejszy obszar murawy, następnie narzucić przeciwnikowi swoje warunki i dyktować swoją wolę. Stąd maksymalne skoncentrowanie wszystkich gatunków broni w środkowej linii, stąd uformowanie fontu, który tworzyło aż sześciu piłkarzy. W przodzie został tylko specjalnie przygotowywany na Chorzów Collin Bell. Wspomagany był dywersantem Lee. W morderczej walce o inicjatywę, Anglicy nie uzyskali jednak nic, mimo, że włożyli w to cały arsenał środków. Górnik nie dał sobie narzucić warunków, wykazał nie tylko silne nerwy, ale także wspaniałą dyscyplinę taktyczną. Miał dużo walorów, żeby opanować grę, okiełznać rywala i narzucić mu swoją wolę.

To był bardzo ważny okres gry, wolno przypuszczać, że miał on decydujące znaczenie dla dalszego rozwoju wydarzeń. Anglicy nie uzyskali nic poza sytuacją, która mogła przynieść prowadzenie, ale nie dała nic, gdyż Oślizło natychmiast naprawił błąd, jedyny w tym meczu, Kostki i wyekspediował piłkę tuż sprzed samej linii. Zamiast korzyści Manchester odniósł straty, czym w tej psychologicznej walce była bez wątpienia zmiana oblicza widoczna w nabraniu wyraźnego respektu dla niezłomnego, stale prącego do przodu i natrętnego niczym osa rywala. Doyle dawał tylko rzadkie dowody aktywności i agresywności. W tyłach Anglików panował niczym niezmącony spokój, lecz napastnicy Summerbyee, Bell i Lee stracili już w bezpardonowej walce z polską defensywą zabójcze zazwyczaj żądła.

To był pierwszy, jeszcze niewymierny sukces Górnika, stanowiący zarazem psychologiczny fundament zwycięstwa. Spokojni już o środkową strefę, bezbłędnie kontrolowaną przez Szołtysika, Wilczka i Skowronka, Górnicy mogli przygotowywać grunt pod inne, bardziej konkretne korzyści. Każdy piłkarz tej formacji reprezentował inne wartości. Spryt i przebiegłość "Małego" skutecznie uzupełniały bojowość Skowronka oraz dojrzałość taktyczną i wysoką kulturę gry Wilczka. Cała trójka wspomagana bardzo skutecznie i zazwyczaj z pełnym wyczuciem zamiarów przeciwnika grającą defensywę mogła zacząć koncentrować coraz częściej uwagę na szukaniu sposobów zaskoczenia Manchesteru. Finezją, najbardziej nawet dokładnymi, ale pozbawionymi odpowiadającego tempa i rozmachu podaniami nic nie można było zdziałać. Na brytyjski beton potrzebny był wyłącznie zaskakujący, przeprowadzony w błyskawicznym tempie manewr zdolny do zmylenia czujności rosłego Bootha, twardego Towersa i upartego Booka. Manewr taki nastąpił dwukrotnie w odstępie zaledwie sześciu minut. W obu przypadkach w głównej roli wystąpił Włodzimierz Lubański. Piłkarz, którego udział do ostatniej chwili nie był pewny, zawodnik, który sam zdecydował, że jest w stanie grać, dał jeszcze jeden dowód wielkiego talentu i wspaniałej klasy. W 34. minucie wystartował niczym burza do kapitalnego podania Latochy. Dokładnie podana piłka trafiła idealnie w szczelinę między dwoma piłkarzami Manchesteru. Krótki rajd, błyskawiczny strzał i 1:0 dla Górnika. Niezawodny egzekutor wystąpił w sześć minut później w roli wyrafinowanego konstruktora. Posiał w bój idealnym podaniem Wilczka, te strzelił, poprawił po interwencji Corrigana i było 2:0.

Druga połowa nie była dla Górników zbyt pomyślna. Lubański odczuwał ból nogi, silny strzał, który dał prowadzenie spowodował odnowienie kontuzji. Mimo to Włodek zgodnie z wolą trenera wyszedł na murawę. Walczył z bólem tylko przez kwadrans, a nawet w tej sytuacji potrafił zmylić obrońcę, strzelił celnie, ale wiatr zmienił kierunek piłki, trafiła ona w słupek, a Górnik poniósł niewyobrażalną stratę. Włodek wsparty na ramionach sanitariuszy, żegnany owacją świadomej wspaniałego wyczynu tego piłkarza publiczności opuścił murawę.

Anglicy wiedzieli, kim dla zabrzan był Lubański. Jakby ich w tym momencie ktoś biczem smagnął, z taką energią i animuszem poszli do przodu, wzmocnili siłę natarcia o dodatkowy impet, lecz znów nic nie uzyskali. Oślizło wraz z Gorgoniem, Wrażym i Latochą panowali suwerennie w strefie swego działania, ani razu nie pozwolili angielskim napastnikom wyrobić sobie dogodnych pozycji strzałowych. W końcówce, to osłabiony Górnik, a nie Manchester, miał w końcówce dwie szanse mocnego zaakcentowania wyższości. Raz Banaś, w drugim przypadku Szaryński, wykazali za mało precyzji, by szczęście było pełne.

