27.10.1973 - Górnik Zabrze - Legia Warszawa 0:1

Z WikiGórnik
Skocz do: nawigacja, szukaj
27 października 1973 (sobota)
1. liga 1973/74, 8. kolejka
Górnik Zabrze 0:1 (0:1) Legia Warszawa Zabrze, stadion Górnika
Sędzia: Alojzy Jarguz (Olsztyn)
Widzów: 25 000
Herb.gif HerbLegiaWarszawa.gif
0:1 Deyna 3
Wraży Yellow card.gif Topolski, Białas, Samek
Red card.gif Zygmunt 81
Jan Gomola
Henryk Holewa
Jan Wraży
Henryk Wieczorek
Joachim Gorzawski
Ireneusz Lazurowicz (30 Alojzy Deja)
Zygfryd Szołtysik
Józef Kurzeja
Jan Banaś (59 Lucjan Kwaśny)
Andrzej Szarmach
Stanisław Gzil
SKŁADY Piotr Mowlik
Adam Topolski
Feliks Niedziółka
Andrzej Zygmunt
Jan Samek
Jan Pieszko
Kazimierz Deyna
Lesław Ćmikiewicz
Tadeusz Nowak
Stefan Białas
Robert Gadocha
Trener: Teodor Wieczorek Trener: Jaroslav Vejvoda

Dodatkowe informacje

  • Według innego źródła widzów ok. 22 000.

Relacja

Kronika Górnika Zabrze

Długą, prawie trzytygodniową przerwę w rozgrywkach Górnicy spędzili bardzo pracowicie - rozegrano cztery sparingi, z Arką Gdynia, Gwardią Koszalin, AKS-em Niwka oraz Śląskiem Wrocław. Wszystko na nic. W szalenie istotnym meczu dla układu tabeli Górnicy ulegli bowiem warszawskiej Legii. Znakiem rozpoznawczym spotkania ogromna ilość fauli. Sędzia Jarguz szafował kartkami, goście kończyli mecz w dziesiątkę po czerwonym kartoniku dla Zygmunta. Było już jednak za późno na zmianę rezultatu. Wynik, tuż na początku meczu, ustalił w zamieszaniu podbramkowym Deyna. Po tym trafieniu Górnicy rozpoczęli huraganowe ataki na bramkę Legii. Symptomatyczna jest relacja dziennikarza "Przeglądu Sportowego", który opis meczu zatytułował "Sto okazji gospodarzy". Cóż z tego, skoro żadna nie znalazła drogi do bramki gości. Dwoił się i troił Kurzeja, swoje szanse wypracowali sobie Szołtysik, Gzil i Szarmach. Niezasłużona porażka zepchnęła Górników na 6. lokatę w tabeli, a strata do prowadzącego Ruchu wynosiła już cztery punkty.

Sport

Tercet Ć-D-G zaszachował zabrzan.

Już dawno na stadionie Zabrza tak serdecznie nie witano piłkarzy Legii jak w sobotni, mglisty wieczór. Kiedy spiker przedstawiał trójkę współtwórców victorii na Wembley: Roberta Gadochę, Kazimierza Deynę i Lesława Ćmikiewicza, oklaskiwano ich tak jakby za moment mieli być wodzirejami zespołu... zabrzan. Widownia nie miała okazji złożyć gratulacji Jerzemu Gorgoniowi, którego kontuzja wyeliminowała z udziało w konfrontacji dwóch zespołów, które usilnie pracują nad odzyskaniem niedawnej sławy i chwały. Znakomity nastrój, swego rodzaju przedłużenie atmosfery z Wembley trwał jeszcze kilka minut. Oto w akcji Gadocha. Bita fałszem piłka zmierza do siatki, ale Gomola zdołał ją sparować na róg. Egzekutorem rzutu rożnego jest znów "Piłat". Tym razem "polecił" piłce "uciekać" od bramkarza. Do akcji wkroczył Deyna, wykorzystał chwilową dekoncentrację w defensywie dziesięciokrotnego mistrza i było 1:0 dla wojskowych...

