25.04.1965 - Górnik Zabrze - ŁKS Łódź 0:0

Z WikiGórnik
Skocz do: nawigacja, szukaj
25 kwietnia 1965
1. liga 1964/65, 17. kolejka
Górnik Zabrze 0:0  ŁKS Łódź Zabrze, stadion Górnika
Sędzia: Prącik (Kraków)
Widzów: 7 000
Herb.gif HerbLKSLodz.gif

Hubert Kostka
Waldemar Słomiany
Stanisław Oślizło
Jan Trutwin
Stefan Florenski
Jan Kowalski
Zygmunt Dudys
Joachim Czok
Zygfryd Szołtysik
Ernest Pol
Roman Lentner
SKŁADY
Wilczyński
Walczak
Kowalski
Szefer
Gutowski
Suski
Wieteski
Dawidczyński (Sarna)
Sadek
Kosider
Stachura
Trener: Ferenc Farsang

Relacje

Sport

Kocia muzyka dla obrońcy tytułu.

Zabrze. – Po remisie z Ruchem mistrz Polski stracił kolejny punkt na własnym boisku z ŁKS-em. Powtórzyła się do pewnego stopnia historia sprzed dwóch tygodni. Zabrzanie mieli znów wyraźną przewagę i, podobnie jak wówczas, nie potrafili z niej zrobić żadnego użytku. O ile jednak w spotkaniu z ruchem chorzowska obrona była wyjątkowo szczelna i trudna do sforsowania, o tyle wczoraj napastnicy Górnika stali przed znacznie łatwiejszym zadaniem. Defensywa łódzka popełniała sporo błędów, a obydwaj środkowi obrońcy ŁKS-u stworzyli w wyniku nieporozumień kilka sytuacji, które normalnie biorąc, powinny zakończyć się utratą bramek. Łodzianie mieli jednak ogromne szczęście. Napastnicy Górnika nie dysponowali dynamiką, szybkością i przeglądem sytuacyjnym. Grali anemicznie i jakby bez wiary w możliwość zwycięstwa. Wynik bezbramkowy był więc przede wszystkim zasługą nieudolności zabrzan, a dopiero następnie ambicji i ofiarności łodzian.

Górnicy mieli tylko dwóch graczy z prawdziwego zdarzenia. Pierwszym był stoper Oślizło , drugim – Ernest Pol. I oni jednak byli dalecy od szczytów swych możliwości. Oślizło np. omal nie stał się współautorem bramki łodzian. Było to w 41 minucie meczu. Zamiast wyekspediować piłkę w pole, Oślizło wdał się z Kosiderem w drybling, a przegrawszy go stworzył eks-sosnowiczaninowi świetną okazję wymanewrowania Kostki. Na szczęście dla zabrzan, Kosider był tak zaskoczony tym, co się stało że mogąc plasować piłkę tuż obok wybiegającego bramkarza, huknął niecelnie tuż obok słupka. Pol dla odmiany „zawalił” na początku drugiej połowy sytuację, w której cała widownia przygotowywała się już do okrzyku „Jest”. Ernest jednak, zamiast zdecydować się na strzał z 12-13 metrów, gdy miał przed sobą tylko Wilczyńskiego wyłożył podanie Lentnerowi. Był to poważny błąd. Lewoskrzydłowy zabrzan, który wyraźnie nie miał dnia, zmarnował tę piłkę w karygodny sposób.

Pol był jednak bezsprzecznie najlepszym piłkarzem spotkania. W 38 minucie przed przerwą wykonał rzut wolny z odległości 30 metrów, jaki nieczęsto się zdarza. Była to straszliwa bomba, która trafiła w poprzeczkę i wyszła na aut. Otrzymał za nią gorące brawa, jedyne w tym meczu dla piłkarzy Górnika. Od drugiej bowiem połowy mecz toczył się wśród nieustających gwizdów pod adresem drużyny mistrza Polski. Zdenerwowana nieporadnością swych ulubieńców publiczność, urządziła im „kocią muzykę” która trwała już do końcowego gwizdka sędziego.

