1967/68 - Puchar Europy Mistrzów Krajowych

Z WikiGórnik
Skocz do: nawigacja, szukaj

1/16 finału

Losowanie

5. lipca 1967 roku w Genewie doszło do losowania par pierwszej rundy XIII edycji Pucharu Klubowych Mistrzów Europy. W roku tym, aby jeszcze bardziej uatrakcyjnić rozgrywki i chociaż częściowo uniezależnić je od ślepego losu postanowiono po raz pierwszy rozstawić najsilniejsze drużyny. Otóż w jednej urnie znaleźli się mistrzowie tych krajów, które w XII. wydaniu PKME były reprezentowane w ćwierćfinałach. W gronie uprzywilejowanych zabrakło więc zabrzańskiego Górnika. "Za karę" znaleźli się w drugiej urnie. Ponadto w XIII. edycji zaczął obowiązywać nowy regulamin, według którego w przypadku równej ilości zdobytych punktów i jednakowego bilansu bramkowego nie było dodatkowego spotkania, lecz dogrywka - 2 razy po 15 min. Jeśli i ona nie przyniosła rozstrzygnięcia, wówczas decydowały bramki zdobyte na boisku przeciwnika, które liczyły się podwójnie. Zasada trzeciego rozstrzygającego spotkania na neutralnym boisku (lub na boisku jednego z partnerów, jeśli obie strony wyrażą na to zgodę) obowiązywać miała dopiero od ćwierćfinałów. Rozstawienie obowiązywać miało w dwóch pierwszych rundach.

Ostatecznie zabrzańska jedenastka wylosowała obecnego mistrza Szwecji Djurgarden Sztokholm, przeciwnika reprezentującego wysoką kulturę gry, klasowego i atrakcyjnego, i co nie mniej ważne - pozwalającego realnie myśleć o awansie do II rundy. Według trenera Gezy Kalocsay było to pierwsze zwycięstwo tej edycji.

Pierwszy mecz

Stadion Śląski w Chorzowie.

20.09.1967 - Górnik Zabrza - Djurgarden Sztokholm 3:0 (1:0)

Lubański '42, '84, Lentner '86

Program meczowy - <zdjęcia od 16 do 21>

Mistrz Polski stanął przed ambitną próbą rehabilitacji naszego futbolu, bowiem od 12 lat powtarzała się historia, że mimo wielkich nadziei, będąc o krok od przysłowiowych bram raju, zawsze zdarzyło się coś, co nie pozwalało na ich otwarcie: pech, brak odrobiny szczęścia, mimo kwalifikacji przewyższających niektórych ćwierćfinalistów. Liczono, że w tej edycji obejdzie się bez zdekompletowania zespołu, rzucania przez arbitra monetą, co uniemożliwi polskiemu reprezentantowi zrealizowanie najwyższych ambicji. Stająca po raz szósty z kolei w szranki rozgrywek Pucharu Mistrzów zabrzańska drużyna zrehabilitować się również miała za kompromitującą porażkę reprezentacji z Francją. Optymizmu dodawał fakt, że w rozgrywkach Intertoto tego lata, Djurgarden Sztokholm przegrał z Wackerem Innsbruck 0:8, a z Zagłębiem w Sosnowcu 1:4.

Co ciekawe, do meczu mogło nie dojść. Zamiast do Chorzowa działacze Djurgarden Sztokholm wyekspediowali swój zespół do Warszawy. Mimo licznych wskazówek i listów Górnika o możliwościach dotarcia do Chorzowa, Szwedzi nie przybyli do Katowic oczekiwanym samolotem, ani też żadnych z pociągów z Warszawy. Okazało się wkrótce, że Szwedzi wylądowali na Okęciu w Warszawie, ale na dalszą podróż nie mieli pieniędzy. Według przepisów UEFA w PKME, drużyna przyjezdna pokrywała koszty podroży na miejsce spotkania. Górnik mógł więc zostawić Szwedów na lotnisku i wygrać mecz walkowerem 2:0. Kierownictwo drużyny Górnika wykazało jednak staropolską gościnność. Wysłano bowiem natychmiast do Warszawy klubowy autobus, który przywiózł Szwedów późną nocą przed samym meczem. Szwedzi miast podziękować, czy wyrównać koszty podroży, byli szczerze oburzeni, że Chorzów ... nie jest dzielnicą Warszawy!

