27.11.1966 - Górnik Zabrze - Zagłębie Sosnowiec 2:0

Z WikiGórnik
Skocz do: nawigacja, szukaj
27 listopada 1966
1. liga 1966/67, 13. kolejka
Górnik Zabrze 2:0 (1:0) Zagłębie Sosnowiec Zabrze, stadion Górnika
Sędzia: Łazowski (Warszawa)
Widzów: 3 000
Herb.gif HerbZaglebieSosnowiec.gif
Kuchta 27 w
Pol 63
1:0
2:0
Hubert Kostka
Norbert Gwosdek
Edward Olszówka
Stanisław Oślizło
Jan Kowalski
Zygfryd Szołtysik
Alfred Olek
Rainer Kuchta
Jerzy Musiałek
Włodzimierz Lubański
Roman Lentner (46. Ernest Pol)
SKŁADY Szygula
Leszczyński
Bazan
Strzałkowski
Śpiewak
Myga
Wąs
Gałeczka
Gzel
Jarosik
Piecyk

Relacja

Kronika Górnika Zabrze

Na początku Zagłębie przejawiało większą inicjatywę. Ich gra była bardziej płynna, ale to Górnikowi w tym meczu sprzyjało szczęście. Fatalna interwencja Szyguły pozwoliła na zdobycie bramki z rzutu wolnego z ok. 30 metrów. Po tej bramce Górnik poczynał sobie coraz lepiej, ale dopiero po przerwie Pol zdobył drugą bramkę wykorzystując błąd Bazana. W tym momencie Zagłębie pogodziło się już z porażką. Dał temu wyraz niewykorzystany rzut karny Gałeczki.

Sport

Wielkie derby Śląska poniżej oczekiwań

ZABRZE. Lepszej ilustracji regresu naszego futbolu nie moggło być. Z jednej strony mistrz, z drugiej lider, a poziom jak na strażackiej zabawie. Jeden słaby, ledwie robiący bokami, drugi bojaźliwy, anemiczny, jak pięściarz po zbijaniu wagi. Oj, bladziutko wypadło to zakońćzenie sezonu, słaby mecz, tło nijakie, zainteresowanie mierne-ledwie 3 tysiące widzów - słowem widowisko bardzo przeciętne.

Po prawdzi, to i jak mogło być inaczej? Górnik wrócił z Sofii jak z magla. Samolot, którym zabrzanie lecieli ze stolicy już byl nad Katowicami, ale w skutek niedogodnych warunków atmosferycznych musiał zawrócić do Warszawy. Pół żywi wrócili górnicy pociągiem. Zagłębie miało także swoje głopoty. Piątka graczy zameldowała się z Londynu dopiero w sobotę. Na odpoczynek oczywiście brakowało czasu. To musiało pozostawić ślad na dyspozycji obydwu drużyn, to także zaciążyło na jakości wydowiska. W rezultacie zamiast frykasów i delicji mieliśmy cheb razowy...

Górnik wygrał, różnica do Zagłębia zmalała do minimum ale jeśli ktoś na tej podstawie dojdzie do przekonania, że nasz mistrz odzyskał równowagę po sofijskiej klęsce, popełni duży błąd. Jednej zalety zwycięzcom nie spsób odmówić - olbrzymiej bojowości, zapału i chęci walki. Wszystkie inne wady wcześcniej zauważone, a tak rażące w Soffi, znów musiały denerwować każdego bezstronnego obserwatora, a jeśli nie kosztowały drogo to tylko dlatego, że partner okazał się nieoczekiwanie słaby.