Wcale się nie dziwimy. Począwszy od drugiej połowy meczu górnicy sprawiali żałosne wrażenie, „Co oni robią”? – słyszało się raz po raz na trybunach, gdy w najprostszych sytuacjach zabrzanie tracili piłkę, adresując ją wprost pod nogi przeciwnika. Rekordy w tym względzie bili zwłaszcza Czok, Floreński, Lentner i Kowalski. O przeprowadzeniu zaskakującej i składnej akcji nie było już mowy sytuację mógł uratować tylko jakiś przypadkowy strzał. Okazja taka nadarzyła się na 3 minuty przed zakończeniem meczu . Kowalski z Gutowskim sprokurowali sytuację w której Dydusowi wystarczyło tylko nadstawić nogę, aby górnikom przypadło zwycięstwo. Piłkarzowi Górnika jednak nie dopisały nerwy. Spóźnił się z decyzją, piłka przeszła mu tuż obok… nosa. Czy można go jednak winić za niewykorzystanie tej szansy ? Dostroił się tylko do poziomu swych starszych, rutynowanych kolegów…

Kiepski mecz z Zawiszą, jeszcze gorszy z Ruchem i fatalny z ŁKS-em! Co dzieje się z mistrzem Polski? Brak Musiałka i Lubańskiego stanowi tylko częściowe usprawiedliwienie. Od drużyny bowiem tej klasy i posiadającej, jakby nie było, liczne i pełnowartościowe rezerwy, można wymagać, by i bez dwóch graczy umiała wygrywać na własnym boisku z przeciwnikami z dołu tabeli. Tymczasem forma górników jest z meczu na mecz coraz gorsza. Czyżby trener Farszang tego nie dostrzegał?

Występujący np. po trzytygodniowej przerwie Szołtysik był zupełnie nieprzygotowany do meczu. Rozpoczął bardzo dobrze, by w miarę upływu czasu niknąć coraz bardziej z pola widzenia. W drugiej połowie nie widziało go się wcale. Opadł zupełnie na siłach, nie był w stanie zdobyć się na żadną solową lub zespołowa akcję. Całkowicie bez formy są również pomocnicy Górnika. Zamiast wspomagać skrzydłowych lub łączników, Kowalski i Floreński trzymali się kurczowo tyłów, asekurowali nie wiadomo po co Oślizłę i bocznych obrońców.

Osobiście najbardziej winimy za bezbramkowy remis właśnie pomoc Górnika. Kowalski próbował co prawda kilka razy strzałów, lecz szybko z nich zrezygnował, wracając na własną połowę boiska. O błędach Słomianego pisaliśmy już wiele razy. Podobnie ma się rzecz z Czokiem, który wyraźnie stanął w rozwoju. Czy jest jednak w Górniku piłkarz, która gra dziś lepiej niż rok czy 2 lata temu? Stawiamy to pytanie w przekonaniu że uzmysłowi ono działaczom Górnika sytuację, do jakiej doszli w następstwie beztroski i błędów w polityce kadrowo-szkoleniowej . Wczorajszy mecz z ŁKS-em był dzwonkiem alarmowym. Oczekujemy jednak że półgodzinne gwizdy widowni -pierwsza tego rodzaju demonstracja pod adresem mistrza Polski, potraktowana zostanie z właściwą powagą przez zarząd klubu. W przeciwnym bowiem razie o powtórzeniu zeszłorocznego sukcesu nie ma co marzyć.

ŁKS trzeba pochwalić za ambicję. Szczerze jednak mówiąc oczekiwaliśmy od łodzian więcej. Zawiedli nas przede wszystkim niedawni reprezentanci Polski – Suski i Kowalski, następnie Sadek i Kosider. Suski stracił wiele z dawnych walorów. Kowalski był bardziej niebezpieczny dla Wilczyńskiego, niż cały atak Górnika, a Sadek i Kosiderem razili prymitywizmem technicznego wyszkolenia oraz brakiem zwrotności. W sumie – ogólna poprawność i nic więcej. Najlepszymi graczami ŁKS w wczorajszym spotkaniu byli obaj boczni obrońcy (Walczak i Szefer). Obok niech podobał nam się do przerwy Dawidczyński. Grał jednak za bardzo „ofensywnie” i dlatego w drugiej połowie spotkania zastąpił go Sarna.

Trener Foryś powiedział po meczu że pragnął ten mecz tylko zremisować. Gdyby zwyciężył jednak Górnik, byłoby to przede wszystkim konsekwencją ograniczenia i tak już szczątkowej formacji ofensywnej łodzian do praktycznie jednego zawodnika (Wieteskiego). Całkowite bowiem oddanie inicjatywy Górnikom było olbrzymim ryzykiem, które nie zakończyło się porażką tylko dzięki wspomnianej już na wstępie nieudolności gospodarzy.

O przebiegu gry nie ma co relacjonować. 80 minut oblężenia łodzian, rekordowa liczba błędów po obu stronach, widowisko nieciekawe i wyjątkowo słabiutkie.

TR, Sport nr 49 z 26 kwietnia 1965r.