Do końca meczu pozostawało już niespełna 10 minut, a na tablicy wyników Stadionu Śląskiego w Chorzowie figurowało wciąż skromne 1:0 dla Górnika. Co bardziej krewcy kibice w przekonaniu, że rezultat nie ulegnie już zmianie, zaczęli opuszczać trybuny. Sytuacja była denerwująca, bowiem zabrzanie - mimo przygniatającej przewagi w drugiej połowie - nie potrafili przełamać oporu zawzięcie broniących się Szwedów, dla których przegrana różnicą jednej bramki stanowiłaby szansę zakwalifikowania się do następnej rundy rozgrywek pucharowych.

Pod bramką Djurgarden Sztokholm. <zdjęcie 22>

Goście przeliczyli się jednak, bowiem w ostatnich minutach gry los uśmiechnął się w końcu do gospodarzy, którzy w pocie czoła przez pełne 90 minut harowali na ten sukces. Po jednej z wielu sytuacji podbramkowych, Lubański przejął piłkę na głowę i skierował ją do siatki. Radość była ogromna, ale zanim umilkły brawa za ten wyczyn, ponownie piłkę otrzymał Lubański, ruszył szybko do przodu i po wyminięciu czterech przeciwników podał do nadbiegającego Lentnera, który po raz trzeci ulokował piłkę w siatce Djurgarden Sztokholm. W ten sposób Górnik w przeciągu 3 minut dokonał sztuki, w którą nikt już nie wierzył spośród 50-tysięcznej widownie. Jednocześnie stało się zadość sprawiedliwości, zabrzanie byli bowiem w tym spotkaniu lepszą drużyną i mieli od początku do końca przewagę.

Zespół Górnika objąwszy od początku inicjatywę, nie oddał jej do końca. Zabrzanie ruszyli do walki z ogromnym rozmachem i od razu zepchnęli gości do obrony. Nie zaskoczyli tym zresztą mistrza Szwecji, który był przygotowany na taki obrót sprawy i zastosował od razu odpowiednie środki zaradcze. Widoczna więc była przez cały czas linia obronna gości, złożona z 3-4 zawodników, wspomagana nieustannie przez wszystkich niemal napastników. Przez długi czas, bowiem aż do 80. minuty udawało im się realizować swoje plany.

Mistrz Polski zaimponował nieustępliwością, bojowością, charakterem i uporem, z jakim starał się przełamać opór rywala. Stwierdzenie iż był zespołem lepszym, nie oznaczało, że zabrzanie popisali się dobrą, mądrą grą. Piłkarze Górnika zasłużyli na słowa uznania za swą nienaganną kondycję, dzięki której mogli forsować ostre tempo przez cały mecz. Styl gry mistrza pozostawiał jednak wiele do życzenia. Zabrzanie grali szybko do przodu, ale nie zawsze produktywnie. Popadli w manierę forsowania gry bokiem pola (na Lubańskiego), ale nie potrafili rozluźnić formacji obronnych Szwedów krzyżowymi lub prostopadłymi podaniami. Męczyli się więc zabrzanie i mimo niezliczonych akcji, nie udawało im się zmienić wyniku.

Mecz toczył się niemal do przerwy w ostrym tempie i obfitował w dużą liczbę sytuacji podbramkowych. Szwedzi, słabsi kondycyjnie od Górnika i wolniejsi, pod względem wyszkolenia technicznego byli jednak nieco lepsi. Okazali się drużyną dojrzalszą taktycznie. Pokonani przeprowadzali od czasu do czasu wypady, czynili to z mniejszym rozmachem niż Górnik, ale za to dokładniej. Każda ich akcja zaczepna była więc bardzo groźna.

W zespole Górnika dobrze grali Oślizło, Florenski, Olek, Lubański i Lentner. Szołtysik w pomocy był pracowity, ale daleki jeszcze od reprezentacyjnej formy. Djurgarden Sztokholm miał najlepszą formację w obronie. Podobali się przede wszystkim Gummenson i J. Karlsson, a ataku najlepszy był Magnusson.

Przed meczem odbyła się uroczystość pożegnania najlepszego do niedawna piłkarza Ernesta Pola, który zakończył karierę zawodniczą. Prócz kolegów i działaczy Górnika żegnali go przedstawiciele PZPN-u, wojewódzkich władz sportowych oraz licznych klubów ligowych. Publiczność odśpiewała mu "Sto lat".

Spotkanie rewanżowe

04.10.1967 - Djurgarden Sztokholm - Górnik Zabrze 0:1 (0:1)

Musiałek '35

Górnik na polecenie PZPN-u usilnie zabiegał o przełożenie rewanżowego spotkania na 15.10. Spowodowane to było przygotowaniami reprezentacji Polski do spotkania z Belgią w dniu 8. października w ramach eliminacji Mistrzostw Europy. Djurgarden Sztokholm odrzucił jednak tę prośbę, uzasadniając ją brakiem wolnego terminu. Wobec tego przygotowania kadry odbywać się musiały bez czołowych zawodników mistrza Polski.

