1966/67 - Puchar Europy Mistrzów Krajowych

Z WikiGórnik
Skocz do: nawigacja, szukaj

1/16 finału

Losowanie

Jako, że do rozgrywek zgłosiły się 33 drużyny, trzeba było zarządzić dwa spotkania eliminacyjne, aby w 1/8 spotkało się 8 par. W pierwszym meczu, stanowiącym 1/16 rozgrywek Pucharu Europy Mistrzów Krajowych w sezonie 1966/1967 drużyna zabrzańskiego Górnika wylosowała zwycięzcę meczu Waterford (Irlandia) i Vorwärts Berlin (NRD). Zdecydowanym faworytem był klub niemiecki, zwana drużyną reprezentantów. Zgodnie z przewidywaniami środowiska piłkarskiego, Vorwärts Berlin dwukrotnie pokonał irlandzkiego rywala 1:6 i 6:0.

Do drugiej rundy Pucharu Europy zakwalifikować się miała ta drużyna, która w 2 meczach strzeli w sumie więcej bramek, jeżeli zaś rezultat bramkowy byłby równy, o awansie zadecydować miało trzecie spotkanie na neutralnym terenie z ewentualną dogrywką lub nawet losowaniem zwycięzcy.

Pierwszy mecz

28.09.1966r. Górnik Zabrze 2:1 (1:0) Vorwärts Berlin

Ernest Pol 38' - karny, 71'

Vorwärts Berlin, podobnie jak Górnik był wielokrotnym mistrzem i "eksportowym"zespołem NRD. Do spotkania Zabrzanie przygotowywali się na krótkim zgrupowaniu w chorzowskim ośrodku PTTK pod wodzą będącego od 6 tygodni trenerem - Węgra Gézy Kalocsay.

Najważniejsze spotkanie Górnika w nowym sezonie, nie wypadło jednak tak jak wszyscy pragnęli. Pojedynek był wprawdzie emocjonujący, mistrz Polski dawał chwilami popis gry, ale całym efektem jego wyraźnej przewagi było tylko skromne zwycięstwo 2:1. Stanowczo za mało, aby spokojnie oczekiwać rewanżu w Berlinie za dwa tygodnie. Za mało przede wszystkim, jak na posiadane przez zabrzan okazje strzeleckie. Według węgierskiego trenera, Górnik powinien wygrać różnicą nawet pięciu bramek, a kapitan zabrzańskiego Górnika Stanisław Oślizło doliczył się z kolei ośmiu zmarnowanych, doskonałych szans. Napastnicy zagrali zbyt nerwowo. Wynik napawał obawami przed rewanżem o tyle, że Vorwärts Berlin był bardzo groźnym zespołem, który na własnym boisku mógł zagrać o wiele lepiej niż w Zabrzu i nie wiadomo było, czy Górnik będzie umiał jeszcze raz osiągnąć takie wyżyny, jak w pierwszym meczu. Poziom był bardzo wysoki, zwłaszcza w drugiej połowie. Oglądano Górnika podrażnionego w ambicji i owianego jak rzadko wolą zwycięstwa. Ponadto na przewagę złożył się również nieustający doping widowni, którego zabrakło w Berlinie. Żałowano więc, że tak ogromny wysiłek poszedł w poważnym stopniu na marne.

<zdjęcie 4> Strzał niewidocznego na zdjęciu Pola był silny i plasowany, toteż nie pomogła parada Zulkowskiego. Piłka, mimo rozpaczliwej obrony Ungera trafiła do siatki, 2:1!

Drużyna niemiecka potwierdziła opinię, jaka poprzedziła jej występ w Zabrzu. Okazała się twardym, niezwykle wyrównanym, szybkim i dobrze wyszkolonym technicznie przeciwnikiem. Niełatwo było z nią wygrać. Potrafiła równie dobrze się bronić, jak i skutecznie kontratakować, posiadała w swych szeregach piłkarzy, którzy mieli opanowane na pamięć wszystkie arkana futbolu. Chwalono przede wszystkim reprezentantów NRD, Koernera, Noeldnera, Fraessdorfa. Znakomicie uzupełnili ich tacy piłkarze jak Krampke, Kalinka, Nachtigal, plus bramkarz - fenomen Zulkowski. Golkiper Vorwärts Berlin zostawił w Zabrzu bodaj największe wrażenie z całej jedenastki niemieckiej. Wyłapywał najgroźniejsze strzały, wspaniale grał na przedpolu, fantastycznie piąstkował. Demonstrował niezwykły refleks i zimną krew w najgorętszych sytuacjach, doprowadzając napastników Górnika do białej gorączki swymi skutecznymi interwencjami. Lubański, Musiałek i Wilczek kilkakrotnie znajdowali się sam na sam z Zulkowskim, ale ani razu nie potrafili zmusić go do kapitulacji. Wychodził zwycięsko z wszystkich opresji, zdając się mieć dziesięć par rąk i tyleż nóg. Bezradny był tylko przy dwóch strzałach Ernesta Pola. W pierwszym wypadku była to "jedenastka", strzelona pod poprzeczką, w drugim straszliwa "bomba" z ośmiu metrów w dolny róg bramki.

