30.10.1960 - ŁKS Łódź - Górnik Zabrze 1:3

Z WikiGórnik
Skocz do: nawigacja, szukaj
30 października 1960
1. liga 1960, 22. kolejka
ŁKS Łódź 1:3 (0:2) Górnik Zabrze Łódź, stadion ŁKS-u
Sędzia: Edward Ignaszewski (Kraków)
Widzów: ponad 10 000
HerbLKSLodz.gif Herb.gif



Kowalec 86 g
0:1
0:2
0:3
1:3
Pol 8
Jankowski 31
Wilczek 65
Józef Ligocki
Józef Walczak
Stanisław Wlazły
Jerzy Wieteski
Sławomir Sarna
Henryk Szczepański
Leszek Jezierski
Piotr Suski
Henryk Szymborski
Władysław Soporek
Kazimierz Kowalec
SKŁADY Joachim Szołtysek
Antoni Franosz
Stanisław Oślizło
Edward Olszówka
Ginter Gawlik
Marian Olejnik
Jan Kajzerek
Erwin Wilczek
Edward Jankowski
Ernest Pol
Roman Lentner
Trener: Kazimierz Radwański Trener: Augustyn Dziwisz

Relacja

Sport

Z „feralnym” przeciwnikiem

W przerwie meczu nadeszły meldunki z boisk, na których rozstrzygał się tytuł mistrzowski. Powiadomiona o rezultatach publiczność oklaskami powitała po zmianie stron górników, bardzo bliskich tego zaszczytnego tytułu. Zabrzanie, jakby zdawali sobie sprawę z wielkiej szansy, pokazywali zagrywki godne takiego trofeum. Ale potem wieści wyjaśniły sytuację. Górnicy nie mając już możliwości wdrapania się na szczyt tabeli, wyraźnie złagodzili kurs. Nie zależało im na wyniku. Rozpoczęli grę na pokaz.

Jedyną satysfakcją dla łódzkich kibiców był forma zademonstrowana przez zabrzan. Niestety przeciwnik był bardzo mdłym tłem dla tej znakomicie usposobionej jedenastki. Tak jak bokser znalazłszy w ringu słabego przeciwnika nie stara się wykazać swych wszystkich walorów, tak Górnik Zabrze miał zapewne pretensje do gospodarzy iż nie mogli mu dotrzymać kroku. Ślązacy zaczęli w wielkim stylu i z punktu zdemontowali jedenastkę czerwono-białych. Spodziewali się zapewne zaciekłej walki. Tymczasem ŁKS zagrał jak zupełny nowicjusz. Nie było co się wysilać. Do 31 min., kiedy padła druga bramka, zabrzanie mogli już wysoko prowadzić. I to bez większego wysiłku. Obrona łodzian była dla nich jak dziurawe sito. Pohl i Jankowski robili co im się żywnie podobało i to bez większych sprzeciwów gospodarzy. Również Kajzerek i Wilczek mieli spore pole do popisu. Jeden Szczepański i w pewnej mierze Walczak nie byli w stanie pokrzyżować planów gości.

Zorientowawszy się w dyspozycji rywali, górnicy zwolnili tempo i przestawili się na optyczne efekty. Dali ich publiczności co nie miara. Gawlik wystarczył sam do zakneblowania ofensywy łodzian. W ten sposób uczynili bezrobotnym Szołtyska, który przed trzy kwadranse miał zaledwie jedną okazję do interwencji. Pracowitością wyróżniał się Jankowski, którego raz widzieliśmy wysuniętego w przodu, to znów głęboko cofniętego na własne pole, umiejętnie uruchamiając flanki. Wilczek dawał sobie radę przeciwnikiem jak dojrzały rutynowany gracz. A po przeciwnej stronie mieliśmy tylko dwóch pełnowartościowych piłkarzy - Szczepańskiego i Suskiego. Burza ustawiony początkowo na lewej pomocy zorientowawszy się w beznadziejnie słabej formie Wlazłego poświęcił się asekurowaniu środka pola karnego. Szczepański przeszedł do napadu, a jego miejsce zajął Suski. Żywiołowy stoper łodzian był najbardziej agresywnym napastnikiem. W 82 min. Doszedł nawet do pozycji strzałowej, w której chybił o centymetry.

Także po przerwie gra upływała pod znakiem przewagi Górnika, choć była ona mniej miażdżąca niż w pierwszej części. Co prawda łodzianie mieli kilka szans zmiany rezultatu, ale trzy razy więcej takich pozycji miał Górnik. Jedyną bramkę dla łodzian zdobył efektowną główką Kowalec.

Wiesław Kaczmarek, Sport nr 147, 31 października 1960