28.06.1961 - Górnik Zabrze - ŁKS Łódź 2:1

Z WikiGórnik
Skocz do: nawigacja, szukaj
28 czerwca 1961
1. liga 1961, 12. kolejka
Górnik Zabrze 2:1 (0:1) ŁKS Łódź Zabrze, stadion Górnika
Sędzia: Bernard Urbański (Bydgoszcz)
Widzów: 7 000
Herb.gif HerbLKSLodz.gif

Musiałek 65
Gawlik 84 k
0:1
1:1
2:1
Wieteski 12

Hubert Kostka
Stefan Florenski
Stanisław Oślizło
Henryk Hajduk
Ginter Gawlik
Jan Kowalski
Jan Plicko (35 Edward Olszówka)
Ernest Pol
Jerzy Musiałek
Erwin Wilczek
Roman Lentner
SKŁADY
Ligocki
Walczak
Wlazły
Kowalski
Miłosz
Suski
Jezierski
Łazarek (46 Szymborski)
Wieteski
Kowalec
Śliwiński
Trener: Augustyn Dziwisz

Relacja

Sport

Taktyczna dojrzałość – problem dnia w Zabrzu

Zabrze. Niewiele brakowało, a na zabrskim stadionie zanotowalibyśmy w środę wielką niespodziankę. Znajdujący się teoretycznie na straconej pozycji ŁKS, trzymał się nadspodziewanie dobrze i gdy zegar wskazywał 85 minutę gry wynik brzmiał 1:1. Nic nie wskazywało wówczas, że lider zdoła jeszcze wywalczyć dwa punkty. Górnicy robili wrażenie wyraźnie zdetonowanych i niezdolnych do przeprowadzenia akcji, z której mogłaby paść bramka.

Wątpliwa jedenastka

W takim właśnie „beznadziejnym” dla zabrzan okresie nasz reprezentacyjny skrzydłowy, Lentner, zdecydował się na solową próbę sforsowania defensywy ŁKS. W typowym dla niego stylu minął dwóch przeciwników i gdy znalazł się na polu karnym gości „nastrzelił” rękę atakującego go Walczaka.

- „Jedenastka”! – rozległ się okrzyk na widowni, mimo, że dla obiektywnych obserwatorów „przewinienie” obrońcy łódzkiego było bardzo problematyczne. Sędzia Urbański zawahał się przez chwilę i … uległ presji trybun. Podyktował najwyższy wymiar kary, choć większość arbitrów przechodzi nad takimi wypadkami do porządku dziennego.

Nie pomogły tłumaczenia i protesty piłkarzy ŁKS! Od decyzji sędziego nie było już apelacji. W parę sekund później Gawlik posłał piłkę szczęśliwie do siatki. Szczęśliwie dlatego, że jego strzał oddany został wprost na bramkarza Ligockiego ale ten zdążył już wykonać skłon do robinsonady w prawy róg. Gdyby stał w miejscu nie miałby prawdopodobnie trudności z obroną.

Lider żali się…

Tak rozstrzygnięty został środowy mecz, w którym Górnicy odnieśli swe 12 zwycięstwo w trzynastym meczu ligowym. Czy było ono zasłużone? Trudno tak powiedzieć. Do przerwy Górnicy mieli cały szereg dogodnych okazji aby w drugiej połowie nie mieć już żadnych problemów z wynikiem. Najlepsze zmarnowali Musiałek i Plicko. Ten ostatni wystąpił w miejsce kontuzjowanego Jankowskiego i po 35 minutach zepsuł tyle akcji, że trener Dziwisz zmuszony był wymienić go na Olszówkę. Również po przerwie zabrzanie nie ustępowali w żadnej fazie gry łodzianom choć z wypracowywaniem pozycji strzałowych było już znacznie gorzej. Obrona i pomoc ŁKS stosowały umiejętnie kombinowany system krycia i nawet Pohl nie umiał sobie z nim poradzić. Ta właśnie bezradność i nieskuteczność gry zabrzan były najbardziej denerwujące dla ich zwolenników. Po meczu górnicy mieli pretensje, że żąda się od nich zawsze gry na najwyższym poziomie, o którą co raz trudniej, kiedy ambicją wszystkich jest pokonanie lidera.

Słuszne wymagania

Czy mają rację? Drużyna Górnika przyzwyczaiła już wszystkich do przeciętnie dobrego poziomu i każde odchylenie od „normy” wywołuje słuszną krytykę i niezadowolenie. Jest to jak najbardziej pozytywne zjawisko. Tylko w atmosferze wysokich wymagań mogą oni osiągnąć międzynarodową klasę i zarówno kierownictwo sekcji jak i sami zawodnicy zabrscy muszą to rozumieć.

Zdajemy sobie oczywiście sprawę, że zabrzanie mogę się już czuć trochę zmęczenie. Widać to najbardziej po Wilczku, który z meczu na mecz gra coraz słabiej i dziś jest ledwie cieniem kadrowego piłkarza. Mimo to – a nawet właśnie dlatego – można od najlepszego zespołu klubowego wymagać „aby jego zawodnicy nie tracili głowy” i nie upodabniali się do III -ligowców z Pipidówki. Chodzi o to aby umieli ekonomicznie rozkładać swe siły i prowadzić dojrzałą taktycznie grę. Jak to należy robić – pokazał im w ubiegłą sobotę wiedeński Sportklub. Austriacy też nie dysponowali najlepszą kondycją, a jednak gdy decydowali się na nieliczne akcje ofensywne, większość z nich nosiła w sobie zarodek bramki. Takiej właśnie gry, a nie szamotaniny i zagrań na „hura” wymagamy od lidera naszej ekstraklasy. Najwyższy czas by tę umiejętność sobie przyswoił.

Przyjemna niespodzianka łodzian

Na zakończenie parę słów o ŁKS. Łodzianie sprawili swą postawą przyjemną niespodziankę. Odmłodzony zespół trenera Barana podobał się nie tylko dlatego, że walczył ambitnie przez 90 minut. Ełkaesiacy zademonstrowali również niezłe wyszkolenie techniczne i zmysł kombinacyjny. W ataku główną uwagę zwracał Wieteski, który razem z Kowalcem stanowił bardzo groźny tandem. Ta dwójka otrzymywała doskonałe wsparcie z pomocy. Były w nim bardzo urozmaicone zagrania – długie przerzuty, prostopadłe wystawienia, crossy itp. Bardzo dobrze spisywała się obrona oraz bramkarz Ligocki. Trzeba w ogóle stwierdzić, że eksmistrz Polski jest na dobrej drodze do odzyskania tych wszystkich walorów, które cechowały ten zespół w jego 40 – letniej historii.

ŁKS – jak napisaliśmy na wstępie – nie musiał tego spotkania przegrać. Mógł go nawet z równym powodzeniem wygrać. Był taki moment, w którym wydawało się, że nic już nie uratuje zabrzan przed utratą drugiej bramki. Było to przy stanie 1:1 w 80 minucie spotkania. Oślizło został sprytnie wymanewrowany przez Wieteskiego i Szymborski otrzymał idealne podanie na pole karne. Łódzki weteran wyszedł na pozycję w tempie sputnika ale gdy znalazł się sam na sam z Kostką … wywrócił się z wrażenia. Stuprocentowa szansa ŁKS – u została w ten sposób zaprzepaszczona.

T.B., Sport nr 77 z 30 czerwca 1961r.