<zdjęcie 5> Interwencja Zulkowskiego.

Pierwszą przyczyną minimalnego zwycięstwa był bramkarz Zulkowski. Drugą stanowiły napięte do ostatnich granic nerwy napastników Górnika, Lubański i Musiałek znajdowali się w 75 względnie 80 min. w takich sytuacjach, w których nawet dwóch Zulkowskich nie powinno przeszkodzić w posłaniu piłki do bramki. Napastnicy Górnika zapominali ponadto w ferworze walki o rzeczy najważniejszej. Na skomasowaną obronę niemiecką była jedna rada: jak najbardziej rozciągnąć grę wszerz i atakami z flanki zdezorganizować jej szyki. Napastnicy Górnika jednak jak na złość forsowali ataki środkiem boiska, gdzie najtrudniej było o wypracowanie czystej pozycji do strzału. Poza nieskutecznością trudno jednak piłkarzom cokolwiek zarzucić. Po pierwszej, trochę słabszej połowie, w drugiej dali pokaz pięknego futbolu. Grali szybko, stosowali przyspieszenia, zaskakujące kombinacje i przede wszystkim walczyli z pasją godną najwyższego uznania. Kiedy rzut wolny Fraessdorfa przyniósł drużynie Vorwärts Berlin wyrównanie, rzucili na szalę walki wszystkie swe siły i umiejętności. Od 60 minuty spotkania Niemcy nie mieli nic do powiedzenia. Na bramkę Zulkowskiego sunął atak za atakiem, w którym wszyscy dwoili się i troili, aby osiągnąć zwycięstwo. Od 60 minuty nie było też w Górniku jednego słabego punktu, nie było zawodnika, który grałby źle. Mimo ostrego tempa, mimo twardej obrony Niemców i wyjątkowego pecha w strzałach, górnicy nie zwalniali obrotów ani przez chwilę. Szkoda, że wygrali tylko 2:1. Za taką postawę i taką grę jaką produkowali w drugiej połowie, należało im się zwycięstwo, co najmniej różnicą trzech bramek.

<zdjęcie 6>

Najlepiej, najmądrzej i najskuteczniej na pewno zagrał w tym spotkaniu Ernest Pol. Świetny mecz rozegrał także Kuchta. Szereg jego akcji i strzałów na bramkę było najlepszej marki. Same superlatywy należą się Florenskiemu i Staszkowi Oślizło. Przede wszystkim "Florkowi". Dawno już nie grał tak konstruktywnie, operując wzorowo mierzonym podaniem. Bardzo dobrze do przerwy spisywał się Olek. Nie grał on źle również i w drugiej, ale widać było, że opadł wyraźnie z sił. Przed przerwą wiele zastrzeżeń wzbudzała gra Szołtysika, Olszówki, Lubańskiego i Wilczka. Lubański i Wilczek defilowali wówczas wzdłuż frontu obronnego Niemców, marnując większość piłek i rażąc brakiem zdecydowania. Normalnego Lubańskiego zobaczyliśmy dopiero od wspomnianej 60 minuty, podobnie jak zdecydowanej poprawie uległa gra Wilczka. Szołtysik, unikający ostrzejszych pojedynków i niewidoczny w pierwszej połowie, przeszedł taką samą metamorfozę wraz z bardzo niepewnym przed przerwą Olszówką. Musiałek grał poprawnie od początku, a potem rozkręcał się z minuty na minutę wraz z całą drużyną. Bramkarz Gomola nie miał okazji do wykazania swej klasy. Rzut wolny, przy którym skapitulował, obciążą w większym stopniu obronę za złe ustawienie "muru", niż bramkarza Górnika.

Spotkanie rewanżowe

12.10.1966r. Vorwärts Berlin 2:1 (2:1) Górnik Zabrze

Lubański 38'

Zabrzańska drużyna wyjechała do Berlina na 4 dni przed spotkaniem, by tam przeprowadzić ostatnie przygotowania do meczu, który nie wyłonił ani zwycięzcy, ani pokonanego. Po 2:1 w Zabrzu, mistrz Polski przegrał w Berlinie 1:2 i o awansie do drugiej rundy zadecydować miało trzecie spotkanie. Natychmiast po zakończonym spotkaniu obie strony uzgodniły, że baraż rozegrany zostanie 26. października na Nepstadionie w Budapeszcie.

