27.06.1971 - Górnik Zabrze - Zagłębie Sosnowiec 3:1

Z WikiGórnik
Skocz do: nawigacja, szukaj
27 czerwca 1971 (niedziela), godzina 17:00
Puchar Polski 1970/71, finał
Górnik Zabrze 3:1 (3:1) Zagłębie Sosnowiec Chorzów, Stadion Śląski
Sędzia: Stanisław Eksztajn (Warszawa)
Widzów: ok. 3 000
Herb.gif HerbZaglebieSosnowiec.gif
Wilim 27 g
Wilim 31 w

Wilim 43
1:0
2:0
2:1
3:1


Seweryn 37
Jan Gomola
Jan Wraży
Jerzy Gorgoń
Stanisław Oślizło
Henryk Latocha
Zygfryd Szołtysik
Erwin Wilczek
Hubert Skowronek
Jan Banaś
Jerzy Wilim
Władysław Szaryński
SKŁADY Jerzy Patoła
Jan Leszczyński
Roman Bazan
Eugeniusz Szmidt
Józef Zawadzki
Paweł Adamczyk
Józef Gałeczka
Wiesław Ambroży
Zbigniew Seweryn
Andrzej Jarosik
Józef Kowalczyk
Trener: Ferenc Szusza Trener: Ferenc Farsang

Relacja

Bilet meczowy.

Sport

Dublet sezonu w kolekcji Górnika po 3:1 (3:1) z Zagłębiem

CHORZÓW (inf. wł.) - Nie było niespodzianki! Zdobywcą Pucharu Polski został Górnik Zabrze. Wcześniej został mistrzem Polski, teraz dołożył nowe trofeum, a więc dubel i pełne szczęście drużyny, która udowodniła ponad wszelkie wątpliwości, że w tegorocznym sezonie nie miała równych sobie. Natychmiast po końcowym gwizdku sędziego Eksztajna zwycięzcy i pokonani ustawili się przed lożą honorową, po czym prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej, Wiesław Ociepka, w towarzystwie sekretarza KW PZPR w Katowicach, Wiesława Kiczana oraz przewodniczącego Wydziału Ligi, Wilhelma Bąka wręczył kapitanowi zabrzan, Stanisławowi Ośliźle okazałe trofeum.

Jedno spoczywa już na zawszę w bogatej kolekcji górników, za trzykrotne zdobycie, od dziś przybyło nowe. Na jak długo, pokaże przyszłość. Gdyby o niej miała decydować teraźniejszość, Górnik mógłby być spokojny. Nie ma na finiszu sezonu zespołu zdolnego do wykazania wyższości nad podwójnym złotym medalistą. Do gratulacji przekazanych za wyczyn w lidze dołączony w imieniu "Sportu" i wszystkich entuzjastów futbolu nowe nie mniej serdeczne wraz z życzeniami: ZWYCIĘSKICH BRAMEK W PUCHARZE EUROPY.

Wszystkie decyzje zapadły zanim nastąpił ostatni akt XVI edycji Pucharu Polski. W finale liczył się tylko prestiż, a to nie wystarcza, żeby stworzyć widowisku rangę godną tej imprezy. Ponieważ pogoda wykazała dla finału Pucharu Polski tyle samo zrozumienia, co twórcy kalendarza i uraczyła Chorzów ulewnym deszczem, zatem trudno się dziwić pustym trybunom. Ledwie 3000 widzów, to rzadki i zarazem smutny rekord finału rozgrywek, które w całym świecie mają ustaloną renomę, tylko nie u nas.

Szkoda, bo piłkarze zrobili wszystko, żeby wydarzenie miało odpowiedni poziom i dostateczną porcję emocji. Zwłaszcza Górnik, któremu wystarczył okres trzech kwadransów, żeby pozbawić drużynę o silniejszych nerwach, niż Zagłębie, nadziei i wiary w możliwość sukcesu. Jeśli sosnowiczanie mimo to nawet przy stanie 1:3 nie złożyli broni, jeśli w pewnym okresie czasu dyktowali nawet przebieg wypadków, to wynikało to bardziej ze zmiany taktyki zabrzan, niż z nagłego przypływu energii i umiejętności zagłębiaków.

