19.11.1966 - Górnik Zabrze - Stal Rzeszów 2:3

Z WikiGórnik
Skocz do: nawigacja, szukaj
19 listopada 1966
1. liga 1966/67, 12. kolejka
Górnik Zabrze 2:3 (1:2) Stal Rzeszów Zabrze, stadion Górnika
Sędzia: Grzegorz Prącik (Kraków)
Herb.gif HerbStalRzeszow.gif
Lubański 1



Szołtysik 65
1:0
1:1
1:2
1:3
2:3

Domarski 16
Krajczy 22
Krajczy 50
Jan Gomola
Stefan Florenski
Stanisław Oślizło
Norbert Gwosdek
Rainer Kuchta
Zygfryd Szołtysik
Alfred Olek
Jerzy Musiałek
Włodzimierz Lubański
Ernest Pol (46. Erwin Wilczek)
Roman Lentner
SKŁADY Majcher
Gnida
Szlacha
Kohut
Skiba Stanisław
Janiak
Krajczy
Jan Domarski
Przybyła
Marciniak
Urbański
Trener: Géza Kalocsay Trener: Kazimierz Trampisz

Dodatkowe informacje

  • Gol Lubańskiego padł w 50. sekundzie meczu.
  • W 5. minucie rzutu karnego podyktowanego za faul Szalacha na Szołtysiku nie wykorzystał Lubański, a w 68. minucie rzutu karnego podyktowanego za zagranie ręką Skiby nie wykorzystał Oślizło (dwa razy obronił Majcher).

Relacja

Kronika Górnika Zabrze

Wielka sensacja w Zabrzu stała się faktem mimo tego, że rzadko oddawali przeciwnikom oba punkty u siebie. Początkowo mecz miał odbyć się w Rzeszowie jednak Stal poszła na rękę przygotowującym się do spotkania w Pucharze Europy górnikom. Już w 1. minucie bramkę zdobył Lubański, który mógł powiększyć swój dorobek jednak nie wykorzystał rzutu karnego. W 16. minucie wyrównał Domarski, który asystował przy bramce Krajczego na 2:1. W drugiej połowie drugiego rzutu karnego nie wykorzystał Oślizło. Po zdobyciu drugiej bramki Krajczego, gol na 2:3 Szołtysika nie pozwolił już górnikom na zdobycie choćby jednego punktu.

Sport

"Karny" raport obrońcy tytułu

ZABRZE.- Piłkarze Górnika narzekali po meczu na pech. Owszem pecha mistrzowi Polski nie brakowało. Czy przyczyną porażki ze Stalą był jednak wyłącznie pech? Czy na konto pecha zaliczyć można niewykorzystanie przez Lubańskiego i Oślizłę dwóch rzutów karnych? Rzut karny to szansa, która każdy piłkarz ligowy powinien bez żadnych problemów zamienić na bramkę. Każdy, a cóż dopiero zawodnik, mający aspiracje do międzynarodowej klasy. Nie można więc w żadnym wypadku mówić o pechu. Był to po prostu prymitywizm techniczny, brak koncentracji i odporności nerwowej. Zdenerwowanie górników przy drugiej jedenastce było wprost żenujące. Nikt nie chciał jej egzekwować, nikt nie czuł się na siłach, by oddać celny, skuteczny strzał z ustawionej na jedenastometrowym punkcie piłki. Oto do czego doszliśmy w naszym piłkarstwie, reprezentantów Polski trzeba uczyć futbolowego abecadła.

Mamy więc pierwszą przyczynę sobotniej sensacji w Zabrzu: dwie spudłowane jedenastki. Drugą była anemia pod bramką przeciwnika. Z tysiąca akcji i wielu doskonałych pozycji napastnicy Górnika wykorzystali zaledwie dwie. Stanowczo za mało przy tylu okazjach i takiej przewadze jaką posiadali w sobotę zabrzanie.

Anemia to jednak nie wszystko. Nie mniejszy udział w porażce miała fatalna gra linii obrony. Mecz toczył się pod znakiem ogromnej przewagi Górnika, stalowcy skoncentrowani na własnym bramkowym z reguły ośmiu piłkarzy, a jednak Gomola wyjmował trzykrotnie piłkę z siatki. Miał szczęście, że tylko trzykrotnie. Każdy bowiem wypad rzeszowian stanowił dla niego największe niebezpieczeństwo. Domarski bez trudu omijał Oślizłę, Marciniak z Przybyłą równie łatwo dawali sobie radę z forsowaniem bocznych obrońców Górnika. Rzeszowianie byli szybsi, sprawniejsi, lepiej panowali nad piłką. Postawa zabrzańskiej obrony wzbudzała już zastrzeżenia w spotkaniu z Szombierkami. "Oślizło i Co" mieli wówczas "spokojne życie", a jednak przy stanie 3:1 popełnili dwa straszne błędy, które tylko cudem nie zakończyły się utratą bramek. Zwróciliśmy na to uwagę, usprawiedliwiając obrońców Górnika anormalnymi warunkami gry. Wczoraj jednak żadnych okoliczności łagodzących nie było. Obrona mistrza Polski grała po prostu źle.

