31.03.1968 - Gwardia Warszawa - Górnik Zabrze 1:3

Z WikiGórnik
Skocz do: nawigacja, szukaj
31 marca 1968
1. liga 1967/68, 17. kolejka
Gwardia Warszawa 1:3 (1:0) Górnik Zabrze Warszawa
Sędzia: Stanisław Mastaj (Kraków)
Widzów: 12 000
HerbGwardiaWarszawa.gif Herb.gif
Krasucki 28 1:0
1:1
1:2
1:3

Deja 49
Szołtysik 59
Musiałek 71
Nowicki
Sroka
Jurczak
Lipiński
Kielak
Michalak
Marczak
Krasucki
Szymczak
Masztaler
Hanke
SKŁADY Hubert Kostka
Rainer Kuchta
Stanisław Oślizło
Henryk Latocha
Edward Olszówka
Alojzy Deja
Hubert Skowronek
Alfred Olek
Zygfryd Szołtysik
Włodzimierz Lubański (46. Roman Lentner)
Jerzy Musiałek
Trener: Henryk Szczepański Trener: Géza Kalocsay

Relacja

Mimo dwóch kolejnych porażek w poprzednich meczach, występ zabrzan na stadionie Gwardii wywołał takie zainteresowanie, ze 12-tysięczna trybunka kameralnego stadionu nie była w stanie pomieścić wszystkich chętnych i zmusiła organizatorów do zezwolenia części widzów na zajęcie miejsca na murawie, okalającej płytę boiska. Górnik nie zawiódł pokładanych w nim nadziei i zdobył w Warszawie komplet punktów. Co prawda nie przyszło mu to łatwo, a po pierwszej połowie meczu wyglądało nawet, że i remis zadowoliłby mistrza Polski. O zwycięstwie Górnika zadecydował pierwszy kwadrans po przerwie. Po zmianie stron górnicy wyraźnie przyśpieszyli tempo i szybko znaleźli luki w obronie gwardzistów. Najpierw w 49. minucie Deja skierował piłkę do siatki Nowickiego po wrzutce Lentnera, potem w 59. minucie Szołtysik przechwycił odbitą przez Nowickiego piłkę, po strzale lewoskrzydłowego górnika i "wpakował" ją do bramki. Wreszcie świetnie wykonany wolny Lentnera w 71. minucie spotkania pozwolił Musiałkowi na celny strzał głową. Dziwne to ale prawdziwe: bez Lubańskiego górnicy grali pewniej i skuteczniej.

Sport

Wychowawcza decyzja Kalocsaia. Lubański odesłany na ławkę rezerwowych.

WARSZAWA. Gdy po 45 minutach Gwardia prowadziła 1:0 nie dałbym pięciu groszy za to, że Górnik uratuje swoją skórę. Nie bramka była powodem pesymistycznej oceny, lecz styl w jakim wystartowali zabrzanie, sprawiając wypełnionej po brzegi widowni przykre rozczarowanie. Raz po raz padało pytanie czy jest to ta sama drużyna, której spotkania w Pucharze Klubowym Europy wywoływały żywiołowy entuzjazm. Górnicy grali przed przerwą tak, jak... grać nie należało. Z uporem stosowali jakieś zawiłe kombinacje, unikając jak ognia długich piłek na przedpole przeciwnika. W przeciwieństwie do zabrzan, przypominających zblazowanego „lwa salonowego” w grze Gwardii było to, co porywa, a więc zapał, energia, odwaga, szukanie najprostszej drogi do celu – w ataku. W obronie: nieustępliwość, ofiarność, zdecydowane wkraczanie ułatwione przez ślamazarność drugiej strony.

Gdy w czasie przerwy spiker ogłosił, że Lentner wchodzi w miejsce odwołanego Lubańskiego – kręcono głowami. Musiały to być ważne powody, które skłoniły trenera do tego rodzaju – jak się wydawało ryzykownego kroku. Lubański na pewno nie zachwycał, ale widownia liczyła, że nagle odnajdzie lwi pazur.

