13.08.1961 - Legia Warszawa - Górnik Zabrze 1:1

Z WikiGórnik
Skocz do: nawigacja, szukaj
13 sierpnia 1961 (niedziela)
1. liga 1961, 16. kolejka
Legia Warszawa 1:1 (0:1) Górnik Zabrze Warszawa, Stadion Wojska Polskiego
Sędzia: Ignaczewski (Kraków)
Widzów: ok. 15 000
HerbLegiaWarszawa.gif Herb.gif

Błażejewski 65
0:1
1:1
Musiałek 20
Stanisław Fołtyn
Henryk Grzybowski
Woźniak
Marceli Strzykalski
Edmund Zientara
Janusz Żmijewski
Lucjan Brychczy
Czesław Ciupa
Błażejewski
Boguszewski
SKŁADY Hubert Kostka
Antoni Franosz
Stanisław Oślizło
Edward Olszówka
Ginter Gawlik
Jan Kowalski
Erwin Wilczek
Ernest Pol
Jerzy Musiałek
Edward Jankowski
Roman Lentner
Trener: Kazimierz Górski Trener: Augustyn Dziwisz

Relacja

Sport

Górnik opuszcza stadion WP niepokonany.

Mecz miał dwa różne oblicza. W pierwszej połowie Górnik całkowicie zdeklasował Legię. Oniemiała widownia warszawska, nie umiała się wprawdzie zdobyć na sportowe pokwitowanie widowiska, ale dokoła słyszało się wyrazy pełnego uznania. To co pokazali w tym czasie górnicy, było rzeczywiście piłką nożną bardzo wysokiej klasy. Drużyna w tym okresie nie miała ani jednego słabego punktu. Widziało się wspaniałe techniczne zagrywki indywidualne i zespołowe, długie podania szły dobrze wymierzone i nie żałowano strzałów, ostrych, celnych, lub mijających o włos bramkę.

Po przerwie sytuacja się zmieniła. Legia dokonała przestawienia w linii ataku (nie to jednak było decydujące), ruszyła z pełnym zapałem do boju i zepchnęła przeciwnika do defensywy. W tym okresie nie było już ze strony białych (górnicy) dokładnych akcji, rzadko tylko zdążano na czas na właściwe miejsce, walczono zaciekle o utrzymanie wyniku, ale daleko było do dawnego stylu. Niemal wszyscy zawodnicy, z wyjątkiem Oślizły i bramkarz Kostki, obniżyli swe loty i stąd też wypada sprawozdawcy obniżyć noty, które w przeciwnym wypadku wypadłyby znacznie lepiej.

Legia, której gra przed przerwą byłą chwilami wprost nieudolna, teraz zmieniła swe oblicze. Akcje nabrały lepszego tempa, kombinacja była sprawniejsza, ale gdyby nie rzut karny, zapewne nie uratowałaby jednego punktu. To czego dokazywali strzelcy Legii było wprost kompromitujące. Tyczy się to zarówna napastników jak i pomocników, którzy często usiłowali zmusić do kapitulacji Kostkę, co było trudne z chwilą gdy strzały mijały o kilka, a nawet kilkanaście metrów właściwy cel.

Proszono mnie, bym stwierdził, czy górnicy są przemęczeni dotychczasowym przebiegiem sezonu. Nie ulega wątpliwości, że po przerwie większości z nich brakło już pełnego tchu, ale nie wpływa to chyba jedynie z przeciążenia dotychczasowymi spotkaniami. Znacznie większy procent winy położyłbym na karb złego stylu, jaki stosują niektórzy zawodnicy, a który jest dostatecznie zaraźliwy, by opanować nawet cały zespół.

Zachwycałem się na równi z innymi smakoszami piłkarstwa pokazowymi sztuczkami, jakie produkowano w pierwszych 45 minutach, ale tak nie wolno grać, gdy prowadzi się zaledwie 1:0. Na grę pokazową można sobie pozwolić, jeśli leży to już we krwi, kiedy zwycięstwo ma się całkowicie w kieszeni. Lentnera podziwiałem i wściekałem się, gdy "objeżdżał" dwu, trzech i czterech graczy i zadawałem sobie pytanie, jak tam będzie z siłami po przerwie. Oczywiście nie starczyło ich. Jeśli Lentner udobruchał mnie kilkoma fantastycznymi strzałami, to jednak nie wybaczam mu tych nieproduktywnych zabawek, hamujących tempo akcji i wyczerpujących siły.

Robił jednak nie tylko Lentner. Próbował popisywać się identycznie Musiałek. Temu jednak można zapisać na dobro, że przetrzymał do końca. Od czasu do czasu zarażał się podobnym stylem również Wilczek, a nawet doświadczony Jankowski. Nic więc dziwnego, że sami się częściowo "wykończyli" i pociągnęli za sobą linię pomocy, a częściowo i obrony. Tego rodzaju maniery należy wyplenić czym prędzej gdyż w spotkaniu z silnym, kondycyjnie wytrzymałym przeciwnikiem skutki będą mniej zadowalające.