Zainteresowanie w Szwecji tym spotkaniem było nikłe, ze względu na małą atrakcyjność i zdaje się przesądzony z góry wynik. Zarówno kierownictwo drużyny z Sztokholmu, jak i prasa wolała nie wypowiadać się o nikłych szansach mistrza Szwecji. Trener Kalocsay bynajmniej nie zamierzał lekceważyć przeciwnika, mimo ich słabej ówcześnie formy, co widoczne było w rozgrywkach ligi szwedzkiej.

Mecz potwierdził różnicę klas między oba zespołami. Słowa uznania posypały się na Górnik od najbardziej znanych postaci szwedzkiej piłki nożnej i światowych dziennikarzy. Górnik spełnił swoje zadanie w 100 procentach, przechodząc bez straty bramki do drugiej rundy. Na Olimpijskim Stadionie w Sztokholmie zaprezentował się bardzo dobrze i jedyną pretensją, jaką można było wnieść, było to - że z czterech stuprocentowych szans (sam na sam z bramkarzem) nie wykorzystał przynajmniej dwóch. A bramka Musiałka padła w sytuacji znacznie mniej dogodnej. Miało to tym większe znaczenie, że w ostatnich minutach spotkania Djurgarden Sztokholm zmarnował szansę na lepszy wynik w postaci rzutu karnego. Na szczęście...

Na pełną pochwałę zasługuje taktyka Górnika, opracowana doskonale przez trenera Kalocsaya, który podszedł do zagadnienia nie tylko pod kątem technicznym, ale i psychologii. Licząc się z tym, że Djurgarden Sztokholm zmuszony koniecznością będzie z miejsca ostro atakował, nakazał swoim graczom od pierwszej chwili mocno blokować przeciwnika i wybić go z rytmu przy równoczesnym zachowaniu całej gotowości do kontrataku. Stąd też, gdy Szwedzi mieli piłkę, atakowali ich nie tylko obrońcy i zawodnicy drugich linii, ale w bój włączali się wysunięci do przodu Musiałek i Lubański, cofał się również Lentner. Wszystko to było jednak dalekie od jakiejś tępej gry obronnej. Zespół Górnika tworzył ruchliwą figurę, ustawicznie zmieniającą swe kształty. Polacy starali się nie tracić piłki i jedynym ich błędem w początkowej fazie gry było może to, że napastników pierwszej linii zasilali koledzy z tylnych formacji piłkami - jak to się potocznie mówi - na zapalenie płuc. Nawet nasi słynni stumetrowcy, nie przechwyciliby takich podań, za którymi zresztą ambitnie goniono.

Gdy w 35. minucie padła dość nieoczekiwana bramka z ładnego strzału Musiałka, który otrzymał piłkę od Lubańskiego, nastąpiło psychiczne odprężenie. Mając przewagę 4, a w zasadzie 5 bramek (zdobyte na wyjeździe liczą się podwójnie), można było skierować większą uwagę na precyzję. W rezultacie w toku dalszego przebiegu gry kibice stali się świadkami wielu pięknych, niemal pokazowych akcji. Działo się to szczególnie w ciągu 20 minut drugiej połowy. Wówczas zabrzanie realizowali niemal bezbłędnie nakaz "szanowania" piłki i chwilami bawili się z przeciwnikiem jak kot z myszką.

Djurgarden Sztokholm. <zdjęcie 23>

A co na to Szwedzi? Nie należy sądzić, że kładli głowę pod topór. Mimo widocznej przewagi przeciwnika, szczególnie w technice panowania nad piłką, przy każdej okazji szli ostro do ataku i parokrotnie napędzili górnikom dużego strachu, np. w 12. minucie, gdy Lindman znalazł się sam na sam z Kostką. Były to tylko sporadyczne, ale dość niebezpieczne wypady, odkrywające luki z polskiej defensywie. Mimo to jednak wyższość Zabrzan była tak przekonywająca, że nikt nie kwestionował słuszności ich zwycięstwa. Sam los czuwał nad tym, by sprawiedliwości stało się zadość i rzut karny nie pozbawił Polaków zasłużonego zwycięstwa.