Za kilka chwil okazało się że decyzja była jak najbardziej słuszna. Lentner bowiem wprowadził do gry energię, żywiołowość, zdecydowanie. Panując doskonale nad piłką, z miejsca ruszył potężnym zrywem i ostrym dośrodkowaniem. Po pięciu minutach z takiej właśnie centry padło wyrównanie, uzyskane przez Deję, który dopełnił już tylko formalności. Styl gry Lentnera okazał się „ zarazlwiy”. Nagle zobaczyliśmy zgoła innego Musiałka, rozruszał się na dobre Szołtysik. Nie czekano na piłki, lecz wychodzono im naprzeciw, ostro startowano i wygrywano pojedynki biegowe. Lentner był głównym współ akcjonariuszem również dwóch dalszych bramek. Przy drugiej ostry strzał Nowicki zdołał już tylko odbić dając okazję Szołtysikowi do przechylenia szali. Fantastyczna była trzecia bramka. Lentner egzekwował z prawej strony rzut wolny. Długą, bardzo ostrą piłkę pochwycił w pięknym podskoku główką Musiałek i ustalił wynik na 1:3.

Przy okazji należałoby stwierdzić, że w tym bardzo niestylowym meczu wszystkie bramki były wyjątkowej marki. Dla Gwardii zdobył ją Krasucki, ale właściwym autorem był Hanke, który minął Latochę i dośrodkował z lewej strony, tak że kolega jego dopełnił już formalności.

Jak z ogólnego szkicu wynika, gra miała dwa różne oblicza. Przed przerwą nie zasługiwała na więcej niż na jedną „gwiazdkę”. W drugiej części nabrała kolorów i pogodziła widzów z aktorami, mimo, że większość z nich nie osiągnęła najwyższego pułapu. W tym bowiem okresie Górnik przypomniał sobie jak należy nie tylko grać, ale skutecznie walczyć.

W tych warunkach profil poszczególnych zawodników wypada dość różnie. Dla przykładu Musiałek, którego nie bardzo dostrzegało się przed przerwą zaprezentował się w drugiej części zupełnie inaczej. To samo dało by się powiedzieć o Szołtysiku, a może nawet o Ośliźle, który parokrotnie zbytnio się zagalopował i nie pamiętał o należytej organizacji obrony. Równo grał od pierwszej chwili Kuchta, który w drugiej połowie częściej gościł na prawym skrzydle niż w obronie. Latocha miał początkowo kilka słabych momentów, Olszówka na średnim poziomie. Do najpracowitszych graczy należeli Skowronek i Deja. Skowronek od pierwszej chwili dwoił się i troił, wytknęlibyśmy mu jednak zbyt długie manewrowanie z piłką u nogi, co kończyło się na nie zawsze właściwych podaniach. Poza tym obawiał się widocznie strzału, mimo iż nadarzały się i takie pozycje. W sumie zapowiada się korzystnie. Kostka i Lentner tworzyli najjaśniejsze pozycje zespołu.

Gwardia przegrała z drużyną, która grając na pełnych obrotach przewyższa ją o klasę. Mimo to pozostawili warszawianie dobre wrażenie. Podobała się ich agresywność w walce, z której nie zrezygnowali do ostatniej chwili. Tym sposobem gry wybili z miejsca z uderzania zabrzan, którzy sądzili zapewne że wystarczy się pokazać na boisku by… zwyciężyć. Nowicki, mimo utraty trzech bramek nie ponosił żadnej winy. W obronie głównym filarem był jak zwykle Jurczak. Sroka dawał sobie radę z Musiałkiem, ale nie mógł sprostać szybkiemu i zwrotnemu Lentnerowi. Zasługą Michalaka i Kielaka było to, że Górnik nie mógł należycie rozwinąć swych skrzydeł w środku pola. Atak zdobył tylko jedną bramkę, ale swą szybkością i zdecydowaniem sprawiał przeciwnikowi sporo kłopotu.

Trudno ocenić czy po przerwie zabrakło gospodarzom sił, czy też nie mogli sprostać przeciwnikowi, który puścił w ruch wszystkie elementy swego wyższego kunsztu.

TADEUSZ MALISZEWSKI, Sport nr 41 z 1 kwietnia 1968.