Kto zasłużył na najwyższe noty? Bez wątpienia Lubański, w dalszej kolejności niezrównany w drugiej linii, mimo nieco słabszego początku, Szołtysik, następnie rewelacyjnie pisujący się Gorgoń, walczący o lepsze noty z Wrażym, wielką rolę spełnił Wilczek, swoje zadanie z nawiązką wykonali: Latocha, Oślizło, Skowronek i Kostka. Z kolei asy Manchesteru nie wykazali zbyt wiele inicjatywy. Lee był dobrze pilnowany przez Wrażego i Skowronka, Bell ani razu nie zabłysnął zrywem, a Summerbee mógł się popisać jedynie zwiększonymi inklinacjami do faulowania. Zawiódł również Carrigan.

W szatni Górnika po spotkaniu panowała zrozumiała radość. Zmartwiony był jedynie Szaryński, który zaprzepaścił szansę na strzelenie trzeciej bramki. Nie mógł sobie darować tej straconej szansy.

Sport

Przed meczem

Rewanż za Wiedeń w zmienionych rolach ?

GÓRNIK ZABRZE

Istnieje od 1948 roku, ale historię ma niezwykle bogatą. Figuruje w niej 8 tytułów mistrza Polski (lata: 1957, 1959, 1961, 1963, 1964, 1965, 1966, 1967) oraz 3-krotnie zdobycie Pucharu Polski (1965, 1969, 1970). Żaden klub polski nie reprezentował jeszcze tylokrotnie naszych barw w europejskich rozgrywkach pucharowych. Żaden też nie wspiął się jeszcze tak wysoko, jak Górnik w ubiegłym roku, kiedy to po dramatycznych pojedynkach z AS Roma dotarł do finału PEZP.

MANCHESTER CITY

Założony w 1894 roku. Przez długie lata występował w II lidze. Tytuł mistrza Anglii zdobył do tej pory dwukrotnie: w 1937 oraz 1968 roku. Lepiej szczęściło się piłkarzom MC w rozgrywkach pucharowych, gdzie aż 4 razy zdobywali zaszczytne trofeum (1904, 1934, 1956, 1969). W roku ubiegłym zapisali na swym koncie „życiowy” sukces, zdobywając po finałowym zwycięstwie nad Górnikiem Zabrze 2:1 PEZP.

Koniec zimy ! To nic, że za oknem mróz i śnieg, że kalendarz wskazuje co innego. W piłkarskim kalendarzu od soboty jest wiosna. Kto nie wierzy, niech spojrzy, na twarze kibiców. To nie mróz wymalował na ich twarzach rumieńce – są one nieomylną oznaką wielkich emocji. Tak to już jutro ! Mecz, na który czeka cała Polska. Wielki rewanż za wiedeński finał Górnik – Manchester City. Pierwszy akt pasjonującego pojedynku, za dwa tygodnie rewanż w Anglii i na placu boju pozostanie już tylko jeden z ubiegłorocznych finalistów Pucharu Europy Zdobywców Pucharów. Tak chce los i choć nikt nie może być zadowolony z powtórki finału już w ćwierćfinale, innej ewentualności nie ma. Kto pójdzie dalej, a kto odpadnie ? Jest to pytanie nie tylko tych 100 tysięcy szczęśliwców, którzy uzyskali kartę wstępu na Stadion Śląski, nie tylko tych także 200 tysięcy, dla których brakło miejsca, ale również milionów telewidzów, wreszcie wszystkich europejskich entuzjastów futbolu. Bez żadnej przesady, wszak grają dwie najlepsze drużyny ubiegłorocznej edycji, dwa czołowe zespoły Starego Kontynentu. W więc: do kogo uśmiechnie się szczęście ? To samo pytanie, z góra trzy miesiące temu, brzmiało w całkiem innej tonacji. Zdecydowanie bardziej radośniej dla Manchesteru. Górnicy nie robili żadnych tajemnic przed losowaniem ćwierćfinałów: wszystko jedno z kim, byle nie z Manchesterem. Świadomość tamtego, jakże nieudanego, występu wiedeńskiego, wsparta solidną wiedzą o jakości angielskiego futbolu, wyżłobiła w mentalności górników trwały ślad. Ale przecież byli tacy którzy reprezentowali całkiem inny pogląd: jeśli wątpić, to nie byle komu, a poza tym – jeśli myśleć o finale, to nie lepiej pokonać zdobywcę i obrońcę PEZP wcześniej ?..