Pochwalić należy przede wszystkim olbrzymią ambicję cechującą wszystkich zawodników. Jeśli były niespodzianki to raczej dodatnie w postaci wyraźnie zwyżkującej formy niektórych zawodników. I tak np. Musiałek był tym razem równie bojowy jak inni, a Szołtysik w pełnej kondycji miał sporo okazji do popisywania się swą techniczną sprawnością. Znakomicie grał Wilczek. Gdy był w posiadaniu piłki robił co chciał, toteż nic dziwnego, że przy takich dwu zawodnikach formacji środkowej można było pokusić się o efektowną grę. Z innego materiału zbudowany był trzeci. To co dokazywał Olek przekraczało granicę normalnej wytrzymałości. Był on dosłownie wszędzie. To w obronie, to w środku, to w ataku, szedł na lewo i na prawo. Jego pensum pracy było wprost niesamowite. W pierwszej linii bardzo przykładał się Lubański. Szedł na przebój, operował na skrzydłach i mimo, że był on bardzo pilnowany sprawił Szwedom wiele kłopotów. Lentner również bardzo się przykładał, mimo upadku i gry mimo bólu. Kostka miał kilka doskonałych parad i dyrygował głośno swoimi kolegami. Na Kuchcie z kolei znać było, że przez pewien czas pauzował. Oślizło, Florenski, Latocha walczyli ze zwykłym zębem, a że w pewnych okresach wytworzyły się luki, to przyczyny można było szukać w tym, że koledzy z formacji środkowej poza wszędobylskim Olkiem mieli przede wszystkim pociąg do ataku. W sumie górnicy zrobili doskonałe wrażenie. Oczywiście można było dostrzec słabość Szwedów, którzy grali w zwolnionym tempie, co ułatwiało rozwijanie swych akcji. Mecz odbył się przy świetle i lekkim opadzie deszczowym, tak że na śliskim boisku wyższość techniczna Polaków jeszcze bardziej się ujawniała.

1/8 finału

Losowanie

Losowanie II rundy odbyło się w Madrycie. Mistrza kraju zagrać miał z Dynamem Kijów, losowanie więc nie było dla Górnika zbyt fortunne. Z klasy przeciwnika w Zabrzu zdawano sobie dobrze sprawę. Grając w tej edycji po raz pierwszy w PEMK, kijowianie dokonali sztuki nie lada, mianowicie postarali się o wyeliminowanie zaraz w I rundzie obrońcy trofeum (co nigdy dotąd nie zdarzyło się w historii pucharowych rozgrywek!). Dynamo wygrało w Glasgow z Celtikiem 2:1, u siebie zremisowało natomiast 1:1. Jak powiedział po losowaniu trener Kalocsay kijowskim dziennikarzom, górnicy nie stali bynajmniej na straconej pozycji i nie bali się Dynama. Długo toczyły się rozmowy co do terminów obu spotkań. Zgodnie uzgodniono, że pierwszy mecz odbędzie się w Kijowie 16. listopada. Działacze z Zabrza chcieli natomiast, by rewanż odbył się 4. grudnia w dniu tradycyjnej Barbórki. Dynamo, ze względu na wytyczne swoich władz, by spotkania 1/8 rozegrać do końca listopada, nie przystali na ten pomysł. Ostatecznie ustalono więc datę drugiego meczu na 28. listopada.

Pierwszy mecz

17.10.1967 - Dynamo Kijów - Górnik Zabrze 1:2 (1:1)

Szołtysik '15, Lubański '60

Dynamo Kijów. <zdjęcie 24>

Kijów niezwykle uroczyście przywitał zabrzańską drużynę. Tłumy dziennikarzy i fotografów nie zostawiali piłkarzy Górnika samych nawet na krok. Tysiące widzów oglądało również treningi Polaków przeprowadzane na Stadionie Centralnym w Kijowie. Zainteresowanie meczem wybiegło daleko poza granice Kijowa. Awizowano wiele wycieczek z całego ZSRR.

Przedmeczowy dzień piłkarze Górnika poświęcili na zwiedzanie miasta, wieczorem cała ekipa oglądała z kolei program w miejscowym cyrku. Zabrzanie byli dobrej myśli, chociaż zdawali sobie sprawę, że będzie to chyba najtrudniejszy mecz w długoletniej karierze ówczesnego ośmiokrotnego mistrza Polski. Jak mówił jednak sam trener Kalocsay, tak dobrze usposobionych swoich zawodników widział po raz pierwszy odkąd zaczął pracę w Zabrzu. Z kolei trener rywali, Wiktor Masłow, jak i reszta ekipy byli przekonani, że wywalczą przepustkę do ćwierćfinału. Nie robili też tajemnicy, że chcieli wygrać w takim stosunku, by spotkanie na Stadionie Śląskim było już tylko formalnością. Górnicy niewątpliwie jednak byli przygotowani na ciężką walkę z Mistrzem ZSRR i ówczesnym liderem rozgrywek wschodnich sąsiadów Polski.