Kilka minut przed 18.30 na murawę weszli piłkarze obu drużyn na rozgrzewkę. Kiedy spiker przedstawiał poszczególnych aktorów, na widowni zrywały się gromkie brawa. Mecz rozpoczęli Berlińczycy. Od razu w bardzo ostrym tempie, toteż pod bramką Górników powstało zamieszanie. W 5 min. Vorwärts Berlin przeprowadził akcję prawą stroną boiska. Piłkę otrzymał od Noeldnera Piepenburg, ale strzelił ponad poprzeczką. Górnicy zamiast zwalniać i dokładnie rozgrywać, grali chaotycznie. Gomola raz po raz był w niebezpieczeństwie, a Oślizło musiał w ostatniej chwili interweniować. Szczególnie niemiłosiernie ogrywani byli boczni obrońcy. W 16 min. niewiele brakowało, a wskutek złego zagrania Gwozdka padłaby pierwsza bramka. Dał się on w dziecinny sposób wymanewrować Nachtigalowi, który scentrował dokładnie pod nogi Noeldnera, stojącego jakiś metr przed bramką. Na szczęście czołowy snajper Vorwärts Berlin tym razem spudłował. W dwie minuty później znowu było gorąco pod bramką, gdy sędzia podyktował z odległości 25 metrów rzut wolny. Noeldner zagrał do Fraessdorfa, ale ten strzelił z mur graczy Górnika. W 19 minucie Niemcy zdobywają bramkę, jednak arbiter dopatrzył się spalonego. W dalszym ciągu Niemcy ostro atakowali, gdyż Pol i Szołtysik pozostawiali im dużą swobodę działania. Olek nie mógł ich wesprzeć, bowiem krył indywidualnie Noeldnera. Chodził za nim jak cień, starał mu się przeszkadzać i robił to z dużym powodzeniem. W 24 minucie Górnicy mieli pierwszą swoją wielką szansę. Lubański ograł Ungera i pędził prawą stroną boiska. Równolegle z nim biegł Wilczek, będący na wolnej pozycji. Środkowy napastnik popełnił jednak błąd. Zamiast przekazać piłkę koledze - strzelił minimalnie obok słupka. W 25 minucie padła pierwsza bramka. Koerner podał idealnie do Piepenburga, a ten w zamieszaniu podbramkowym, nie będąc atakowany strzelił z woleja obok prawego słupka. Gdyby Gomola wcześniej zareagował, mógłby zażegnać niebezpieczeństwo. Potem zanotowano strzał Lubańskiego, zbyt lekki, aby zmusić do kapitulacji Zulkowskiego, i piąty z kolei korner dla Niemców. W 31 minucie Noeldner strzelił w zamieszaniu drugą bramkę. Od tego momentu Górnicy jakby się ocknęli, przechodząc częściej do ataku. Grali składniej i wielokrotnie znaleźli się w dogodnych sytuacjach. W 38 minucie Szołtysik ograł Krampego i podał piłkę na wolną pozycję Lubańskiemu. Ten minął jeszcze Ungera i w pełnym biegi strzelił nie do obrony. W dwie minuty później Lubański znów miał okazję, ale spudłował. W 43 minucie Noeldner znowu trafił do siatki, ale na szczęście boczny arbiter wskazał, że był on na pozycji spalonej. Niewiele brakowało, a w ostatnich sekundach pierwszej części gry Ernest Pol wpisałby się na listę strzelców. Po ładnym zagraniu Wilczka z Lentnerem, Pol otrzymał piłkę na polu karnym. Polak był źle ustawiony i dlatego piłka poszybowała nad poprzeczką. Niemcy tym razem mogli mówić o szczęściu.

<zdjęcie 7> Gomola w akcji.

<zdjęcie 8> Tym razem upadek nie pozwolił Lubańskiemu wykorzystać znakomitej okazji.

<zdjęcie 9> Radość Berlińczyków po zdobyciu drugiej bramki.

W drugiej połowie Zabrzanie robili już zupełnie inne wrażenie. Przede wszystkim byli spokojniejsi, przez co ich gra stała się bardziej płynna. W 48 minucie Pol zagrał do Lubańskiego, wystawiając mu piłkę na wolną pozycję. W ostatniej chwili wybił ją spod nóg Fraessdorf. W dwie minuty później Lentner i Wilczek, przeprowadzili udany rajd, ale lewoskrzydłowy Górników strzelił za lekko. Między 54 a 60 minutą obie drużyny mają szanse. Większe posiadał Vorwärts Berlin. Koerner będąc w idealnej pozycji, chybił o centymetry, podobnie jak Szołtysik, który po zagraniu z Lubańskim przeniósł z woleja piłkę nad poprzeczką. W 65 minucie Pol sprytnie wystawił Lubańskiego. Polak podciągnął niemal pod samą linię autową, ale gdy miał już scentrować, został ostro zaatakowany przez Ungera, na co sędzia nie zareagował. W chwilę później po kornerze Lentner strzelił ostro, jednak niecelnie, a za moment Wilczek przeniósł piłkę z woleja nad poprzeczką. W 78 minucie po zagraniu z Polem Lubański umieszcza piłkę w siatce. Arbiter jednak dopatruje się spalonego. Ostatnie 10 minut były niezwykle nerwowe. Wówczas to zderzyli się z wyskoku do górnej piłki Kuchta i Zulkowski, wskutek czego arbiter był zmuszony przerwać na dwie minuty grę. W tym okresie Górnicy panowali już nad sytuacją i bardzo często byli bliscy upragnionego celu, to jest wyrównania. W 90 minucie gry, gdy wszyscy spoglądali już na zegarek spodziewając się końca. Lubański zagrał sprytnie z Wilczkiem. Ten ostatni został jednak sfaulowany niemal na linii pola karnego. Niemcy zrobili mur, a Lubański huknął jak z armaty, lecz trafił w któregoś z graczy i piłka wróciła w pole.

<zdjęcie 10> Pod bramką Gomoli.