Od chwili, gdy poznaliśmy wyniki losowania, minęły prawie trzy miesiące. Dostatecznie dużo czasu, żeby mogły się i zdewaluować oceny i diagnozy. Staraliśmy się w tym czasie informować naszych czytelników jak najrzetelniej o sytuacji w obu obozach. Dawaliśmy obszerne relacje zarówno z Zabrza, jak i z Manchesteru, dzięki czemu mamy prawo oczekiwać, że nasz czytelnik wyrobił sobie dostatecznie plastyczny obraz szans, aktualnych możliwości i problemów kadrowych istniejących w obu obozach. Spróbujmy je zatem zrekapitulować; zastanówmy się ewentualnymi analogiami w sytuacji sprzed wiedeńskiego finału i obecnym meczem oraz wypunktujmy różnice. Trzeba przede wszystkim wrócić do pytania skąd się u górników wzięła tzw. angielska choroba, dlaczego przed każdym losowaniem niezmiennie powtarza się to samo : byle nie Anglików. Odpowiedź nie jest trudna. W świadomości zabrzan tkwi głęboko wspomnienie o fatalnym występie w Londynie, przeciw Tottenhamowi, gdzie Górnik doznał najwyższej w swej historii porażki, nie da się ponadto wymazać z pamięci, że karierę zabrzan w europejskich pucharach dwukrotnie przekreślili Anglicy. Stąd ta niechęć, stąd przekonanie że z „wszystkimi byle nie z Anglikami”. Ale spróbujmy spojrzeć na tę sprawę z innej strony. Przecież nie gdzie indziej tylko właśnie w Anglii Górnik cieszy się znakomitą opinią, i gdyby przyszło ustalić kto z kim bardziej niechętnie gra, prawdopodobnie okazało by się, że Anglicy lubią spotykać Górnika tak samo jak Polacy. Poza tym zasadnicza sprawa. Od czasu ostatniej próby polsko-angielskiej tzn. od porażki Górnika z „MC” w wiedeńskim finale minęło dziewięć miesięcy, a więc, bardzo dużo czasu. Górnik wyciągnął z nauczki właściwe wnioski, spędził zimę tak pracowicie, jak nigdy dotąd, zrezygnował z wyjazdu za Ocean wszystkie cele podporządkował jednemu: jeszcze bardziej udanemu występowi na arenach PEZP, konkretnej pełnej mobilizacji sił i środków na wielki rewanż z MC. Wydarzenia ostatnich dni, świetny pojedynek pucharowy z Gwardią, stanowiący generalną próbę możliwości zabrzan dowiodły, że ciężka praca nad budową formy na Anglików dała spodziewane rezultaty. Górnik emanuję energią, jest świeży psychicznie i fizycznie ma szybkość i rozmach, a wiec dysponuje atutami, których nawet w połowie nie miał w Wiedniu. Wtedy przegrał 1:2, dając rzadką lekcję nieudolności taktycznej. Jeśli tak było wówczas, a obecnie jest jak wyżej, to logika podpowiada ewidentny wniosek mamy wszelkie podstawy by wierzyć i ufać Górnikowi ! bez względu jaką siłę ognia przygotuje wielki rywal. Zaciskając mocno kciuki i życząc naszemu zespołowi wykrzesania pełni sił i możliwości przekazujemy czytelnikom „Sportu” dwie pełne kolumny wiadomości, a więc bogaty serwis informacyjny o jutrzejszym meczu w Chorzowie, oraz występie Legii w Madrycie. A przy tym gorąca prośba nasza i piłkarzy z Zabrza: nie żałujmy gardeł w kulturalnym dopingu na Stadionie Śląskim, nawet wówczas, gdy nie wszystko będzie się układać po naszej myśli. To pomaga, to uskrzydla, a poza tym daje później satysfakcję, że miało się w sukcesie jakiś skromny udział. Do zobaczenia na Stadionie Śląskim.

Autor Janusz Jeleń

Czy zagra Lubański ?

Przeprowadziłem już trzy ostre treningi, próbowałem nawet strzelać, robić zwody na pełnych obrotach. Od czasu do czasu bóle dawały o sobie znać. Nie mogę wiec autorytatywnie powiedzieć, czy wystąpię przeciwko Manchesterowi. Pragnę tego z całego serca. O tym, czy zagram, zadecyduje dopiero trening, który przeprowadzę w środę w godzinach porannych. A oto co mówi dr Korycki: Codziennie przeprowadzam okłady obolałej nogi Lubańskiego, robi się kąpiele, naświetlenia. Nie zaniedbujemy niczego. Obrzęk już całkowicie znikł, Lubański ma silny organizm i dlatego wierzę, że zwalczymy szybciej chorobę, niż spodziewaliśmy się i wzmocni w środę swój zespół.

Piłkarze Górnika: Damy z siebie wszystko

Jakiego spodziewają się wyniku piłkarze ? Co sądzą o sławnym przeciwniku ? Przeprowadziliśmy w poniedziałek po południu sondaż na ten temat wśród podopiecznych trenera Szuszy.

H. KOSTKA: - Jeśli nasz atak nastawi dobrze celowniki, wtedy nie powinniśmy mieć kłopotów z osiągnięciem pełnego sukcesu na Stadionie Śląskim.