Zdecydowanie słabym punktem był również Gomola. Pierwszą bramkę przepuścił skandalicznie. Napastnik Stali - Domarski wykorzystał jego wyjście na przedpole bramkowe i z odległości 30 metrów "przerzucił" nad nim piłkę. Nie pomógł rozpaczliwy wyskok bramkarza Górnika. W miejscu w którym znajdował się w chwili interwencji, piłka była nie do złapania. Przy dwóch następnych bramkach nie ponosił już winy. Do końca jednak spotkania interweniował niepewnie, mając trudności z wyłapywaniem najłatwiejszych strzałów.

Kto grał w sobotę w Górniku dobrze? Właściwie to tylko Lenter. On jeden demonstrował zagrania naprawdę wysokiej klasy. Miał wiele udanych, solowych rajdów, szereg dobrych dośrodkować, nie rezygnował poza tym do końcowego gwizdka sędziego. Poprawność cechowała Szołtysika. Musiałek zaczął obiecująco i wydawało się, że będzie z niego dużo pociechy. Szybko się jednak "wyszumiał", znikając w miarę upływu czasu coraz bardziej z pola widzenia. W drugiej połowie przypomniał o sobie strzałem w poprzeczkę, po czym znów "zginął" w chaosie pod bramką Majchra. Lubański błysnął przy pierwszej bramce akcja i strzałem najwyższej klasy. Potem nie grał co prawda źle, ale nie był to Lubański z poprzedniego spotkanie przeciwko Szombierkom. Zupełnie nie jednostronny był Olek. Skrzydłowym z prawdziwego zdarzenia chyba nigdy nie będzie (brak mu przyspieszeń, zwodów itp.). Należy się tylko dziwić, że trener Kaloscai nie przesunął go w II połowie do centrum, a na flankę nie skierował Wilczka lub Musiałka, gdzie wyłaby z nich chyba większa korzyść niż z Olka,. Pol występował tylko do przerwy, nie czując się najlepiej w trudnych warunkach terenowych (błoto) i atmosferycznych (mżawka, zimno).

Porażka, jakiej górnicy doznali jest oczywiście dla nich bardzo bolesna. Oznaka utratę szans na premię półmetka i poważne zredukowanie nadziei na obronę tytułu w roku przyszłym. Porażka ta może mieć jednak u plusy. Będzie je miała wówczas jeśli górnicy wyciągną właściwe wnioski z popełnionych w sobotę błędów i nie powtórzą ich w środę w Sofii, gdzie czeka na ich pojedynek z CSKA Czerweno Zname o awans do ćwierćfinału PKME.

Do stali mamy najwyższe słowa uznania za ambicję, ofiarność i umiejętność przeprowadzania błyskawicznych i skutecznych wypadów. Bohaterem spotkania, najlepszym piłkarzem rzeszowian i najlepszym bezsprzecznie piłkarzem na boisku był Krajczy. Walczył i grał na całej szerokości boiska. W takiej formie, jaką demonstrował w sobotę na stadionie Zabrza jest kandydatem nr 1 na rozgrywającego w drużynie narodowej.

Oprócz Krajczego Stal miała swe najmocniejsze punkty w trójce stoperów (Szalacha wymiatacz, Kohut, Stanisław Skiba) bramkarzu Majchrze oraz Domarskim. Majcher wzbudził zachwyt niektórych obserwatorów mecz, broniąc dwie jedenastki. Wyczyn rzeczywiście nie byle jaki. Było w nim jednak więcej zasługi niefortunnych egzekutorów, niż Majchra. (Dobrze strzelonych karnych nie broni żaden goalkeeper na świecie). Osobiście mieliśmy wiece zastrzeżeń do interwencji bramkarza Stali w Zabrzu. Popełniał podobne błędy, jak w Ploeszi, grał źle na przedpolu, mijał się z dośrodkowaniami, nieudolnie piąstkował. Za dużo braków aby na takim bramkarzu można polegać w spotkaniach międzypaństwowych.

OPINIE PO MECZU:

Inż. Kazimeirz Trampisz - trener Stali: Kto nie cieszyłby się ze zwycięstwa nad mistrzem Polski na jego boisku. Zdajemy sobie oczywiście sprawę, że wynik był bardzo dla nas szczęśliwy, ale nie umniejsza to wcale naszego sukcesu. Prze meczem liczyliśmy w najlepszym wypadku na remis. Największą zasługę w zwycięstwie Stali ma bramkarz Majcher. Broniąc dwa rzuty karne wykazał, że zasługuje na miejsce w reprezentacji.

Trener Górnik, dr G. Kalocsai: - Gdyby przy stanie 1:0 Lubański wykorzystał rzut karny, wygralibyśmy ten mecz bez żadnych problemów. Największe pretensje mam jednak do naszej obrony. Zrobiła wszystko, aby obydwa punkty przypadły Stali.

(TB)