Lentner miał okresy wspaniałe, szkoda więc, że nie grał bardziej produktywnie. Jankowski osiągnął chyba poziom jakiego nie posiadał, gdy powoływano go do reprezentacji. Wilczek jest dobry, ale musi również oczyścić swą grę z ornamentacyjnych naleciałości. Był on współautorem bramki. Wyszedł bardzo mądrze na lewe skrzydło, scentrował a właściwie prawie że strzelił z trudnego kąta, reszty dokonał spokojnie nadbiegający Musiałek.

A teraz coś o Pohlu. Nasz bombardier grał bardzo mądrze, trzymał się przeważnie tyłu, tak, że Górnik walczył przed przerwą w ustawieniu 1, 4, 2, 4, gdyż Gawlik trzymał się bardziej tyłów, niż ataku.

Po przerwie zabrzanie zmienili formacje, grali teraz w ustawieniu 1, 3, 2, 3, 2, skrzydła wisiały bardziej z tyłu i tworzyły z Pohlem w środku drugą linię napadu, podczas gdy z przodu warowały jedynie dwie czujki, Jankowski i Wilczek.

Pod koniec znów staliśmy się świadkami kilku pierwszorzędnych akcji. Wówczas cała trójka podciągała się do przodu. Podkreślić należy doskonałą dyspozycję strzałową wszystkich pięciu napastników. Nie tylko Pohl wysyłał bomby, robili to również Jankowski, Lentner i Musiałek oraz czasami Wilczek. Pomoc górnicza grała od pierwszej chwili na defensywę, niż na atak. Sądzę, że przyczyną tego było pilnowanie przez Kowalskiego Brychcego, który nie miał okazji sobie pograć. Kowalski był w tym okresie znakomity, po przerwie i on nieco opadł z sił. Gawlik warował raczej w pobliżu obrony, jednak wysuwał się w porę do przodu.

W obronie ostoją był Oślizło, którego napad wojskowych nie mógł pokonać. Panował on suwerennie w grze głową, w czym nie zawsze umieli mu równie dobrze sekundować koledzy. Powiedziałbym, że procent przegranych przez górników pojedynków główkowych był zbyt wielki.

Franosz grał początkowo niemal bez pudła, po przerwie lewa strona miała więcej swobody ruchu. Olszówka nie rzucał się specjalnie w oczy. Żmijewski wygrał z nim kilka pojedynków, podobnie jak później Ciupa. Znakomicie spisywał się Kostka, który miał kilka pokazowych numerów szczególnie przy piąstkowaniu, które nie należy zazwyczaj do repertuaru naszych bramkarzy.

W sumie gra Górnika pozostawiła bardzo dobre wrażenie i przodownictwo jego jest zupełnie zasłużone.

Legia mogła mówić o szczęściu, że przed przerwą nie padło więcej bramek. Wówczas bowiem sprawa byłaby przesądzona, o ile w pierwszych 45 minutach robiła w napadzie a częściowo i w pomocy wprost żałosne wrażenie, to naprawiła je ambitną grą w drugiej połowie. Umiejętnością i klasą nie dorównała co prawda przeciwnikowi, ale w każdym razie mocno go nadwyrężyła. Graczem nr jeden był chyba Grzybowski, który doskonale blokował centrum. Również Fołtyn nie zawiódł, a w utracie bramki nie ponosi winy. Woźniak grał dobrze, Gmoch dawał sobie jakoś radę, nie chcielibyśmy jednak, by przyswoił sobie niesportową manierę. W pomocy grał słabo Strzykalski, mimo że udały mu się kilkakrotnie bardzo ładne zwody ciałem, zatracił zupełnie siłę i celność strzału, toteż niepotrzebnie próbował się w tej sztuce. Nie wychodziła ona również Zientarze, którego widzieliśmy już w lepszej formie.

Rozpaczliwie prezentował się napad, przy czym odstawiony w czasie przerwy Żmijewski bynajmniej nie był w nim najgorszy. Brychcy robił wiele ruchów, ale właściwie nie istniał na boisku, a przy oddawaniu strzałów zawadzał nogą o ziemię. Ciupa grał fatalnie do przerwy, na skrzydle wypadł nieco korzystniej. Błażejewski i Boguszewski niczym się nie popisali, a w żadnym wypadku nie imponowali celnością strzału.

W całości Legia poprawiła swoją opinię ambicją i zapałem z jakim ruszyła do boju w drugiej części gry i wówczas zapomniano o bardzo niesławnej postawie przed przerwą.

Mecz był przez cały czas interesujący. W pierwszych 45 minutach z uwagi na wielką rewię górników, w drugiej ze względu na swój wybitnie bojowy charakter.

T. Maliszewski, Sport nr 96 z 14 sierpnia 1961r.