15.06.1994 - Legia Warszawa - Górnik Zabrze 1:1

Z WikiGórnik
Skocz do: nawigacja, szukaj
15 czerwca 1994 (środa), godzina 17:00
1. liga 1993/94, 34. kolejka
Legia Warszawa 1:1 (0:1) Górnik Zabrze Warszawa, Stadion Wojska Polskiego
Sędzia: Sławomir Redziński (Zielona Góra)
Widzów: 20 000
HerbLegiaWarszawa.gif Herb.gif

Fedoruk 70 g
0:1
1:1
Szemoński 41
Jałocha, Jóźwiak, Michalski Yellow card.gif Bałuszyński (2), Dziuk (2), Grembocki (2), Hajto, Mielcarski
Red card.gif Bałuszyński 43, Dziuk 53, Grembocki 78
Zbigniew Robakiewicz
Jacek Zieliński (15 Marek Jóźwiak)
Juliusz Kruszankin
Krzysztof Ratajczyk
Grzegorz Wędzyński
Marcin Jałocha
Leszek Pisz
Radosław Michalski
Adam Fedoruk
Jerzy Podbrożny
Wojciech Kowalczyk
SKŁADY Marek Bęben
Grzegorz Dziuk
Tomasz Wałdoch
Tomasz Hajto
Jacek Grembocki
Dariusz Koseła
Jerzy Brzęczek
Marek Szemoński (57 Mirosław Staniek)
Arkadiusz Kubik
Henryk Bałuszyński
Grzegorz Mielcarski
Trener: Paweł Janas Trener: Edward Lorens

Relacja

Program meczowy.

Sport

LEGIA RZĄDZI LIGĄ

34 kolejki naszych rozgrywek ligowych skumulowały się w jednym meczu i chyba lepiej być nie mogło, gdyż emocji nie brakowało do końca. Górnik, od kilku kolejek skazywany na dalszą lokatę, zachował szansę na mistrzostwo Polski do ostatniego spotkania. Co więcej, przez 30 minut, kiedy górnicy po strzale Szemońskiego prowadzili z Legią 1:0, byli mistrzami! Dodatkowej dramaturgii temu spotkaniu dodał fakt, że zabrzanie zdobyli bramkę grając w osłabieniu, gdyż Bałuszyński chwilę przedtem zobaczył czerwoną kartkę. Żeby było „śmieszniej” najpierw 10, a później 9 „murarzy” z Zabrza skutecznie blokowało ofensywne poczynania legionistów.

Ostatecznie Legii udało się po 24 latach po raz 5 w historii klubu wywalczyć mistrzostwo. W 71 minucie Fedoruk głową umieścił piłkę w bramce zabrzan i był to gol na wagę tytułu. Ostatnie minuty tego pojedynku nie przyniosły chluby warszawskiej drużynie gdyż grający z przewagą 3 zawodników nie potrafią uspokoić gry, a 8 „rozwścieczonych” zabrzan do ostatniej minuty nie dawało za wygraną. Mecz zakończyli... kibice Legii, którzy błędnie zinterpretowali gwizdek sędziego i wtargnęli na murawę. Arbiter dał za wygraną i wobec przewagi liczebnej warszawskich fanów w chwilę później odgwizdał koniec spotkania.

MECZ SEZONU OKIEM „DIABŁA”

WARSZAWA. Kiedy człowiek opuszcza stadion po meczu decydującym o mistrzostwie Polski z przysłowiowymi mieszanymi uczuciami, dobrze jest wesprzeć się opinią tzw. autorytetu. Andrzej Szarmach – rekomendacji nie trzeba – powiedział: „Spotkanie było słabe. Napięcie, nerwy, paraliżowały zawodnikom ruchy. Trzy czerwone i osiem żółtych kartek sugerowałyby, że na boisku mieliśmy prawdziwą rzeź. Tymczasem obserwowaliśmy twardą, męską walkę, w czasie której faule były nieuniknione. Myślę, że gdyby w pierwszej odsłonie arbiter pokazał czerwony kartonik Mielcarskiemu (należał mu się także w półfinale PP w Zabrzu) nie doszłoby do rewii kolorów.”

Tyle „diabeł”, z którego opinią nie mamy zamiaru polemizować. Skupmy się zatem na relacji z boiskowych wydarzeń.

Nim piłkarze wyszli na murawę wiadomo było, że obie drużyny postawią na atak. W przypadku Legii stanowiło to koncepcję gry. Górnik stanął przed taką koniecznością. I trzeba przyznać, iż w tych taktycznych przetargach dość długo zabrzanie dyktowali warunki.

Niemal przez trzy kwadranse mistrzostwo należało do warszawian choć dwukrotnie Bałuszyński mógł pokusić się o pokonanie Robakiewicza. Indywidualne krycie Pisza (Grembocki), Podbrożnego (Dziuk) i Kowalczyka (Hajto) tudzież Brzęczka (Jałocha) sprawiały, że na płycie obserwowaliśmy raczej „destrukcję” niż „konstrukcję”. Ataki legionistów zatrzymywały się z reguły przed polem karnym Górnika, dla odmiany dwa groźne strzały Bałuszyńskiego nie doczekały się pożądanego efektu.