J. GOMOLA: - Wierzę, że przed własną widownią w pełni się zrehabilitujemy, za niepowodzenie w Wiedniu. Mecz z Gwardią wykazał, że nasza obrona jest w formie. Oby tylko mógł wystąpić Włodek.

J. WRAŻY: - Dla mnie jest obojętne, czy będę pilnował Lee, Bella czy Summerbee. Wszyscy są groźni. Mamy jednak skonsolidowaną obronę.

J. GORGOŃ: - Zapewne przejdzie mi się opiekować Francisem Lee. Tym razem jestem przekonany, że nie zrobimy takiego błędu jak w Wiedniu i nie pozwolimy mu hasać po całym boisku. Wygramy różnicą 2 bramek.

S. OŚLIZŁO: - We wszystkich ważnych meczach wspomagała nas swym dopingiem publiczność. Tak było m. in. W arcytrudnym meczu z Romą i jeszcze wcześniej z Manchesterem United. Jestem głęboko przekonany, że w pokerowej rozgrywce z Manchesterem City będziemy mieli za sobą również gorący doping. Proszę ten apel skierować w imieniu zespołu naszego do wszystkich kibiców, którzy przyjdą w środę na Stadion Śląski.

H. LATOCHA: - Łatwego zadania nie będziemy mieli. Najbardziej obawiam się Francisa Lee. To jeden z najlepszych angielskich napastników.

Z. SZOŁTYSIK: - Mamy już doświadczenie w grze z zespołami angielskimi. Sądzę więc, że tym razem powinniśmy przejść brytyjską przeszkodę i zakwalifikować się do półfinału.

E. WILCZEK: - Jestem zupełnie spokojny, ale pod warunkiem że wzniesiemy się na wyżyny.

A. DEJA: - Oby tylko murawa była dobrze przygotowana, a wtedy jestem spokojny o wynik. Tak dobrze, jak obecnie, chyba nie byliśmy przygotowani do sezonu. Damy z siebie wszystko na co nas stać.

H. SKOWRONEK: - Wygramy na pewno.

J. BANAŚ: - Sądzę, że Anglicy postawią zdecydowanie na obronę. Niech się bronią jak chcą, a i tak pojadą do domu z bagażem trzech bramek.

W. LUBAŃSKI: - Będę bardzo szczęśliwy jeżeli uda mi się wystąpić w środowym meczu. Sądzę, że w trakcie przymusowej przerwy nie straciłem formy.

J. WILIM: - Nasz atak non-stop powinien rozerwać mur obronny Manchesteru City. Oczywiście atak skoordynowany.

W. SZARYŃSKI: - Jeśli w pełni zrealizujemy plan taktyczny, ustalony przez trenerów, wówczas nie będzie kłopotów z wysokim zwycięstwem.

A. OLEK: - Nasi działacze są przekonani, że wygramy różnicą, trzech albo czterech bramek. Ten plan można zrealizować.

Autor (bg)

Typy bez gwarancji

KAZIMIERZ GÓRSKI, TRENER SELEKCJONER PZPN: „Górnika czeka zdecydowanie cięższa przeprawa. Manchester City zaliczany jest do grona światowych potęg. Legia trafiła na łatwiejszą przeszkodę, ale liczne przypadki losowe sprawiły, że na wyniki jej meczów będziemy czekać z dużym niepokojem”.

DANIEL OLBRYCHSKI AKTOR: „Legie uważam za faworyta i chyba nie jestem w swej opinio odosobniony. Może natomiast dojść do przykrej niespodzianki w Chorzowie. Przykrej oczywiście dla… Anglików”.

KRYSTYNA KARLUS MGR PRAW: „Będę wyrazicielką pragnień wszystkich Polek jeśli powiem, że najmilszym dla nas prezentem na Dzień Kobiet byłyby zwycięstwa Górnika i Legii”.

WALERY KISIELIŃSKI TRENER, DZIAŁACZ WOZPN: „Jestem przekonany, że awansują do półfinałów obie nasze drużyny”. W hotelu „Katowice” przeprowadziliśmy krótkie wywiady z reporterami towarzyszącymi jedenastce z Manchesteru, zadając wszystkim jednobrzmiące pytanie: - Jakiego spodziewają się wyniku w środowym pojedynku ?

Ron Crowther (Daily Mail): - Allison ma nadal wątpliwości co do Bella i Summerbee, ale nie dopuszczam myśli, aby moglinie grać. Toteż jego i naszym marzeniem jest remis. Sądzę, że cel osiągniemy.

De Porter (Daily Express): - Uważam, że City odzyskało wiarę we własne siły. Stało się w najbardziej odpowiednim momencie. Cała bowiem Anglia wierzy, że znowu sięgniemy po Puchar.

P. Wilcox (Manchester Guardian): - Górnik to groźny zespół toteż na Stadionie Śląskim obawiam się, że Manchester będzie przeżywał trudne chwile.