<zdjęcie 11> Zulkowski piąstkuje po jednym ze strzałów Zabrzan.

Po meczu trener Kalocsay powiedział, że piłkarzy grali zbyt nerwowo i to ich zgubiło, w dodatku boczni obrońcy, a w szczególności Olszówka, dawali się zbyt często ogrywać. Cieszył się jednak, że nie skończyło się tragicznie i wierzył, że w trzecim pojedynku Górnicy wywalczą awans, licząc na doping zarówno Węgrów i przyjezdnych Polaków.

Opuszczając Berlin członkowie Górnika byli weseli, zadowoleni z osiągniętego wyniku i tego, że dojdzie do trzeciego meczu. Jedynie opiekun Zabrzan dr Tadeusz Szlachta był zmartwiony, gdyż Kuchta, Florenski, Musiałek i Olek musieli mieć co najmniej 6-dniową przerwę w treningach.

Mecz barażowy

26.10.1966r. - Budapeszt - Górnik Zabrze 3:1 (2:0) Vorwärts Berlin

Lubański 6' i 55', Pol 15'

Ekipy Górnika i Vorwärts Berlin stawiły się w Budapeszcie dwa dni przed meczem, z tym że ich zawodnicy reprezentacyjni przybyli do stolicy Węgier prosto z meczów reprezentacyjnych: z Paryżu po spotkaniu Francja - Polska przylecieli Oślizło, Gomola, Lubański i Szołtysik, natomiast Frässdorf, Körner i Noeldner z Moskwy, gdzie brali udział w międzynarodowym spotkaniu towarzyskim ZSRR - NRD.

Górnik nie zawiódł. Mistrz Polski wykazał wyższość nad Vorwärts Berlin na neutralnym terenie Budapesztu 3:1, dzięki czemu zakwalifikowali się do 1/8 turnieju. Występ Zabrzan oglądało 10000 widzów, w tym co najmniej 3000 Polaków. Był to jeden z najlepszych meczy w tym sezonie. W Budapeszcie mistrz Polski grał ekonomicznie, mądrze i inteligentnie. Nie było żadnej szarpaniny, każdą akcję przeprowadzano rozsądnie, mając pełny przegląd sytuacyjny, przy zastosowaniu niezwykle różnego repertuaru zagrań. Obecni na meczu węgierscy eksperci wyrażali się o polskim mistrzu z najwyższym uznaniem.

Nikt chyba jednak przed meczem nie przypuszczał, że zwycięstwo przyjdzie aż tak łatwo. Brak Florenskiego w obronie oraz absencja Musiałka wzbudzały pewien niepokój jeśli nie o końcowy wynik, to o przebieg spotkania. Okazało się jednak, że możliwości Górnika są w tej chwili większe niż się ogólnie wydaje, nawet gdy gra on w osłabionym składzie. Zabrzanie stali się znów zespołem, na którym można polegać, zespołem świadomym swych sił i możliwości, takim jakim byli za czasów trenerów Opaty i Steinera. Największa w tym zasługa trenera Kalocsay. Zbierał on po meczu gratulacje ze wszystkich stron, a dodatkowe owacje zgotowali mu kibice Górnika skandując w czasie gry: "Brawo Kalocsay, brawo Kalocsay". Faktycznie brawa mu się należały. Miał on olbrzymi wkład w zwycięstwo, nie mniejszy od piłkarzy. Jego koncepcja taktyczna sprowadzała się do opanowania strefy środkowej boiska i zorganizowania z niej szybkich uderzeń raz lewą raz prawą flanką. Założenia słuszne, wykonanie bezbłędne. Ostoją zespołu była środkowa trójka: Szołtysik, Pol, Olek. Stanowiła jego serce, płuca, kręgosłup i mózg. Kapitalnie grał Szołtysik, wygrywał wszystkie pojedynki, doskonale rozgrywał piłkę, kierując ją zawsze tam, gdzie wymagała tego sytuacja. Wielki dzień miał również Ernest Pol. Niezrównane były zwłaszcza jego prostopadłe podania lub krzyżowe piłki, otwierające drogę do bramki przeciwnika Lubańskiemu, Lentnerowi lub Wilczkowi. Poza tym Pol zdobył bramkę najwyższej klasy. Oddany z 20 metrów strzał miał taką siłę i precyzję, że Zulkowski nie miał przy nim kompletnie nic do powiedzenia. Olek - trzeci zawodnik środkowej trójki - miał identyczne zadanie jak w Berlinie: strzegł najlepszego napastnika Noeldnera, nie pozwalając mu ani przez chwilę na pełną swobodę ruchów. W pierwsze trójce, jeśli chodzi o atak, najwyższe słowa uznania należą się Lentnerowi. Szybki jak rakieta, energiczny i bojowy, ogrywał słynnego Fraessdorfa jak chciał i kiedy chciał. Wraz z Lubańskim stanowił największe niebezpieczeństwo dla Niemców, będąc prawdziwym postrachem dla defensywy Vorwärts Berlin. Lubański, po słabiutkim występie w Paryżu, znów zabłysną pełnią swego talentu. Zdobył dwie bramki, a niewiele brakowało, aby uzyskał jeszcze dwie. Nieco słabiej grał Wilczek, był za powolny na przedpolu bramkowym przeciwnika, brakowało mu zdecydowania. Miał dwie strzeleckie okazje, które niestety zaprzepaścił wskutek kunktatorstwa. Na plus trzeba mu jednak zapisać dużą ruchliwość, ambicję i pracowitość. W obronie zwycięzców działo się różnie. Miała moment doskonałe, bardzo dobre, bardzo złe i fatalne. Ogólnie jednak zagrała ona o klasę lepiej niż w Berlinie. Wydatną poprawę dało się zauważyć zwłaszcza w postawie Gwozdka i Kuchty. Bramkarz Gomola miał pewien współudział w utraconej bramce, ale zrehabilitował się za to szeregiem udanych i efektownych interwencji a zwłaszcza dobra gra na przedpolu. Vorwärts Berlin stanowił z kolei cień drużyny z Zabrza i Berlina. Trener tego zespołu Lammich oraz kierownik drużyny Spieckenaglek usprawiedliwiali swych podopiecznych, zwłaszcza czołową trójkę zmęczeniem. Istotnie Koerner, Fraessedorf i Noeldner występujący w meczu ZSRR - NRD sprawiali wrażenie zmęczonych. Nie może to jednak tłumaczyć reszty. Szczególny zawód sprawił Koerner oraz bramkarz Zulkowski, całkowicie "odczarowany" przez napastników Górnika. Zulkowski uratował co prawda Vorwärts Berlin od wyższej porażki, ale nie był bez winy zarówno przy pierwszej jak i trzeciej bramce.

