25.11.1973 - ŁKS Łódź - Górnik Zabrze 1:0

Z WikiGórnik
Skocz do: nawigacja, szukaj
25 listopada 1973 (niedziela)
1. liga 1973/74, 13. kolejka
ŁKS Łódź 1:0 (1:0) Górnik Zabrze Łódź
Sędzia: Marian Kustoń (Poznań)
Widzów: 25 000
HerbLKSLodz.gif Herb.gif
J. Lubański 7 1:0
Yellow card.gif Szarmach
Jan Tomaszewski
Jan Lubański
Kazimierz Jałocha
Mirosław Bulzacki
Mieczysław Korzeniowski (68 Marek Dziuba)
Ryszard Polak
Bolesław Szadkowski
Andrzej Drozdowski
Jan Mszyca
Andrzej Milczarski (65 Andrzej Grębosz)
Jerzy Kasalik
SKŁADY Andrzej Fischer
Jan Wraży
Jerzy Gorgoń
Henryk Wieczorek
Joachim Gorzawski
Ireneusz Lazurowicz
Lucjan Kwaśny
Józef Kurzeja
Jan Banaś
Zygfryd Szołtysik
Andrzej Szarmach (46 Stanisław Gzil)
Trener: Teodor Wieczorek

Dodatkowe informacje

  • Według innego źródła widzów ok. 20 000.

Relacje

Sport

Mistrzowie techniki nie otworzyli łódzkich rygli

Łódź. Górnik wygrał w prologu, jakim jest losowanie stron i wybrał dogodny kierunek natarcia, tzn. z wiatrem. Tego południa był to jednak żywioł osiągający zawrotną i zniewalającą szybkość. Więc atut dla roztropnej, doświadczonej drużyny olbrzymi. Zabrzanie nie zdołali go wykorzystać. Zrazu istotnie atakowali i było widać, że gospodarze przygotowani do takiego obrotu sprawy nastawili się na obronę. Zamiast jednak spodziewanych interwencji Tomaszewskiego, już w 7 minucie Fischer musiał wyjmować piłkę z siatki. Był to cios oszałamiający. Mały obrońca ŁKS Jan Lubański otrzymał piłkę z rzutu wolnego na prawą flankę. Podciągnął z nią kilka metrów i znienacka kopnął lewą nogą w same „okienko”. Nawet widzowie nie zorientowali się, że jest bramka. Potem wielokrotnie widzieliśmy Lubańskiego w roli groźnego napastnika, lecz wyczynu, jaki udał mu się na samym wstępie walki, nie udało się już skopiować.

Górnicy byli najwyraźniej speszeni takim obrotem sprawy. Szarmach postrach polskich bramkarzy, Banaś – usiłowali wespół z Kwaśnym improwizować akcje zaczepne, kończyły się one jednak już daleko przed polem karnym. Nie udało im się rozerwać więcej niż dwa, czy może trzy razy puklerza obronnego łodzian. Tomaszewski był więc zmuszony do interwencji, zresztą stylowych, zaledwie dwukrotnie.

Wydaje się, że stratedzy ŁKS dokładnie przemyśleli sposób walki z wielkim rywalem. Najpierw zadbali o zasłonę, więc Jałocha był ustawiony niemal równolegle z Tomaszewskim. Potem duet stworzyli Korzeniewski z Lubańskim. Wyprzedzała ich czwórka drugiej linii, a na szpicy pozostało trio: Mszyca, Kasalik i Milczarski. Nie chodzi tu oczywiście o rozstawienie figuralne, a koncepcje walki siłami, jakimi łodzianie dysponowali w obliczu tego starcia. Nie można było skorzystać z Białka i Ostalczyka, obu kontuzjowanych, a przecież stanowiących podporę czerwono-białych. Wszystkie więc warianty dotychczas stosowane, musiały być zastąpione nowymi. Okazały się one skuteczne.

ŁKS wygrał zasłużenie, a jego rywal na podział punktów nie zasłużył. Na dobrą sprawę można mówić, że zwycięstwo łodzian wypadło bardzo skromnie, co jest w poważnym stopniu zasługą Fischera i Jego Wysokości Jerzego Gorgonia.

Pozornie wydawać by się mogło, iż trzy gwiazdki za taki mecz – to nieco zbyt duża premia, lecz z premedytacją tak właśnie go oceniliśmy. Był swoiście piękny, albowiem w tym przenikającym zimnisku, szalonej wichurze, kiedy raz pojawiało się na stadionie słońce, raz padał śnieg, piłkarze walczyli z zajadłością niczym nie dającą się nasycić, z wigorem i temperamentem, chwilami może zbyt wybujałym. To tłumaczy właśnie absencję Szarmacha w drugiej połowie. Teodor Wieczorek wolał nie ryzykować czerwonej kartki dla swego snajpera (żółtą otrzymał w 42 min.) i wysłał do boju Gzila. O ile łodzianie mogli zyskać uznanie za swój dynamiczny styl walki, górnicy podobali się dzięki swym technicznie nienagannym zagrywkom, cóż z tego jednak, skoro więcej w nich było ornamentacji niż konkretu. To właśnie sprawiło, iż obydwa punkty pozostały w Łodzi.

P.M., Sport nr 220 z dnia 26.11.1973 r.