20.03.1999 - Górnik Zabrze - Odra Wodzisław Śląski 0:1

Z WikiGórnik
Skocz do: nawigacja, szukaj
20 marca 1999 (sobota), godzina 16:30
1. liga 1998/99, 19. kolejka
Górnik Zabrze 0:1 (0:0) Odra Wodzisław Śląski Zabrze, stadion Górnika
Sędzia: Jacek Granat (Warszawa)
Widzów: 3 356
Herb.gif HerbOdraWodzislawSlaski.gif
0:1 Nosal 73
Matejko Yellow card.gif Matyja
(1-4-4-2)
Andrzej Bledzewski
Robert Kolasa
Grzegorz Lekki
Jacek Wiśniewski
Kamil Kosowski
Arkadiusz Matejko (77 Tomasz Prasnal)
Michał Probierz
Piotr Gierczak
Mieczysław Agafon
Daniel Gacek (29 Marcin Cebula, 77 Marcin Kondzielnik)
Piotr Rocki
SKŁADY (1-3-5-2)
Grzegorz Tomala
Jacek Matyja
Piotr Jegor
Piotr Sowisz
Paweł Sibik
Dariusz Jackiewicz (88 Przemysław Pluta)
Paweł Adamczyk
Marcin Malinowski
Jan Woś
Mariusz Nosal (89 Rafał Policht)
Arkadiusz Kampka (46 Arkadiusz Bałuszyński)
Trener: Jan Żurek Trener: Jerzy Wyrobek

Dodatkowe informacje

Bilet meczowy.
  • Mecz dwukrotnie przerywany z powodu zamieszek na trybunach.

Relacje

Sport

Kupa wstydu

"Wypowiedzi ambasadora Szwecji w Polsce, który zdecydowanie zniechęcił swoich rodaków do przyjazdu na Stadion Śląski na mecz Polski ze Szwecją, zainspirowała wielki szwedzki dziennik „Aftonbladed” do wysłania na Śląsk dziennikarza, by od podszewki zapoznał się z problemem bandytyzmu na polskich stadionach. Dziennikarz gościł tu i tam, Stadionu Śląskiego nie wyłączając, aż wreszcie przyjechał do Zabrza na mecz Górnika z Odrą. Wszyscy polscy rozmówcy starali się szwedzkiego gościa przekonać, że wcale nie jest tak źle i że problem został przez ambasadora wyolbrzymiony."

"Dobra intencja obróciła się przeciwko tym wszystkim, którzy starali się bronić dobrego imienia polskiego kibica."

To, co stało się pod koniec meczu, niedługo po bramce zdobytej przez Mariusza Nosala, zapisuje kolejną i całkiem nową kartę w dziejach polskiego chuligaństwa. Agresja została skierowana nie przeciwko drużynie przeciwnej, nie przeciwko jej kibicom, lecz przeciwko własnym piłkarzom, własnemu klubowi, własnemu stadionowi. Leciały na boisko świece dymne, połamane ławki, demolowano reklamy, w „sekwencji finałowej” kilkudziesięciu bandytów wbiegło na murawę boiska, a jednocześnie opuścili ją sędziowie i piłkarze Odry.

Jacek Granat dwukrotnie mecz przerywał, całkiem realna była groźba definitywnego zakończenia go przed czasem. W tym czasie służby porządkowe pochowały się po kątach, nie było nikogo, kto przynajmniej udawałby, że próbuje coś robić. Dopiero mocno spóźnione wejście oddziałów policji, na co chuliganeria zareagowała zbiorową ucieczką, pozwoliło dokończyć mecz. Ale atmosfera skandalu, głębokiego niesmaku i bezsilności długo unosić się będzie na Roosevelta. Dziwić się prezesowi Płoskoniowi, że w przypływie desperacji nawołuje, by ten stadion zamknąć na wiele tygodni?

– Dla kogo my pracujemy? – dopytywał się całkiem retorycznie Adam Michalski, w przeszłości trener Górnika dziś Concordii Knurów. – Jak to może być – zastanawiał się eks-piłkarz Górnika, Marian Wasilewski – że kilkuset gówniarzy wciąż pozostaje bezkarnych? Zrozpaczony był prezes honorowy Górnika doc. Zygfryd Wawrzynek – 24 lata jestem w Górniku i co mi teraz przyszło?

Duża część widowni umyśliła sobie, że mecz został sprzedany broniącej się przed spadkiem Odrze. Jeszcze przy stanie 0:0 tylko od czasu do czasu wyrażano niezadowolenie, ale mieściło się to w granicach norm przyzwoitości. Kiedy Mariusz Nosal, po bardzo ładnej indywidualnej akcji (i fakt – błędzie Jacka Wiśniewskiego) zdobył jedyną bramkę – strzał z ok. 17 metrów, po ziemi, piłka wpadła tuż przy prawym słupku bramki Bledzewskiego, przekonanie, że stało się tak na skutek pozaboiskowych działań, stało się dominujące i powszechne. Rozwścieczony stadion wył „złodzieje, złodzieje”, „Płoskoń ile ci dali” – by pozostać tylko przy najbardziej cenzuralnych określeniach. Kibice nie musieli wiedzieć, że podczas czwartkowej pogadanki prezes obiecał piłkarzom dodatkowe pieniądze za ewentualny sukces. Te samonakręcające się emocje przyniosły następnie skutki, o których wyżej. Bandyci otrzymali pretekst, bandyci poczuli się usprawiedliwieni...

Jak w gruncie rzeczy grał Górnik? Wszystko to prawda – słabo, chaotycznie, nieskładnie; rzadko stwarzali zagrożenie pod bramką Tomali, a jeśli już, to marnował okazje (vide Probierz w 79 min., kiedy mierząc chyba w okienko bramki opuszczonej przez bramkarza Odry strzelił mocno niecelnie). Gubił się też w obronie i tylko szczęściu, tudzież nieskuteczności, zawdzięcza to, że bramek nie stracił wcześniej. Zresztą, najlepiej ilustruje to „minutówka”, z której można wyczytać dominację Odry. Jeszcze w trakcie meczu Płoskoń mówił do siedzących na ławce piłkarzy: „Jesteście wszyscy durniami i nie potraficie ambitnie grać”. Po meczu w szatni wylądowały na ścianie dwa termosy. „Na „wielkiego” Górnika też gwizdano, jednak pewne granice nigdy nie zostały przekroczone” – mówił ze łzami w oczach Stanisław Oślizło.

Nie będzie z naszej strony jednoznacznej deklaracji, że „Górnik mecz odpuścił albo nie”, czy też Odra „znów kupiła albo nie”. W odczytywaniu nieczystych intencji możemy przecież dojść do absurdu, lub definitywnie zaprzeczyć wszystkiemu, z czym kojarzy się sport. To raczej kwestia sumień piłkarzy, ich moralności, może i... stopnia demoralizacji.

Jakkolwiek by spojrzeć, cokolwiek powiedzieć i napisać, kac w Zabrzu pozostanie. Z bardzo wielu przyczyn...

P.M., Sport nr 56 z 22 marca 1999