Pod bramką zabrzan. <zdjęcie 25>

Górnicy zdali egzamin na szóstkę w tym spotkaniu. Najwłaściwiej sukces ten ocenił Włodzimierz Lubański: "Byliśmy w Kijowie silni jednością poczynań, przeogromną chęcią nieustępliwej walki o zwycięstwo i kiedy tego pragną wszyscy zawodnicy zwycięstwo przychodzi łatwiej!" W jaki sposób doszło do jednej z największych sensacji w europejskim futbolu. Wydaje się, że poza doskonałym sportowym morale, o zwycięstwie Górnika w Kijowie zadecydowała opracowana i jeszcze lepiej zrealizowana taktyka gry. W obozie Zabrzan dość długo zastanawiano się, czy skorzystać z Lentnera i grać w ustawieniu 4-3-3 czy też wprowadzić do zespołu juniora Deję i stosować rzadko ówcześnie w Polsce praktykowany wariant 4-4-2. Z dużym wyczuciem i znajomością rzeczy wybrano tę drugą opcję. W rzeczywistości miała ona na celu opanowanie przede wszystkim środkowej strefy boiska i niepozwolenie przeciwnikowi na grę, jaką zwykle stosował i do jakiej był przyzwyczajony.

<zdjęcie 26>

I to był pierwszy sukces. Wilczek, Olek, Szołtysik i Deja, którzy tworzyli w zespole Górnika drugą linię, doskonale wywiązali się ze swego zadania. Z tej formacji na szczególną uznanie zasłużyli Olek i Szołtysik. Pierwszy z nich całkowicie wyłączył z gry asa atutowego Dynamo Sabo, który zazwyczaj był mózgiem drużyny kijowskiej. Natomiast: Szołtysik doskonale współpracował z Lubańskim i zdobył dla Górnika wyrównującą, można by rzec, psychologiczną bramkę. Trudne zadanie spoczywało w Kijowie na obrońcach Górnika, zwłaszcza na Floreńskim i Kuchcie. Z przyjemnością patrzyło się przede wszystkim na grę niemłodego już Florenskiego. Zawodnik ten doskonale sobie radził z groźnym przebojowcem i zazwyczaj najlepszym strzelcem Dynamo Byszowcem, nie pozwolił mu na dochodzenie do pozycji strzałowych w ogóle, likwidował większość akcji w środkowej strefie pola karnego Górnika i ułatwiał w ten sposób ciężką pracę stoperowi Ośliźle. Kuchta zaś staczał dramatyczne pojedynki z szybkim i bojowym skrzydłowym Dynamo, Chmielnickim i najczęściej wychodził z nich zwycięsko. Za nimi stał bramkarz Kotka, jeden z najbardziej pozytywnych bohaterów tego meczu. Dopiero tam w Kijowie w pełni potwierdził swoje reprezentacyjne umiejętności, ogromną bojowość, ambicję, spokój i pewność każdej interwencji. Kostka był kilkakrotnie nieprzepisowo atakowany, ale do końca wytrwał na posterunku, ba - w końcowej fazie meczu przy stanie 2:1 dla Górnika - obronił rzut karny! Okazał się sprytniejszy i bardziej przebiegły niż wielki mistrz w egzekwowaniu jedenastek, zazwyczaj niezawodny Sabo. Swój wielki wyczyn Kostka przypłacił bolesną kontuzją - naderwanie ścięgna podłużnego brzucha.

Kostka broni rzut karny. <zdjęcie 27>

Trener Dynama przed meczem wyraził pogląd, że przez ich defensywę nie przejdzie nawet mucha. W tym spotkaniu naprzeciw doskonale zgranym obrońcom stanęli w zasadzie dwaj napastnicy Górnika, Musiałek i Lubański. Pierwszy z nich rzadko dawał sobie z nimi radę, natomiast Lubański potrafił nieraz znaleźć lukę w tej formacji. W Kijowie Lubański rozegrał doskonały mecz.

Dobra gra całego zespołu Górnika nie była przypadkiem. Nienaganna kondycja i duża szybkość - na tych dwóch elementach trener Kalocsay oparł całą taktykę. Wierzył on w wyniki swojej pracy i dobre przygotowanie zawodników, w czym pomagał mu Ernest Pol.