Przepisał Damian Chodzicki

Relacja

W Chorzowie zwycięstwo 2:0! W Madrycie porażka 0:1Szanse awansu w pełni realne. Popisowe 60 minut Włodzimierza Lubańskiego. Zmienione role w rewanżu za Wiedeń

CHORZÓW (inf. wł.). Rewanż za Wiedeń wygrał Górnik 2:0. Szczęście byłoby pełne, sukces całkowity, a perspektywy awansu teoretycznie przesądzone, gdyby Szaryński w 70 minucie wykazał bardziej silne nerwy. Przez nikogo nie atakowany, będąc już poza zasięgiem działania angielskich obrońców mając w dodatku obok siebie Wilima, a przed sobą tylko Corrigana posłał piłkę w aut. Skończyło się zatem na 2:0, które i tak stanowi mocną zaliczkę awansu, będąca jednocześnie najniższą ceną, jaką obrońca PEZP mógł zapłacić za chorzowski występ. Dodajmy prócz wspaniałej sytuacji Szaryńskiego nie mniej pewną Banasia, wreszcie słupek Lubańskiego, a będziemy mieli pełny obraz tego, co mogło spotkać Anglików przy odrobinie większej precyzji strzeleckiej zabrzańskich kanonierów. Ponad 90 000 ludzi, a więc jak na arktyczne warunki niezwykła ilość, owacyjnie przyjęło piękny sukces Górnika, będący zasłużoną nagrodą za niezłomną wolę walki, olbrzymi hart ducha, duże umiejętności i wysoką kulturę gry. Zwycięstwo nad jedną z czołowych drużyn Europy daje górnikom prócz olbrzymiej satysfakcji pewność tego, że miesiące morderczej pracy nad budową wysokiej formy z myślą o wielkim rywalu, z myślą o awansie na pucharowej arenie nie poszły na marne, lecz przyniosły konkretne i oczekiwane efekty. Partner był wymagający, piekielnie silny, skoncentrowany, znakomicie zorganizowany, a mimo to nie zrobił nic, będąc zmuszony uchylić czoła przed wspaniale przygotowanym, owianym żądzą rewanżu za Wiedeń polskim rywalem. Ledwie dobiegł końca chorzowski nokaut natychmiast zaczęło wszystkich drążyć pytanie: czy to wystarczy do awansu, czy Górnik zdoła obronić kapitał wywalczony z takim trudem w środę 24 marca ? Będzie dostatecznie dużo czasu na szczegółowe analizy, porównania i dociekania, choć już teraz można bez zbytniego chyba ryzyka wyrazić przekonanie, że Górnik jest drużyną dostatecznie dojrzałą, rutynowaną, a przy tym świadoma swych atutów, żeby dał sobie przy maksymalne koncentracji i mobilizacji wydrzeć wielką szanse. Zatem bądźmy dobrej myśli i ufajmy górnikom. Środowy pojedynek zdobywców pucharów Anglii i Polski miał prócz niezwykłej scenerii, pasjonujący przebieg w czym, powiedzmy to od razu, olbrzymia zasługa Górnika.Mieliśmy spore obawy, trzeba to przyznać, tylko przez pierwszy kwadrans, gdy szala walki o środkową strefę boiska ważyła się raz na jedną, raz na drugą stronę. W tym czasie Anglicy rzucili wszystkie atuty, sięgnęli po najskrytszą broń, nie rezygnując nawet z prowokacji byle tylko opanować najważniejszy obszar murawy, następnie narzucić przeciwnikowi swoje warunki i dyktować swoją wole. Stąd maksymalne skoncentrowanie wszystkich gatunków broni w środkowej linii, stąd uformowanie frontu, który tworzyło aż sześciu piłkarzy. W przodzie został tylko trzymany dotąd niczym brytan na uwięzi, specjalnie przygotowany wyłącznie z myślą o Chorzowie Collin Bell, wspomagany krępym, dywersantem Lee. W morderczej walce o inicjatywę, Anglicy nie uzyskali nic, mimo że włożyli w to cały arsenał środków. Górnik nie dal sobie narzucić warunków, wykazał nie tylko silne nerwy, ale także wspaniałą dyscyplinę taktyczną. Miał dość walorów, żeby opanować grę, okiełznać rywala i narzucić mu swoją wole. To był bardzo ważny okres gry, wolno przypuszczać że miał on decydujące znaczenie dla dalszego rozwoju wydarzeń. Anglicy nie uzyskali nic poza sytuacją, która mogła przynieść prowadzenie, ale nie dała nic, gdyż Oślizło natychmiast naprawił błąd, dodajmy jedyny w całym meczu, Kostki i wyekspediował piłkę tuż sprzed samej linii. Zamiast korzyść Manchester odniósł same straty, czy w tej psychologicznej walce była bez wątpienia zmiana oblicza widoczna w nabraniu wyraźnego respektu dla niezłomnego, stale prącego do przodu i natrętnego niczym osa rywala. Co z tego, że grasujący na całej szerokości Doyle dawał rzadkie dowody aktywności i agresywności, co z tego, że w tyłach Anglików panował niczym niezmącony spokój, skoro napastnicy Summerbee, Bell i Lee już stracili w bezpardonowej walce z naszą defensywą zabójcze zazwyczaj żądła.