Jeśli chodzi o sam przebieg spotkania, Obydwie drużyny wyszły na boisko wyraźnie zdenerwowane. Szybciej opanował się Górnik i już w 6 minucie uzyskał prowadzenie. Lentner otrzymał piłkę od Pola, przeszedł na prawą stronę boiska, po czym wystawił prostopadle podanie dla Lubańskiego. Ten ostatni ruszył na bramkę Zulkowskiego i z odległości 15m strzelił w przeciwległy róg, mimo rozpaczliwej interwencji bramkarza Vorwärts Berlin. W 15 minucie spotkania losy meczu zostały już praktycznie rozstrzygnięte. W zamieszaniu pod bramką Niemców Unger wybił piłkę dość niefortunnie, bo trafił nią w Lubańskiego. Odbitkę przejął natychmiast Pol, decydując się na strzał z 20 metrów. Bomba była straszliwa. Już w chwili złożenia się Ernesta do strzału widać było, że piłka musi wylądować w siatce. W 34 minucie mogło być 3:0. Zulkowski wypuścił piłkę po strzale Lentnera, ale dopadł jej jeszcze powtórną, rozpaczliwą robinsonadą. Dzięki niej zapobiegł nieuchronnej bramce, gdyż nadbiegający Lubański był już prawie przy niej. W 44 minucie doskonałą okazję zmarnował Wilczek. Piłka, po dośrodkowaniu Lentnera, minęła Ingera i Krampego, ale Wilczek też się z nią rozminął mimo, że w tej sytuacji nie powinien był mieć żadnych trudności z zdobyciem bramki. Po przerwie w 55 minucie padła trzecia bramka dla Zabrzan. Lubański przejął prostopadłe podanie i strzelił obok zaskoczonego takim obrotem sprawy bramkarza Vorwärts Berlin. Odtąd na boisku nie było już żadnych problemów. Na trybunach raz po raz rozbrzmiewały okrzyki: "brawo Górnik, brawo Kalocsay". Zabrzanie z powodzeniem mogli jeszcze uzyskać 2 - 3 bramki. Zulkowski obronił jednak szczęśliwie strzały Lubańskiego, Wilczka, Lentnera, Pola, Olka i nawet Oślizły, który w pewnym momencie zdecydował się na rajd przez całe boisko ogrywając sześciu przeciwników. Szczególnie dużo szczęścia miał Zulkowski w 65 minucie gry, kiedy sparował z 8 metrów silny strzał Lubańskiego, a wydawało się, że dla bramkarza Vorwärts Berlin nie ma już żadnego ratunku. Niemcy zdobyli swą bramkę w najmniej oczekiwanej chwili. Gomola popełnił jedyny błąd w tym meczu: stracił głowę w zamieszaniu pod własną bramką i Kalinke skierował piłkę głową do siatki. W 89 min., w okresie kiedy Górnik zwolnił zupełnie tempo i grał na czas, Wruck miał jeszcze okazję zmniejszenia porażki na 2:3. Znajdował się 5 metrów przed bramką Gomoli, ale w stuprocentowej sytuacji przeniósł piłkę ponad poprzeczką.

1/8 finału

Losowanie

W dwa dni po drugim spotkaniu z Vorwärts Berlin odbyło się losowanie 1/8 Pucharu Europy. Przeciwnikiem zwycięskiej drużyny miało być CSKA Czerweno Zname Sofia, mistrz Bułgarii.