Jedno jest pewne: można mieć do zabrzan różne zastrzeżenia, ale nikt nie zaprzeczy, że nawet w latach największych sukcesów nie kończyli sezonu w takiej formie, jak obecnie. Zespół, który drugą metę sezonu przechodzi jako pierwszy w imponującym stylu, jakby jeszcze głodny walki, musi uzyskać najwyższą opinie u największego nawet malkontenta. Ta właśnie świeżość połączona z niebywałym rozmachem i dynamiką stanowią walory, które stawiają wysoką notę trenerom oraz całemu kierownictwu naszej najlepszej drużyny. Umieli to odpowiednio dostrzec i zaakcentować sami piłkarze, którzy po przyjęciu gratulacji serdecznie wycałowali i wyhuśtali Ferenca Szuszę. Milszego prezentu nie mógł Węgier otrzymać, niejako na pożegnanie Górnika.

Nie tylko świeżość mistrza Polski stanowiła we wczorajszym spotkaniu miłą niespodzianką. Nie mniejszą stanowił styl. Górnik zaczyna coraz lepiej i skuteczniej opanowywać atak wyprowadzany z defensywy. Były okresy we wczorajszym finale, gdy Górnik schowany za puklerzem, jakby skoncentrowany wyłącznie na obronie nagle odsłaniał przyłbicę i jednym cięciem miecza raził najczulsze miejsce przeciwnika. Oczywiście żeby zadawać razy trzeba mieć tęgich wojaków. W niedzielę był nim przede wszystkim Jerzy Wilim. Wszystkie trzy bramki są jego zasługą, jedna była piękniejsza od drugiej i dowodzącą, że piłkarz, nad którego celowością udziału w Górniku powiedziano już tyle cierpkich słów wykazał w imponujący sposób jak można być pożyteczny. W Warszawie pozbawił Legię nadziei, gdy ważyły się losy tytułu mistrza, w Chorzowie trzykrotnie stawiał kropkę nad "i" gdy walka szła o nowe trofeum. W sumie duża rzecz i jeśli Górnik nie odczuwa absencji chorego Lubańskiego, to jest to przede wszystkim zasługa, Wilima.

On stał się indywidualnością nr jeden dzięki trzem bramkom, które nie były hat trickiem tylko, dlatego, że przerwał serię Seweryn, ale na wysokie noty zasłużyli wszyscy bez wyjątku piłkarze pięciokrotnego zdobywcy Pucharu Polski. A więc Gomola w bramce, imponujący spokojem i refleksem, zwłaszcza przy wspaniałym strzale wolnym Seweryna w drugiej połowie, cała obrona, włącznie z rekonwalescentem Latochą, a głównym niezmożonym Oślizłą, bardzo aktywnym Wrażym oraz agresywnym Gorgoniem. Trochę słabiej było w drugiej linii, choć ekonomiczną i inteligentną grą Szołtysika, a także dojrzałość Skowronka równoważyły rzadkie chwile przestojów. Równie dobrze, co o obronie należy mówić o pierwszej linii, gdzie z Wilimem walczył o prymat Banaś z zadziwiająco ruchliwym i skutecznym tego dnia Szaryńskim.

Zagłębie miało stanowczo zbyt dużo słabych punktów, żeby mogło liczyć na sukces. Trzymało się przez 25 minut pierwszej połowy, kiedy Górnik przygotowywał grunt pod zwycięstwo, sporo sił i wysiłku zainwestowało także w drugiej połowie, kiedy cofnięty Górnik, szanujący piłkę na całej szerokości boiska zmienił twarz i dał się przeciwnikowi wyszumieć. Co z tego skoro zagłębiacy nie umieli w decydującym momencie rzucić upartego rywala na kolana i zmusić go do uległości?