PSYCHOLOGICZNY FUNDAMENT

To był pierwszy, jeszcze wymierny sukces Górnika, stanowiący zarazem psychologiczny fundament zwycięstwa. Spokojni już o środkową strefę, bezbłędnie kontrolowaną przez Szołtysika, Wilczka i Skowronka mogliśmy przygotować grunt pod inne, bardziej konkretne korzyści. Każdy piłkarz tej formacji reprezentował inne wartości , spryt i przebiegłość „Małego” skutecznie uzupełniały: bojowość Skowronka oraz dojrzałość taktyczna i wysoka kultura gry Wilczka. Cała trójka wspomagana, bardzo skutecznie i zazwyczaj z pełnym wyczuciem zamiarów przeciwnika grająca defensywa mogła zacząć koncentrować coraz częściej uwagę na szukaniu sposobów zaskoczenia Manchesteru finezją, najbardziej nawet dokładnymi, ale pozbawionymi odpowiedniego tempa i rozmachu podaniami nic nie można było zdziałać. Na brytyjski beton, potrzebny był wyłącznie zaskakujący, przeprowadzony w błyskawicznym tempie manewr zdolny do zmylenia czujności rosłego Bootha, twardego Towersa i upartego Booka. Manewr taki nastąpił dwukrotnie w odstępie zaledwie sześciu minut. W obu przypadkach w głównej roli wystąpił Włodzimierz Lubański. Piłkarz, którego udział do ostatniej chwili był niepewny, zawodnik, który sam zadecydował czy jest w stanie grać, dał jeszcze jeden powód wielkiego talentu i wspaniałej klasy. W 34 minucie Włodek wystartował niczym burza do kapitalnego passingu Latochy. Dokładnie podana piłka trafiła idealnie w szczelinę między Jeffriesa i Bootha. Krótki rajd, błyskawiczny strzał i 1:0 dla Górnika. Niezawodny egzekutor wystąpił w sześć minut później w roli wyrafinowanego konstruktora. Posłał w bój idealnym podaniem Wilczka, ten strzelił, poprawił po interwencji Corrigana i było 2:0. Byliśmy spokojni, już bez wątpliwości czkaliśmy na drugą odsłonę. Niestety nie była ona dla nas pomyślna. Lubański odczuwał ból nogi, silny strzał, który nam dał prowadzenie spowodował odnowienie kontuzji. Mimo to Włodek zgonie z wolą trenera wyszedł na murawę. Walczył z bólem tylko przez kwadrans, ba, nawet w tej sytuacji potrafił zmylić obrońców, strzelił celnie, ale wiatr zmienił kierunek piłki, trafiła ona w słupek, a Górnik poniósł niepowtarzalną stratę. Włodek wsparty na ramionach sanitariuszy, żegnany owacją świadomej wspaniałego wyczynu tego piłkarza publiczności opuścił murawę.

REFLEKS ANGLIKÓW

Anglicy wiedzą co dla zabrzan oznacza udział Lubańskiego. Jakby ich w tym momencie ktoś biczem smagnął z taką energią i animuszem poszli do przodu, wzmocnili siłę natarcia o dodatkowy impet, ale znowu nic nie zyskali. Oślizło wraz z Gorgoniem, Wrażym i Latochą panowali suwerennie w strefie swego działania, ani razu nie pozwolili angielskim napastnikom wyrobić sobie dogodnych pozycji strzeleckich. To mówi więcej za wszelkie komentarze. Nie Manchester, lecz Górnik, nawet osłabiony brakiem współtwórcy zwycięstwa i zarazem piłkarza nr 1 na boisku miał w końcówce jeszcze dwie szanse mocnego zaakcentowania wyższości. Raz Banaś, w drugim przypadku Szaryński, o czym już było na wstępie, wykazali za mało precyzji, aby szczęście było pełne. Kto w drużynie Górnika zasługuje na najwyższe noty ? Numer 1 to bez wątpienia Lubański, w dalszej kolejności niezrównany w drugiej linii, mimo nieco słabszego początku, Szołtysik, następnie rewelacyjnie spisujący się Gorgoń walczący o lepsze z Wrażym, wielką role spełnił Wilczek, swoje zadania wykonali z nawiązką: Latocha, Oślizło, Skowronek i Kostka. Nie przekonał może Banaś, zwłaszcza po tym, co o nim słyszeliśmy po powrocie z Hiszpanii. Oceną Anglików zajmujemy się osobno. Sędziowskiej trójce pod batutą p. Vamvakopulosa należy się w ocenie „Sportu” co najmniej 4 z plusem. Odegrali wyjątkową rolę w tym, że widowisko po gorącym pierwszym okresie toczyło się bez najmniejszych zakłóceń. Autor Janusz Jeleń