Pierwszy mecz

23.11.1966r. CSKA Czerweno Zname Sofia 4:0 (2:0) Górnik Zabrze

Ustalenie terminu spotkań obu klubów wymagało interwencji UEFA. Związane to było z reprezentacyjnymi zobowiązaniami wielu piłkarzy i ich wyjazdami na zgrupowania. Mimo optymistycznych nastrojów zabrzańskiej ekipie przez spotkaniem, Zabrzanie przegrali z mistrzem Bułgarii CSKA Sofia aż 0:4. W tej sytuacji wydawało się być pewnym, że w tym roku awansu do 1/4 Pucharu Europy nie będzie. Różnica 4 bramek była praktycznie nie do odrobienia.

Drużyna Górnika nawet w tych rozmiarach przegrała zasłużenie. Jedenastka CSKA była pod każdym względem lepsza. Górnik nie mógł więc w żadnym wypadku wygrać tego meczu, jednak wydaje się, że kierownictwo, trener i sami zawodnicy mogli przy większej mobilizacji i wyborze bardziej właściwego sposobu gry uniknąć pogromu. O przegranej Górnika tak dużą różnicą bramek zadecydowały następujące elementy: w ogóle wyjątkowo słaba forma całego zespołu, fatalne w założeniu i jeszcze gorsza w skutkach taktyka, nie najlepiej zestawiony skład zespołu, całkowita niedyspozycja bramkarza Jana Gomoli. Wysoka porażka była w sumie kontynuacją ligowych przegranych w kraju. W dodatku zabrzanie byli do tego meczu źle przygotowani i przeżywali jeden z najczarniejszych dni w swej dotychczasowej karierze. Od lat wiadomo było, że siła zabrskiej drużyny tkwiła w jej ataku, że nacieranie na bramkę przeciwnika leży chyba w psychice piłkarzy mistrza Polski. Tymczasem na Stadionie Armii w Sofii górnicy nastawili się niemal wyłącznie na grę defensywną. A to było dobrowolnym skazaniem się na zagładę. W obronie Górnika występowało praktycznie pięciu zawodników, z których żaden nie był w dobrej formie, a już Gwozdek grał wręcz fatalnie. Na dobro Florenskiego zapisać należy jedną akcję, kiedy udało mu się wybić piłkę z linii bramkowej. Stoperzy Kuchta i Oślizło grywali niejednokrotnie po stokroć lepiej. Piątym obrońcą był de facto Olek, któremu trener Kalocsay powierzył "wyłączenie" z gry ruchliwego Canewa. Lecz Olek jednostronnie pojął swoją rolę, bo rzadko angażował się w akcje ofensywne Górnika, a jednocześnie nie potrafił ograniczyć swobody ruchów Canewa. Z środkowej trójki zabrzan tylko Szołtysik potrafił dorównać piłkarzom SCKA. Bardzo słabo grał też Wilczek. Błędem ze strony trenera Kalocsaya było także zrezygnowanie z Lentnera. Przypuszczamy, że tylko on jeden mógł dorównać szybkością bułgarskim obrońcom. Trener wybrał jednak Musiałka, który długo pauzował z powodu kontuzji i w Sofii nie mógł więc zdarzyć się ... cud. Musiałek był jednym z najsłabszych zawodników Górnika. Niewiele lepiej od niego spisywali się Lubański i Pol, występujący tym razem w przedniej linii napadu. W praktyce formacja ofensywna w Górniku nie istniała. Do wianuszka błędów taktycznych doszła jeszcze niedyspozycja, a właściwie nieumiejętność gry na przedpolu bramkarza Gomoli. Trudno jest tylko jego winić go za utratę pierwszej bramki; przy drugiej zachował się on jak źle wyszkolony siatkarz, a nie piłkarz. Gomola źle wypiąstkował piłkę, co oczywiście Bułgarzy skrzętnie wykorzystali. Takich "dziwnych" zagrań Gomoli było w tym meczu znacznie więcej. Drużyna CSKA grała o klasę lepiej. Przede wszystkim wiele dobrego wniósł do zespołu Panew, wyraźnie lepiej grał Jakimow; wraz z wszędobylskim Canewem, doskonale panującym w swej strefie stoperem Gaganełowem oraz obu skrzydłowymi Nidokimowem i Maraszlijewem, stanowili oni doskonały trzon zespołu gospodarzy. Bułgarzy grali szybko, żywiołowo i nieustępliwie. Poza tym mogło u nich zaimponować wyszkolenie techniczne.