Bramka stracona tuż po pierwszym gwizdku to cios, który powalał już wiele drużyn. Często do końca nie wiedziały juz jak realizować założenia, grały chaotycznie, traciły rozeznanie i spokój. Tak było z Górnikiem. Kiedy odzyskał równowagę i starał się przynajmniej uratować jeden punkt, okazało się że nie dysponuje środkami, które potrafiłyby zneutralizować działalność organizacyjną, zarówno obronną jak i zaczepną warszawskiej trójki Ć-D-G. Przewaga w polu, chaotyczne, rwane akcje, kilka niezłych pozycji, ale bez zdecydowanych egzekutorów – oto obraz wysiłków zabrzan. Szarmach i Gzil "wychodzili" ze skóry, by odrobić stratę. Od 18 min. niemal bez przerwy absorbowali defensywę Legii, którą w chwilach największego naporu wspomagali: Deyna, bezbłędną partię rozgrywający Ćmikiewicz i Gadocha. Reprezentacyjnego skrzydłowego często oglądaliśmy w roli obrońcy. Radził sobie doskonale, a ponieważ – jak chyba nikt w Polsce – posiadł umiejętność ochraniania piłki, kiedy to znajduje się w jego posiadaniu, zdobywał cenne sekundy. "kradł" czas i coraz bardziej deprymował górników.

Po zakończeniu spotkania zwolennicy zabrzan mówili o pechu, który prześladował napastników i w końcówce dwukrotnie nie pozwolił piłce przekroczyć linii bramkowej. Zgłaszano wiele pretensji pod adresem arbitra. Na temat metafizycznych przesłanek w piłce nożnej mamy inne zdanie. Kiedy Górnik był wielkim zespołem, nigdy nie mówiło się o braku szczęścia. Wprost przeciwnie, to jego przeciwnicy mówili o sojuszu z fortuną, że opuszczali Zabrze z bagażem 4-5 bramek a nie np. 10. Uzasadnione były natomiast żale do arbitra. Pan Jarguz, który miał już w przeszłości okazję prowadzić spotkania sławnych rywali, kiedy w drugiej części gra się zaostrzyła, i żółtymi kartkami trzeba było uspokajać niesfornych zawodników (otrzymali je Topolski, Białas, Zygmunt i Wraży) stracił panowanie nad sytuacją. W 70 min. na polu karnym podcięty został Gzil. Nie popchnięty jak Peters i nie na linii (choć linia jest polem karnym), ale dwa metry za "16". Decyzja mogła być tylko jedna – karny. P. Jarguz wycofał jednak piłkę, podyktował rzut wolny. Oczywiście nieporozumienie.

Od tego momentu jeszcze bardziej przybrały na sile ataku górników, ale nerwy znów eliminowały precyzję, natomiast wyzwalały inne instynkty. W 81 min. Zygmunt wcześniej ostrzeżony żółtą kartką zbyt ostro powstrzymywał Szarmacha i za moment znalazł się poza murawą.

Ataki zabrzan nie ustawały, Mowlik był stale zatrudniany. Bronił jednak bardzo dobrze, a trójka "eksportowych" legionistów kontrolowała grę w najbardziej gorących momentach, nie rezygnowała też z wyprowadzania błyskawicznych ciosów przede wszystkim z udziałem Nowaka czy Gadochy.

I tak skończył się kolejny pojedynek Górnika z Legią. Kilka wysokich not jakie przyznaliśmy zawodnikom zwycięzców jest najlepszym potrwierdzeniem opini, że Legia to przede wszystkim Deyna Ćmikiewicz i Gadocha, w pewnej odległości Pleszko, może jeszcze Nowak i reszta na dorobku. Okazuje się jednak, że wystarcza to nawet na taki zespół jak Górnik, który w tej chwili (pod nieobecność Gorgonia) nie dysponował ani jednym zawodnikiem klasy wymienionych w szeregach Legii. Czy z takiej mąki można upiec smaczny bochenek?

Górnik przeważał w drugiej połowie bez przerwy szturmował bramkę Mowlika, ale nic nie wskórał. Duża w tym wina w części błędnych założen, w części beznadziejnej realizacji. Spotkania Legii z Górnikiem na długo utkwiły w pamięci widzów przede wszystkim z tego powodu, że niejako w ich centrum rozgrywały się osobiste pojedynki. Zygmunt strzegł zwykle Lubańskiego, wyłączano z gry Deynę, Legia szukała anioła stróża dla Szołtysika i Wilczka. A w sobotę wyborowa trójka hasała z wielką swobodą, a ponieważ defensywa Górnika przypominała sito, każdy zryw gości przybliżał ich do zdobycia drugiej bramki niż nawałnica Górnika do wyrównania. Taka jest prawda.

Stanisław Penar, Sport nr 200 z dnia 29.10.1973r