Gra Górnika w Kijowie była dla miejscowej publiczności i fachowców dużym zaskoczeniem. Trener Maslow za przyczynę porażki z kolei uznawał przemęczenie sezonem. Argument ten można łatwo podważyć, gdyż i piłkarze Górnika ostro finiszowali w polskich rozgrywkach.

Jedenastka Dynamo Kijów - mimo że nie odniosła na własnym boisku sukcesu - nadal musiała być uważana za silną i zdolną do sprawienia niespodzianki nawet w rewanżowym meczu w Chorzowie. Fakt ten podkreślili zresztą po meczu trenerzy i działacze Górnika. Przyrzekli jednak, że przed spotkaniem rewanżowym uczynią wszystko, ażeby utrzymać się w dobrej formie i nie zawieść sympatyków piłkarstwa w kraju, podkreślając dużą klasę przeciwnika i tkwiące w nim ogromne możliwości.

Z zespołu kijowskiego na szczególne wyróżnienie zasługuje napastnik Chmielnicki oraz obrońcy Lewczenko, Turjańczyk, Sosnychin.

Radość ze zwycięstwa była ogromna. Po zakończeniu spotkania kibice wylegli na ulicę, świętowali w plenerze i pijalniach piwa. Odnotowano również zaległości w produkcji w kopalniach spowodowane oglądaniem transmisji. Do klubu z kolei napływały liczne gratulacje i zamówienia biletów ... na mecz rewanżowy.

Spotkanie rewanżowe

29.11.1967r. - Stadion Śląski - Górnik Zabrze 1:1 (1:1 Dynamo Kijów

Szołtysik 44'

Program meczowy. <zdjęcia od 28 do 34>

Kiedy drużyna z Kijowa entuzjastycznie witana była w Katowicach, ekipa Zabrzan "aklimatyzowała" się na Stadionie Śląskim, w Chorzowie bowiem podopieczni trenera Kalocsay przebywali na przedmeczowym zgrupowaniu. Kibiców polskich martwił głównie stan zdrowia Kostki, Lubańskiego i Olka. Bramkarzowi Zabrzan udało się na czas wyleczyć kontuzję, jakiej nabawił się w pierwszym meczu. Lubański był przeziębiony, ale silny organizm szybko przezwyciężył chorobę. Olek, narzekający na stłuczone podbicie ostatecznie również dołączył do klubowej szesnastki, którą do dyspozycji miał Kalocsay.

Żadne z dotychczasowych zwycięstw Zabrzan w PEMK nie może się równać z remisowym spotkaniem z Mistrzem ZSRR kijowskim Dynamo. Jak do niego doszło?

W Chorzowie odczuwało się atmosferę wielkiego spotkania. W organizowaniu dopingu, sprzyjającego swoim pupilom nastroju, śląscy kibice byli jak zawsze pomysłowi, a tym razem przeszli chyba samych siebie w zagrzewaniu swoich piłkarzy do walki o upragniony cel. Niestety, w kilkudziesięciotysięcznej masie doskonałych, żywo i kulturalnie reagujących kibiców znaleźli się też tacy, którzy rzucili na boisko w trakcie gry kilka twardych przedmiotów, a po meczu niezbyt kulturalnie podziękowali piłkarzom Dynamo za emocjonujące sportowe widowisko. Rozfantazjowani kibice wtargnęli na murawę stadionu, powodując tym samym ogromne zamieszanie i stwarzając niebezpieczeństwo wypadku stratowania. Winę za to ponoszą także organizatorzy, którzy w niedostateczny sposób zabezpieczyli porządek na stadionie. Dominowało jednak na Stadionie Śląskim uczucie zrozumiałej radości z powodu sukcesu gospodarzy nad groźnym i sławnym przeciwnikiem.

O środowy remis z Mistrzem ZSRR, równający się dużemu sukcesowi, musieli Zabrzanie walczyć ambitniej i bardziej ofiarnie niż w Kijowie. Bo tym razem przeciwnik grał najlepiej, jak tylko potrafił, a więc wyjątkowo szybko i zdecydowanie. Piłkarze kijowscy postawili w Chorzowie wszystko na jedną kartę, pałali ogromną chęcią rewanżu i zaimponowania publiczności wręcz trudną do określenia słowami znakomitą kondycją fizyczną. Potężny zasób energii pozwalał gościom w Chorzowie na rozgrywanie niemal w tym samym tempie akcji przez całe spotkanie.