W pierwszej połowie meczu piłkarze Górnika potrafili okresami stworzyć chociaż pozory dobrej gry. W drugiej zaś części już im się to nie udało. Z każdą minutą sofijczycy grali pewniej, swobodniej, a zabrzanie wolniej i coraz bardziej nieporadnie. Przed przerwą w pierwszym kwadransie wyższość CSKA nie podlegała dyskusji. W 17 min. zarysowała się jednak maleńka nadzieja na lepszą grę dla Górnika. Szołtysik, najlepszy piłkarz Mistrza Polski, rozegrał dobrą akcję indywidualną, po której piłkę przekazał Musiałkowi, znajdującemu się w doskonałej pozycji strzałowej. Bramka jednak nie padła, bo Musiałek nie trafił w piłkę. Następnie dwukrotnie strzelał Pol, a w 25 min. duet Lubański - Musiałek zaprzepaścił najdogodniejszą sytuację podbramkową. W minutę później Olek nie zdołał upilnować Canewa, ten wyskoczył do górnej piłki i strzelił głową; na szczęście dla Gomoli piłka przeszła tuż obok słupka. Jednak w 31 min. było już 1:0 dla CSKA. Maraszlijew przejął piłkę odbitą od słupka po strzale Canewa i wepchnął ją do pustej bramki. Górnik poderwał się do kontrataku. Do akcji napadu włączył się kilkukrotnie Wilczek; strzały Wilczka i Pola pewnie obronił jednak Jordanow. Ostatnie minuty I połowy znowu należały do Bułgrów. Pokryli oni krótko napastników Górnika i natychmiast atak Zabrzan przestał istnieć. Zegar wskazywał 45 minutę meczu: Maraszlijew przejął przy biernej postawie obrońców gości piłkę, źle odbitą przez Gomolę i podwyższył na 2:0. Rozwój sytuacji po przerwie nie mógł napawać optymizmem. W 50 min. tylko słupek uratował Gomolę przed strzałem Canewa, w 73 min. Jakimow po minięciu Florenskiego, Kuchty i Oślizły "zarobił" rzut karny. Canew podwyższył wynik na 3:0, a w 89 min. obrońca Wasiljew wspaniałym strzałem z 25 metrów jeszcze bardziej powiększył zaliczkę CSKA na ćwierćfinał Pucharu Europy.

<zdjęcie 12> Jakimow i Canew w ataku na bramkę Zabrzan.

<zdjęcie 13> Drużyna CSKA Sofia

Po meczu trener Kalocsay stwierdził, iż porażka była wynikiem złej realizacji założeń taktycznych przez zawodników.

Spotkanie rewanżowe

07.12.1966r. Górnik Zabrze 3:0 (3:0) CSKA Czerweno Zname Sofia

Szołtysik 1', Pol 26' i 44'

Przed spotkaniem sprawa awansu wydawała się być już rozstrzygnięta. Nastroje w obozie CSKA mimo, że drużyna nie grała obecnie w lidze najlepiej były dobre. Wszyscy byli bowiem przekonani, że w trudnych warunkach atmosferycznych nie uda się Górnikowi wyrównać strat poniesionych w Sofii, stan murawy w Zabrzu pozostawiał im również wiele do życzenia. Pamiętali jednak, że w futbolu nie ma nic pewnego, dopóki piłka jest w grze... Piłkarze Górnika z kolei do rewanżowego spotkania przygotowywali się na zgrupowaniu w Szczyrku. Martwiła wszystkich kontuzja Lentnera, wykluczająca go z gry w tak ważnym spotkaniu. Generalnie jednak atmosfera w obozie zabrzańskim była optymistyczna. Trener przekonywał, że nie można składać broni przed zakończeniem ostatniej potyczki. Nawet w tak niekorzystnej sytuacji, w jakiej znaleźli się Górnicy, trzeba było bowiem szukać cienia szansy.

Tymczasem najgenialniejszy reżyser nie byłby w stanie napisać tak wspaniałego scenariusza sportowego, jak rozwijała się sytuacja w rewanżowym meczu. Skazani na porażkę Zabrzanie już po 45 minutach zdołali odrobić 3 bramki. Wszystko zapowiadało się więc jak najlepiej. Ale kiedy przed piłkarzami Górnika zarysowała się realna szansa doprowadzenia do ogólnego wyniku obu spotkań na 4:4, wówczas Ernest Pol nie wykorzystał "jedenastki". Tego na prawdę nikt się nie spodziewał, to na prawdę nie chciało się pomieścić w głowie żadnego z kibiców tak żywo dopingujących piłkarzy mistrzów Polski. Nie udało się! Zabrzanie wygrali na własnym boisku tylko 3:0 i do następnej rundy Pucharu Europy zakwalifikowała się drużyna z Sofii.

Bułgarzy grali w Zabrzu podobnie, jak Polacy w Sofii. A więc defensywnie, na poziomie znacznie odbiegającym od ich faktycznych możliwości. Zapewne na postawę gości w pierwszej części spotkania ujemnie wpłynęła bramka, zdobyta już w pierwszej minucie przez Szołtysika po akcji przeprowadzonej lewą stroną z Musiałkiem, jednak można było przypuszczać, że podopieczni trenera Ormandijewa zdołają zademonstrować lepszy sposób gry. Bułgarzy dopiero po przerwie zdołali uratować zdobycz bramkową z własnego boiska. W drugiej części spotkania na pozycji drugiego stopera młodego i jeszcze niedoświadczonego Radlewa zastąpił bardziej rutynowany Panew. I wtedy obrona CSKA, w której zwykle brylował reprezentant kraju, Gaganełow, stanowiła poważną zaporę dla Górnika.