Trener Kalocsai generalnie przemeblował tyły. Gomolę zastąpił Kostka, w śrdoku obok Oślizły wystąpił Olszówka, zamiast Floreńskiego mieliśmy Kowalskiego. Dla Kuchty znalazło się miejsce w drugiej linii, która przy systemie 4-3-3 tworzył wraz z Szołtysikiem i Olkiem. Mądre zmiany, na pewno logicznie mające duży wpływ na umocnienie fortyfikacji. Cóż z tego kiedy brakowało wykonawców, lub - jak kto woli - dostatecznie silnej i posiadającej odpowiednią dynamikę przedniej linii. tu zapał miał wnieść Lentner, dla którego zwolnił miejsce Wilczek. Też rozsądna decyzja, ale tylko w teorii. Roman grał zaledwie trzy kwadranse, później odezwały się jakieś dolegliwości i trzeba było sięgać po Ernesta Pola. Dodajmy niezawodnego Pola. Ten nauczył i Lubańskiego i Musiałka jak się gra, idealnie wystawiał, słał pressingi i crossy zawsze tamg dzie przeciwnik rozluźnił szeregi. Nic z tego. Dwaj obrotowi Górnika nie byli w stanie nawet zrozumieć jego intencji. Ocięzali, bojaźliwi, fatalnie strzelający marnowali cały wysiłek reszty kolegów, przede wszystkim Pola, a następnie niezmiennie dobrego we wszystkich spotkaniach z Zagłębiem Szołtysika.

Oto i cała tajemnica skromych efektów Górnika. Gdyby zresztą nie wydatna pomoc Szyguły, obrońca tytułu nie osiągnąłby w pierwszej połowie nawet i tej jednej bramki. Po rzucie wolnym egzekwowanym chyba z 30 m Kuchta posłał piłkę na przedpole gośći, bramkarz Zagłębia uczynił jakiś rozpaczliwy szpagat, a piłka przeleciała pod jego nogami i wylądowała w siatce. Bramka - prezent. Gdyby padła dwie minuty później, nikt nie powiedziałby złego słowa. Lentnerowi przeszkodził jednak słupek. Jeszcze mieliśmy znajomitą interwencję Kostki po bardzo niewygodnym strzele Gzela - zresztą jedynym ze strony sosnowiczan w tej części i była przerwa.

Lentner został w szatni, to samo w przeciwnym obozie z Wąsem. Zamiast nich wyszli Pol i Pielok, ale jeśli komuś wyszła ta zmiana na korzyść, to tylko zabrzanom. Sosnowiczanie wciąż sprawiali wrażenie jak gdyby sprawiali wrażenie jak gdyby zagubionych, pozbanionych stylu, siły przebojowej. Jarosik, schowany za plecami przeciwnika, rzadko się włączał raczej, raczej markował grę. Nic lepiej nie szło Gałeczce. Tylko Piecyk walczył jak mógł, żeby poderwać kolegów do energyczniejszych wysiłków. Daremnie! Zagłębiacy tego nie potrafili do końca. Ponieśli za to nową karę. W 64 minucie stracili drugą bramkę, kiedy Pol w trudnej styuacji podczas dużego zagęszczenia dopadł do piłki i posłał ja w sam róg. Zaraz po tym bardzo słaby sędzia dopatrzył się ku nieopisanej konsternacji górników przewinienia na Gzelu i był karny. Tego takżę sosnowiczanie nie wykorzystali. Gałeczka strzelił w ręce Kostce. I w tym momencie mieliśmy juz wszystko, jak na talerzu. Zwycięstwo Górników było niezagrożone. Mogło być jeszcze wyższe, gdyby nie Lubański, a także Musiałek, który krótki przed końcem spudłował w spsób niewybaczalny.

Co powiedzieli po mecze:

Dr KALOCSAI: - Bojowość okazała się wystarczającym atutem na słabiutkie dziś Zagłębie. Cesze się z postawy Olszówki, który z obowiązków drugiego stopera wywiązał się bez zarzutu. Gdyby jeszcze móc obudzić Lubańskiego i Musiałka...

A. WOŹNIAK: - Całe szczęście, że to juz koniec. Nie byliśmy w stanie grać lepiej, wszyscy są wyraźnie zmęczeni, maja już przesyt piłki, co szczególnie widać u Jarosika. Chlubny wyjątek to Bazan, a następne Piecyk, który dopiero u schyłku sezonu odzyskał pełnę możliwości.

JANUSZ JELEŃ, Poniedziałek, 28 listopada 1966 r.