11.06.1960 - Górnik Zabrze - ŁKS Łódź 2:0

Z WikiGórnik
Skocz do: nawigacja, szukaj
11 czerwca 1960 (sobota)
1. liga 1960, 11. kolejka
Górnik Zabrze 2:0 (0:0) ŁKS Łódź Zabrze, stadion Górnika
Sędzia: Hołyst (Warszawa)
Widzów: 10 000
Herb.gif HerbLKSLodz.gif
Wilczek 67
Lentner 76 k
1:0
2:0

Joachim Szołtysek
Antoni Franosz
Stanisław Oślizło
Edward Olszówka
Ginter Gawlik
Marian Olejnik
Henryk Szalecki
Erwin Wilczek
Edward Jankowski
Jan Kowalski
Roman Lentner
SKŁADY
Ligocki
Walczak
Szczepański
Wieleski
Soporek
Suski
Jezierski
Kaźmieczak (Sas)
Szymborski
Kowalec
Stachura
Trener: Wilhelm Lugr

Relacje

Sport

Po 90 minutach oblężenia Wilczek i Lentner prolongują nadzieje Zabrza

Zabrze. Do tradycji spotkań zabrzan z ŁKS należały twarde, zacięte pojedynki o dramatycznym przebiegu, z których najczęściej wychodzili zwycięsko łodzianie. Każdorazowo przy tym publiczność oglądała dobry, szybki futbol, przeżywała wiele niezapomnianych emocji. Mimo woli wracaliśmy myślami do tych starych, dobrych czasów, kiedy patrzyliśmy wczoraj na żałosne widowisko w wykonaniu tych drużyn.

Była to w pierwszym rzędzie zasługa łodzian, którzy mieli w tym meczu tylko jeden cel: przegrać w jak najmniejszych rozmiarach. Udało się to im w zupełności, chociaż lepiej nie mówić, co mówiono na trybunach o takiej grze.

Najkrócej mówiąc – to osłabiony brakiem Pohla Górnik walczył wczoraj z Ligockim i dziesięcioma obrońcami ŁKS-u. O żadnej innej formacji w drużynie „czerwonych” nie było mowy. Jeszcze przed rozpoczęciem spotkania, Szczepański wycofany został z pomocy na stopera, a wkrótce po gwizdku sędziego okazało się,, że również pomocnicy i napastnicy mają za zadanie bronić tylko dostępu do własnego pola karnego.

Ta prymitywna taktyka zdawała bardzo długo egzamin. Górnicy oblegali wprawdzie łodzian w hokejowym „zamku”, ale kiedy dochodziło do strzałów – trafiały one w gęstwinę nóg, w graczy ŁKS-u, stawały się łupem Ligockiego lub brakowało im centymetrowej precyzji. Tak przeszła cała pierwsza połowa, w której Wilczek, Jankowski i Lentner zmarnowali nawet szansę sam na sam z Ligockim, nie mówiąc o innych „cudach”.

W drugiej połowie sytuacja uległa tylko o tyle zmianie, że przewaga gospodarzy stała się jeszcze większa. Teraz jedyny problem sprowadzał się do tego kto i kiedy wyłom w łódzkiej „obronie Częstochowy”. Świętna okazję ku temu stanowiła jedenastka podyktowana w 62 min. za rękę Wieteskiego na polu karnym. Zdenerwowani nieskutecznością swej gry zabrzanie długo zastanawiali się komu powierzyć funkcję egzekutora. W końcu wybrali Oślizłę i stoper Górnika strzelił w nogi Ligockiego. Podniecenie widowni zabrskich piłkarzy osiągnęło wówczas swój szczyt. Wydawało się, że nie ma w tym dniu siły na bramkarza łodzian. Okazało się jednak, że w 67 min. Wilczek otrzymał wreszcie idealną piłkę z lewej strony boiska, minął Szczepańskiego i strzelił nie do obrony.

Początek został zrobiony i myśleliśmy, że obecnie napięte nerwy napastników zabrskich rozluźnią się, co pozwoli im na bardziej spokojne akcje i celniejsze starzały. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Trzeba było drugiej jedenastki, tym razem za faul obrońcy łodzian, aby Lentner mógł podwyższyć wynik na 2:0. Wszystkie inne okazje z gry były nadal partaczone w zupełnie niezrozumiały sposób, w czym celowali zwłaszcza Wilczek i Szalecki.

To wszystko o sobotnim spotkaniu, w którym nie wiadomo, co mogło bardziej publiczność denerwować: prymitywizm drużyny łódzkiej czy niezaradność i nieudolność strzelecka Górników. „Wart Pac pałaca!” – słyszeliśmy złośliwe uwagi i trudno odmówić im racji. Tak czy inaczej, wczorajszy mecz w Zabrzu wyjaśnił nam w poważnym stopniu przyczyny porażki Mistrza Polski w Bydgoszczy. Przy takiej dyspozycji strzeleckiej trudno wygrać na własnym boisku, a co dopiero na wyjeździe. Gdyby Lentner i jego koledzy wykorzystali z ŁKS-em tylko 50 procent nadarzających się szans, wówczas końcowy wynik musiałby obracać się w graniach dwu cyfrówki.

Działacze Górnika próbowali usprawiedliwiać pudła swych zawodników śliską trawą po ulewnym deszczu, który przeszedł w sobotę na Śląsku. Oczywiście ten moment wzięliśmy także pod uwagę, ale nie może on wytłumaczyć wszystkich błędów, jakie popełniono w tym wyjątkowo nieciekawym i słabym spotkaniu.

ŁKS miał właściwie tylko 2 pełnowartościowych graczy: bramkarza Ligockiego i Szczepańskiego. Soporek nie jest już tym Soporkiem, który był dyrygentem zarówno ofensywnych jak i obronnych akcji. Szymborski jest cieniem obiecującego przed laty napastnika, a młodzież reprezentuje kwalifikacje co najwyżej na poziomie III ligi.

Przy okazji dwie informacje z obozu zabrzan: kontuzja Pohla nie jest tak groźna, jak się początkowo wydawało i już w nadchodzącą niedzielę wystąpi on przeciwko Lechii. Wczoraj Ernest oglądał wyczyny swych kolegów, łapiąc się często za głowę. Takie spojrzenie z boku może okazać się bardzo pożyteczne zarówno dla niego, jak i całego zespołu.

Wiadomość nr 2: nasz reprezentant Roman Lentner wstąpił wczoraj w związek małżeński i wkrótce po meczu odbyła się uroczystość weselna przy udziale wszystkich jego kolegów klubowych. Serdecznie gratulujemy i życzymy wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia!

Sport nr 76 z dnia 12.06.1960 r.