„Fortissimo” kibiców Górnika

Anglicy powiedzieli, że nie mają już trudności z rozszyfrowaniem muzycznych predyspozycji Polaków. I dodawali zaraz, że rozumieją na jakiej glebie wyrośli Chopin i Szymanowski. Dziwili się tylko, że nie dochowaliśmy się „własnego” Armstronga bo nasze ciągotki do orkiestry i instrumentów dętych (Kunicka się kłania) uwidaczniają się na każdym kroku. Zaprotestowałbym może przeciwko tej opinii, gdyby nie 10 marca. Rzeczywiście już od wczesnych godzin rannych mogło brakować tramwajów i autobusów, mogło brakować miejsc w hotelach, ale nie brakowało… trębaczy. Nie ma w tym żadnej aluzji i trzeba ten rzeczownik przyjąć w sposób dosłowny. Wydobyto ze sklepów i ognisk muzycznych trąbki; harcerze zgodzili się (czegóż się nie robi dla Górnika?), by do Katowic i na stadion przetransportowano ich „sygnałówki”, a ponieważ i ten asortyment mógłokazać się zbyt ubogi, więc i myśliwi wyciągnęli swoje „rogi”, które na polowaniu wabią zwierzynę, a dziś (czyli w środę) miały zagrzewać zabrzani odbierać Anglikom chęć do gry… W gwoli sprawiedliwości trzeba jednak dodać, że instrumenty dęte nie zmajoryzowały przedmeczowego i meczowego nastroju. Były także dzwonki. Czuliśmy po trosze jak na kuligu, choć wówczas wiadomo, że atak „zbójników” jest pozorowany, podczas gdy na meczu ani Lee, ani Summerbee bynajmniej nie udawali swych ofensywnych zapędów… A jeśli już mowa o muzyce, to trzeba przypomnieć i starego grajka z Rzeszowa, który nie miał wprawdzie aspiracji Menuhina, ale miał za to bardzo silny głos i w takt swoich skrzypcowych improwizacji śpiewał: „To kantata dla Górnika – dziś Manchester z mapy znika!” Było dużo tego typu „proroctw” i dużo kiepskich, „częstochowskich” rymów. Wszystko to jednak tworzyło niepowtarzalną atmosferę wielkiego widowiska, które fascynowało nie tylko ¾ naszych rodaków i co najmniej połowę mieszkańców Albionu. Do Katowic przyjechało tylko kilkuset wyspiarzy, ale także dwa tysiące Czechosłowaków. Widzieliśmy również ekipy kibiców z NRD, z Węgier i ze Związku Radzieckiego. Jeden z autokarów z Ostrawy (OV 69-89) wywiesił na przedniej szybie ogromny napis: Górnik – Manchester 5:0! Zabrakło „tylko” trzech bramek (a może - jak sugerowali nasi południowi sąsiedzi – zabrakło przede wszystkim Włodka Lubańskiego?). Transparenty. Istne morze wielobarwnych transparentów. Napisy nie liczyły się już w setki, ale w tysiące… Niemal bladym świtem wysiadali z pociągów i z autokarów kibice z Gdyni i Gdańska. Przecierali zaspane oczy i rozwijali przewiezione przez blisko 600 km hasła: „Gdy stoczniowcy przybywają, to górnicy zwyciężają!”, „Kiedy Gdynia kibicuje- Górnik bramki wciąż ładuje”. Są i przedstawiciele innych województw: „Włodek zawsze nas zachwyca – to głosi cała Krynica”, „Na darmo MC sobie zęby ostrzy – to mówią wierni kibice z Bydgoszczy”, „Niech nam Lee nie podskakuje, bo dziś Olsztyn kibicuje!”… „Bez żadnego „ale” – Górnik w półfinale” (ten ostatni transparent był dziełem studentów AGH z Krakowa). A mecz był coraz. Ceny biletów ( oczywiście na „czarnym rynku”) wzrastały odwrotnie proporcjonalnie do liczby minut, dzielących nas od meczu. Pod „Zenitem” i „Orbisem” w Katowicach kilku „koników” oferowało wejściówki o 250 zł za sztukę… I znajdowali nabywców… Wreszcie godzina „X”. na ulicach pusto, w sklepach ekspedientki przykładają uszy do tranzystorów, w restauracjach i kawiarniach „puchy”. Nie tylko w Katowicach. W odległych o ponad 20 km Tychach, w dużej reprezentacyjnej kawiarni miasta – „Mimozie” – tylko 22 osoby (w tym 5 mężczyzn). W tyskiej „Teatralnej”, gezie młodzież o tej porze okupuje wszystkie stoliki – jedna kelnerka przypada na jednego… klienta. 16.59. Już tylko 60 sekund dzieli nas od rozpoczęcia wielkiego pojedynku. Jedna z najmilszych spikerek TV, p. Krystyna Loskowa ogromnie długo zapowiada transmisję. Ładnie mówi i ładnie się uśmiecha, ale wszyscy nerwowo patrzą na zegarki. Sekundnik obraca się z szybkością sprintera. Wreszcie jest stadion! Grają, ale głos red. Ciszewskiego grzęźnie gdzieś w siatce mikrofonu. Technicy krzątają się gorączkowo. Nareszcie… „Halo halo, mówi…” A gdzieś z boku powiewa transparent: „Gdy Ciszewski komentuje – wtedy Górnik triumfuje!” Czy naprawdę? Pierwsze pół godziny nie potwierdza tej opinii. Górnik jest nijaki… Ale kibice nie biorą przykładu ze swych pupilów. Właśnie w tym okresie – sześć telefonów. Czy Summerbee miał prawo w ten sposób zaatakować Kostkę? Tłumaczymy , interpretujemy przepisy… A potem, tuż po bramce zdobytej przez Lubańskiego telefon z CSRS. „Widzieliście? To była klasyczna czeska „uliczka”. Pisaliście kiedyś, że ten sposób gry przeszedł do futbolowych archiwów, a tym czasem…” I jeszcze jeden telefon, tym razem z Mikołowa, ale znów dzwonią Czechosłowacy: „Zjechaliśmy na pobocze i wpadliśmy w zaspę, ale teraz już wszystko w porządku. Tylko powiedzcie nam jaki jest wynik i czy zdążymy jeszcze na drugą połowę do Chorzowa?”. Zdążyli w końcu. W tym momencie było jeszcze 1:0, ale w pół sekundy później szarża Wilczka na Corrigana przyniosła Górnikowi drugą bramkę. Ponoć kibice przeprowadzili ankietę, który z Polaków umieści piłkę w siatce bramy do… półfinału. Wymieniano – jak słyszeliśmy – wszystkie nazwiska, z wyjątkiem Kostki. Tym razem „na wierzchu” byli ci, którzy w domowych pantoflach zasiedli przed telewizorem. Na srebrnym ekranie widać było wyraźnie Wilczka i „siódemkę” (a przecież numeru nigdy pan nie zmienia, prawda Panie Erwinie?)… Więc Wilczek, jeden z najlepszych, boiskowych strategów Górnika… I ostatnie, denerwujące 45 minut… Nie kleiło się w naszym zespole, gdy Włodek Lubański musiał opuścić murawę. Nawet dzwonki i trąbki brzmiały jakoś ciszej. Najlepszy (przynajmniej w sensie nazwisk) klubowy atak wyspiarzy nacierał ze zdwojoną pasją na bramkę Kostki. I wreszcie szansa na wagę awansu do półfinału. Władysław Szaryński znalazł się oko w oko z Corriganem. Na ulicy w Katowicach zatrzymały się taksówki (oczywiście tylko te, które były wyposażone w radioodbiorniki), kelnerzy byli nieczuli na wołania nielicznych zresztą klientów, a w sklepach zamiast kostki masła podawano marynowane pieczarki… Nie trwało to jednak długo. Sprawozdawca radiowy rozwiał nasze złudzenia jeszcze, zanim piłka minęła białą linię. „Szarik” źle wymierzył, skierował piłkę obok bramki… Gwizdek. Ostatni akord meczu. Nikt się teraz nie zastanawia, czy te dwie bramki wystarczą, czy rewanżowy pojedynek na Maine Road nie zmusi nas do zweryfikowania opinii. Liczy się dzień dzisiejszy, liczy się zwycięstwo Górnika! Ulicami Katowic znów się przewalają tłumy, znów falują transparenty. Trwa koncert domorosłych trębaczy. Za czternaście dni przyjdzie nam tylko zaciskać kciuki…