W 41 minucie zarejestrowaliśmy akcję, po której rekordowa liczba entuzjastów Legii... zaniemówiła. Brzęczek przedarł się od połowy boiska lewą stroną, przekazał piłkę młodziutkiemu Szemońskiemu, a ten sfinalizował natarcie technicznym uderzeniem. Piłka musnęła słupek i wpadła do siatki, co wywołało konsternację, by nie rzec szok. Bez wątpienia gospodarze nie przewidywali takiego punktu w uroczystym scenariuszu koronacji. Niebawem Wędzyński spudłował z idealnej pozycji.

Czerwona kartka dla Bałuszyńskiego nie wybiła zabrzan z konceptu, nie rozbroiła ich też „czerwień” dla Dziuka i o dziwo – ujrzeliśmy wcale niebezpieczne strzały w wykonaniu Mielcarskiego i Brzęczka. Pierwsze celne uderzenie Legii nastąpiło dopiero w 67 minucie! Próbował szczęścia Pisz, skutecznie bronił Bęben. Za moment chybił Kowalczyk zaś w 70 minucie doszło do kluczowego rozstrzygnięcia. Z kornera dośrodkowywał Pisz, odbita piłka trafia do Fedoruka, a ten głową skierował ją do siatki. „Złota główka” p. Adama utorowała Legii drogę do tytułu!

Jedenastu kontra dziewięciu przesądzało w zasadzie losy potyczki na korzyść warszawian ale kiedy jeszcze w 76 minucie musiał opuścić boisko Grembocki, atrakcje i emocje zostały zniwelowane do zera. Górnik, główny sprawca dramaturgii środowej konfrontacji, nie miał już atutów by odwrócić niekorzystny bieg zdarzeń.

GRZEGORZ STAŃSKI

NIESMAK

Już 2 godziny przed rozpoczęciem spotkania we wszystkich kasach przy ul. Łazienkowskiej wywieszano karteczki „biletów brak”. Półtorej godziny przed meczem stadion pękał w szwach, a kibice rozpoczynali wspaniałą fetę przekonani, że ich Legia po 34 latach zdobędzie tytuł mistrza Polski. Trudno się dziwić. Stołeczna drużyna grała ostatnio wspaniale i do pełni szczęścia wystarczał jej remis. Górnik natomiast musiał w środę wygrać.

Wszyscy mieli w pamięci pierwsze spotkanie tych drużyn w 1/2 Pucharu Polski, kiedy to Legia rzuciła Górnika na kolana. Teraz musiała być powtórka.

„Gazeta Wyborcza” porównując formacje obu drużyn przyznała Legii zwycięstwo 4:2. Jeden punkt otrzymali legioniści za faktycznie kapitalną publiczność. Dziennikarze pominęli jednak osobę sędziego. Po tym co wyczyniał na boisku z czystym sumieniem można było dodać Legii jeszcze dwa punkty. „Redziński nas wykartkuje” - powiedział Jacek Grembocki, kiedy dowiedział się w poniedziałek, że meczu nie będzie sędziował Roman Kostrzewski, a właśnie Sławomir Redziński z Zielonej Góry. Nikt chyba jednak nie spodziewał się takiego benefisu pana w czerni. Już po 5 minutach dwóch zabrzan miało na swym koncie żółte kartki. Niedługo potem czterech. W sumie trzech zostało wyrzuconych z boiska. „Tak się nie robi, po tym meczu pozostanie niesmak” - mówili przedstawiciele warszawskiej prasy.

Kilka słów o ustawieniu. Brzęczkiem (bardzo dobry mecz) zaopiekował się Jałocha, Piszem – przesunięty z prawej strony Grembocki. Michalczuk krył Mielcarskiego, Ratajczyk Szemońskiego. Z drugiej strony Dziuk opiekował się Kowalczykiem, a Hajto Podbrożnym.

To nie był wielki mecz ale taki wcale być nie musiał. Za duża była stawka, o jaką grały oba kluby. Górnik zagrał z niezwykłym sercem. Legia zdecydowanie słabiej niż w ostatnich meczach. Chyba sparaliżowała ją stawka meczu.

Oczywiście, są to tylko przypuszczenia, ale sądząc po I połowie i po tym co pokazali piłkarze obu drużyn można przypuszczać, że przy normalnym sędziowaniu tytuł mistrza Polski pojechałby do Zabrza. Co nie znaczy, że Legia na niego nie zasłużyła. W końcu zdobyła w tym sezonie najwięcej punktów.

Przedziwne było zakończenie meczu. Najpierw Pan Redziński odgwizdał spalonego na korzyść Górnika, a kiedy kibice wpadli na murawę stadionu, odgwizdał po prostu koniec meczu. Potem rozpoczął się karnawał. Mniej więcej 10 tysięcy kibiców wpadło na stadion i na przemian dziękowało piłkarzom, i wykrzykiwało mało cenzuralne piosenki pod adresem PZPN. Tymczasem cała jego „góra” od wtorku przebywa w Stanach Zjednoczonych.

Legia mistrzem. Górnik przegrał puchar i ligę. Gratulacje dla tych pierwszych. Brawa dla pokonanych za walkę w beznadziejnej - „patrz sędzia” - sytuacji.

DARIUSZ CZERNIK

SPORT nr 116 z 16 czerwca 1994r