Piłkarzom Dynamo przyświecał w tym meczu jeden tylko cel - wygrać z Górnikiem różnicą dwóch bramek. Cel ten można było osiągnąć wyłącznie za pomocą nieustannego ataku, niejako poprzez przytłoczenie formacji obronnych przeciwnika. Manewr ten udał się Mistrzowi ZSRR tylko częściowo. Istotnie w dużym stopniu udało im się ograniczyć potencjalną wartość drugiej linii Górnika i utorować sobie drogę na pole karne Zabrzan, ale tam oczekiwała ich kolejna, większa i trudniejsza do sforsowania zapora, z którą nie umieli sobie poradzić. Obrona Górnika dzięki wielkiej ambicji i woli walki grała nadspodziewanie skutecznie, nie dopuszczała napastników Dynama do strzałów, a jeśli i ona stawała się bezradna wobec naporu przeciwnika, między słupkami bramki Górnika znajdowała się ostatnia, znowu świetna ostoja drużyny - Kostka.

Zespół Dynamo grał znacznie lepiej niż w Kijowie. Na uwagę zasługuje przede wszystkim inna niż w Kijowie taktyka gry Mistrza ZSRR w obronie. W środę na Stadionie Śląskim prawy obrońca Szczególkow starał się kryć bardziej krótko Musiałka, a duet stoperów Sosnychin - Królikowski w zależności od tego, którą stroną atakowali Zabrzanie ani na krok nie odstępowali od Lubańskiego. A więc goście w zasadzie zrezygnowali w Chorzowie ze stosowania ulubionej "strefy". W rewanżowym meczu starali się krótko kryć najgroźniejszych zawodników Górnika. Ułatwiała im to doskonała kondycja fizyczna.

Przy innym sposobie gry przeciwnika zadanie Zabrzan było w Chorzowie niewątpliwie trudniejsze niż w Kijowie. Tym bardziej więc należy się cieszyć z sukcesu Górnika i wyrazić pod jego adresem uznanie za dotrzymanie kroku doskonałemu przeciwnikowi i wywalczenie wyniku zapewniającego upragniony awans do grona najlepszych drużyn klubowych w Europie.

Można było być oczywiście pod wrażeniem niezaprzeczalnego triumfu Mistrza Polski, ale należy przy tym podkreślić, iż Zabrzanie zagrali nieco słabiej, ściślej - mniej efektownie niż w Kijowie. Wpływ miała na to gorsza postawa drugiej linii Wilczek-Szołtysik-Deja-Olek. W Chorzowie wielki mecz rozegrał z tej czwórki tylko Szołtysik. Pracował on chyba na 2/3 długości boiska, często widywany był pod bramką gości, nierzadko także w pobliżu Lubańskiego, staczającego ostre pojedynki z Królikowskim i Sosnychinem. Szołtysik wreszcie po pięknej akcji pary Wilczek-Lubański zdobył dla Górnika wyrównującą bramkę.

Pozostali zawodnicy drugiej linii Górnika, zwłaszcza Deja w pierwszej fazie meczu i wyraźnie osłabiony Wilczek, w końcowych minutach spotkania ustępowali pozostałym kolegom. Słabiej niż w Kijowie zagrał też Olek. W tej sytuacji najsilniejsza w pierwszym meczu formacja Górnika, która w Kijowie była najbardziej zaskakującą bronią Zabrzan, tym razem nie miała już tak, jak poprzednio mocy.

Mimo, że środkową strefę boiska bardziej tym razem opanowali piłkarze Dynamo, para napastników Górnika Lubański-Musiałek poradziła kilkakrotnie dać się we znaki defensywie Kijowian. Zasługa w tym znowu Lubańskiego, utrzymującego się w życiowej formie. W Chorzowie Lubański nie zdobył bramki, ale dwa jego przepiękne strzały trafiły w słupek. Miał Włodek pecha, a Bannikow wyjątkowe szczęście.

Tak jak i w pierwszym meczu, formacja obronna spełniła swoje zadanie, mimo że słabiej spisywał się Kuchta. W środku pola karnego duet stoperów Florenski-Oślizło był dla napastników Dynamo nie do przebycia. Niewątpliwie Byszowiec, uważany za najlepszego napastnika ZSRR, choć grał w Chorzowie lepiej niż w pierwszym meczu, to jednak rzadko wygrywał bezpośrednie pojedynki z Florenskim. A już przedarcie się przez strefę podlegającą kontroli Oślizły - było dla napastników Dynamo wprost niemożliwe. Jedyną bramkę dla gości zdobył więc po akcji z rzutu rożnego Turiańczyk, który zazwyczaj wspierał własne formacje obronne.