Mistrz Polski przystąpił do rewanżowego spotkania z ogromną ambicją i wielką chęcią zrehabilitowania się przed własną publicznością za sofijskie niepowodzenie. Zabrzanie zagrali z pasją i temperamentem. Przy tym wszystkim wyraźnie tym razem sprzyjała im fortuna. W rezultacie zeszli na przerwę ze stratą już tyko jednej bramki w stosunku do meczu, rozegranego w Sofii. Kierownictwo drużyny bułgarskiej twierdziło, że strzelenie aż trzech bramek w pierwszej połowie spotkania ułatwi Polakom dobry zazwyczaj, ale jeszcze mało doświadczony stoper Radlew. Być może! Ale w niczym ten fakt nie umniejszał sukcesu Górnika. Ci wszyscy, którzy znali Górnika z boisk krajowych zdawali sobie jednak sprawę, że Zabrzanie nie są ani fizycznie ani psychicznie przygotowani do rozgrywania meczu, w którym zaangażowane są wszystkie siły fizyczne i psychiczne - przez całe 90 minut. Te złe proroctwa, niestety, sprawdziły się. Jeszcze zanim Pol niefortunnie egzekwował rzut karny, już wtedy w szeregach Górnika można było dostrzec pewnego rodzaju odprężenie, spowodowane coraz mniejszym zasobem sił fizycznych. A kiedy Pol nie zdołał wykorzystać jedenastki, wtedy do zmęczenia fizycznego dołączyło się jeszcze psychiczne. To łatwo dostrzegalne zjawisko zostało całkowicie potwierdzone w dalszej fazie meczu. Wynik nie uległ zmianie, a goście w ostatnich 25 minutach byli już równorzędnych partnerem zabrzańskiej drużyny.

Chwaląc całą drużynę Górnika za ambicję i wolę walki trzeba jednocześnie podkreślić fakt, że w 63 min., kiedy przed Górnikiem zarysowała się wielka szansa strzelenia czwartej bramki, nie potrafiono z rozsądkiem pokierować rozwijającą się sytuacją na boisku. Ernest Pol, schwytany wówczas rękami przez bułgarskiego bramkarza przewrócił się na ziemię i doznał lekkich obrażeń. Za moment temu samemu Polowi kazano egzekwować rzut karny. To był niewybaczalny błąd. Rezultat - piłka co najmniej o metr minęła bramkę. Trudno mieć jednak do Górnika żal o to, że na własnym boisku nie strzelił 4 bramek, skoro robił co mógł, by zrehabilitować się za sofijską klęskę.

<zdjęcie 14> Fragment meczu Górnik Zabrze - CSKA Sofia.

Najlepszym zawodnikiem, podobnie jak w Sofii był Szołtysik. Jemu jednemu udawało się opanowanie środkowej strefy boiska, wprowadzenie ładu w nerwowe poczynania większości zawodników. Wreszcie Szołtysik zdobył pierwszą bramkę, która uskrzydliła jego kolegów i pozwoliła im na nabranie wiary w odrobienie sofijskich strat. Poza Szołtysikiem (przed przerwą) duży wkład w korzystny rezultat Górnika wniósł Ernest Pol. Bądź co bądź to właśnie on zdobył w 26 i 44 min. dwie bramki. Gdyby on dysponował większą szybkością i lepszą kondycją mógłby stać się absolutnym bohaterem tego spotkania. Niestety w 35 min. Ernest nie wykorzystał bodaj najdogodniejszej pozycji strzałowej, a po przerwie zdradzał bardzo wyraźne oznaki zmęczenia. Tym razem trener Kalocsay znacznie lepiej zestawił skład drużyny Mistrza Polski. Przede wszystkim bramkarz Kostka w Zabrzu o klasę lepiej prezentował się niż Gomola w Sofii, natomiast Olszówka i Kowalski stanowili wyraźne wzmocnienie kwartetu obronnego Polaków. Wątpliwości budzić mogło tylko skorzystanie w tym meczu z usług Olka. Odnosiło się wrażenie, że nie spełnia on specjalnych zadań taktycznych i że chętniej widziałoby się w jedenastce napastnika Lentnera. Niestety jego wejście na boisko było wykluczone z powodu urazu. W porównaniu z pierwszym meczem, w Zabrzu znacznie lepiej grał, szczególnie po przerwie, Lubański. Natomiast w dalszym ciągu daleki od swych możliwości był bojaźliwie grający Musiałek. W Zabrzu potwierdziła się też opinia o wyróżniających się piłkarzach CSKA. Nawet przed przerwą, kiedy goście nie mieli nic do powiedzenia, łatwo dostrzegało się dużą klasę piłkarską Jakubowa i Canewa. Na pierwszy z nich niemal cały czas spoczywało zadanie wprowadzenia porządku i myśli w środkowej strefie boiska, natomiast Canew stale absorbował swą ruchliwością dobrze grającego stopera Oślizłę.

<zdjęcie 15> Radość po klęsce - po ostatnim gwizdku sędziego Alimowa (ZSRR).

Po meczu trener Górnika ubolewał nad niestrzelonym karnym, stwierdził również, że w obu spotkaniach Górnik prześladował pech, w Sofii nie powinni przegrać 4:0, w Zabrzu z kolei co najmniej 4:0 wygrać. Uważał bowiem sofijską drużynę za wcale nie lepszą niż polski Mistrz. Dzieło przypadku i cud potwierdził w wywiadzie również trener CSKA, Ormandijew, który z ulgą odetchnął po ostatnim gwizdku.

Zobacz też