Autor Lech Drapiński

Owacje 90 tysięcy widzów dla GÓRNIKA, Hiszpanie zaskoczeni postawą Legii

Zadanie zostało wypełnione! Oczywiście chciało by się wyższego wyniki (mowa o Górniku), ale nie umniejszajmy sukcesu, który jest ewidentny.Umiejmy zadowalać się tym, co osiągnęliśmy. Szczegółowe relacje naszych korespondentów, komentarze i opinie osób najbardziej kompetentnych zamieszczamy w dalszej kolejności. W tej chwili refleksje natury ogólnej: zwycięstwo Górnika – w pełni zasłużone, aczkolwiek mogło być wyższe o jedna bramkę. Zadowala nas to, co zostało osiągnięte, albowiem wierzyliśmy niezłomnie, że Górnik utrzyma zdobytą przewagę i nie pozwoli się wyeliminować z dalszych rozgrywek. Sprawa odrobienia strat przez Legię nie budzi, w naszym przekonaniu, większych wątpliwości…

A teraz kilka słów o meczu chorzowskim. Został niewątpliwie dokonany poważny krok naprzód, jeśli chodzi o organizację tak poważnej imprezy.

Przepisał Damian Chodzicki

SPORT Nr: 39 (3468) z dnia 11 marca 1971r.