Rzucał się i szarpał Jarosik, próbował uciec Ambroży, nieźle zaczął Adamczyk, bardzo dzielnie spisywali się w drugiej linii Kowalczyk, a przede wszystkim Seweryn. Wszystko bez skutku. Przednie formacje zrobiły nieproporcjonalnie mniej, niż straciły tylne i końcowy efekt nie mógł być inny.

Zagłębie poniosło dotkliwszą stratę, niż może sugerować wynik. Dało z siebie wszystko, żeby udowodnić w walce z mistrzem Polski, iż różnica między dwoma drużynami, które wkrótce nas będą reprezentować na arenie pucharów europejskich nie jest aż tak duża, jak się to komuś może wydawać. Nie udało się! I to chyba najbardziej boli każdego obiektywnego działacza, któremu przyszłość tego klubu leży głęboko na sercu, zwłaszcza teraz, kiedy przed klubem zaszczyt, ale równocześnie olbrzymia odpowiedzialność. Wolno wierzyć, że sosnowiczanie zrobią wszystko, aby okres poprzedzający start w PEZP wykorzystać z maksymalnym pożytkiem.

Krótka rejestracja czterech bramek, dla tych, którzy nie oglądali spotkania w telewizji:

1:0 - piłka odbita rykoszetem od pleców któregoś z obrońców sosnowieckich trafiła do Szaryńskiego. Nastąpiło idealne podanie do środka, gdzie nie pilnowany przez centrum defensywy Zagłębia Wilim dopełnił reszty.
2:0 - znów Wilim! Po faulu Zawadzkiego na Banasiu przed polem karnym rzut wolny egzekwował poszkodowany. Piłka uderzona z aptekarską precyzją trafiła pod poprzeczkę. Piękna bramka.
2:1 - szybki kontratak Zagłębia lewą stroną. Cross Ambrożego do Seweryna, strzał z woleja w pełnym biegu i efektowna bramką dająca sosnowiczanom kontakt z przeciwnikiem.
3:1 - brawa dla Skowronka i Wilima. Pierwszy ograł całą obronę, następnie bramkarza Patołę, wyłożył piłkę koledze a ten bez trudu wrzucił ją do bramki.

Spotkanie rozgrywane w dobrej, sportowej atmosferze zakłócił incydent w 70 min, z Zawadzkim. Sędzia Eksztajn uczynił wiele, aby wydarzeniu tej miary, nadać wysoką rangę, nie oszczędzał w pierwszej połowie upomnień zbyt krewkim i gorącogłowym piłkarzom. Ale gdy Zawadzkiemu, który krytykował niemal każde orzeczenie podyktowane przeciw Zagłębiu, przebrała się miarka mógł nastąpić tylko jeden werdykt - wykluczenie. Gdzie przedtem był trener, który pozwolił Zawadzkiemu do końca korzystać z brukowego języka?

Opinie o meczu:

WIESŁAW OCIEPKA (prezes PZPN): - Szkoda, że finał przypadł w okresie, gdy wszystko było jasne już wcześniej. Cieszę się, że Górnik potrafił odzyskać wysoką formę, będę zadowolony, jeśli Zagłębie uczyni wszystko, aby iść w jego ślady.

WILHELM BĄK (przewodniczący Wydziału Ligi): - Nie był to na pewno najbardziej atrakcyjny finał Pucharu Polski, ale dyspozycja i forma Górnika na finiszu rozgrywek stanowi dla każdego miłą niespodziankę.

ERYK WYRA (prezes Górnika): - Od początku mówiłem: będzie dublet. Dziękuję piłkarzom i trenerom i życzę im równie wysokiej formy na starcie PEMK.

FERENC SZUSZA (Górnik): - Najbardziej cieszy mnie to, że osiągnęliśmy metę z piłkarzami świetnie prezentującymi się fizycznie, zdolnymi do dyktowania wysokiego tempa przez cały mecz.

FERENC FARSZANG (Zagłębie): - Nie załamujemy rąk, nie mamy tak szerokiej kadry jak Górnik, ale chyląc czoła przed jego wyższością postaramy się nie zmarnować czasu przed występem w PEZP.

Janusz Jeleń, Sport nr 100, 28 czerwca 1971