Pojedynki Kuchty i Chmielnickiego. <zdjęcia 35 i 36>

Radość oczywiście ogromna zapanowała w Zabrzu i na terenie całego kraju. Niewątpliwie awans do 1/4 uważano za zasłużony. Płynęły do klubu gratulacje. Prasa europejska rozpisywała się z podziwem o wyczynie Zabrzan. Inicjatywą wykazali się również kibice. Jednym z ciekawszych przykładów co do formy podziękowania za wspaniałe emocje było przekazanie piłkarzom przez Spółdzielnię Remontowo-Budowlaną z Bytomia pokaźnych rozmiarów klucza z wygrawerowanymi słowami "do sezamu finału PKME".

1/4 finału

Losowanie

Losowanie przeprowadzone zostało 18 grudnia w Zurychu. Asystował w nim wiceprezes finansowy Górnika mgr inż. Zygmunt Szarafiński. Był to pierwszy przypadek delegowania przedstawiciela zainteresowanego klubu na losowanie. Dotychczas taki przywilej posiadali działacze PZPN. Los nie była dla Górnika łaskawy. Przeciwnikiem zabrzańskiego klubu w drodze do półfinału został bowiem wielokrotny mistrza Anglii, najsilniejszy z całej stawki, zespół Manchester United. Już w Zurychu miały miejsce pierwsze rozmowy przedstawiciela Górnika z znanym na całym świecie coachem Manchesteru Mattem Busby. Nie przyniosły one pozytywnych rezultatów.

Piłkarze o wyniku losowanie dowiedzieli się w niecałą godzinę po wyciągnięciu z urny kartki z nazwą klubu. Liczyli raczej skrycie na inne zespoły, z wyjątkiem pechowej dla nich Sparty. Wierzyli jednak, że tak jak i w rywalizacji z Dynamo skazani na porażkę, przygotują się odpowiednio do ów spotkań i pokonają tego groźnego rywala. Trener Kalocsay przygotował plan, dzięki któremu najwyższa forma Górników miała przyjść na koniec lutego.

Respekt przed rywalizacją z polską drużyną odczuwano bowiem w Anglii, a i prasa angielska wychwalała zabrzański klub i przestrzegała przed zlekceważeniem.

Pierwszy mecz

28.02.1968r. - Old Trafford - Manchester United 2:0 (0:0 Górnik Zabrze

Drużyna Zabrzan otrzymała na początku roku 1968 propozycję rozegrania meczu w Glasgow z tamtejszym zdobywcą Pucharu Europy - Celtikiem. Spotkanie miało się odbyć 23 lutego w przededniu międzypaństwowego pojedynku eliminacyjnego ME Szkocja-Anglia. Celtic gwarantował opłacenie kosztów podróży i utrzymania, w rewanżu przyjechałby z kolei do Polski na tych samych warunkach. Była to ciekawa propozycja, ze względu na to, że Zabrzanie mogliby otrzaskać się z atmosferą brytyjskich stadionów i obejrzeć w akcji połowę drużyny Manchesteru, gdyż jego 6 zawodników miało wystąpić w reprezentacjach Anglii i Szkocji. Obiekcje wysunął jednak sekretarz generalny PZPN Rylski. Poinformował on bowiem Zabrzan, że mecz z Celtikiem wymaga zgody UEFA, ponieważ drużyna startująca w PKME nie miała prawa rozgrywania towarzyskiego spotkania w kraju swego pucharowego przeciwnika. Szkocja i Anglia stanowiły jednak oddzielnie związki. Tymczasem obiekcje wysunęło UEFA, które opierało się na punkcie regulaminu rozgrywek PKME, iż "drużyna będąca w drodze do przeciwnika nie może grać z innymi przeciwnikami". Ostatecznie Górnik udał się w poszukiwaniu sparingowych partnerów do Gruzji. Rozegrali między innymi spotkania z Dynamem Tbilisi, Torpedo Moskwa, okupione utratą Wilczka, który doznał kontuzji obojczyk i Torpedo Kutaisi. Po powrocie do kraju, siedem dni przed pierwszym ćwierćfinałem rozegrali na Stadionie Śląskim spotkaniem towarzyskie z Górnikami z Tatabanya, piątą drużyną węgierską. Mecz, wygrany przez Zabrzan 2:0, obserwował z trybun przebywający w Polsce coach MU, Matt Busby.

23 lutego w godzinach porannych piłkarze Górnika przeprowadzili ostatni trening przed odlotem do Manchesteru.

Wilczek i Olek na ostatnim treningu przed odlotem do Manchesteru. W głębi z lewej Szołtysik, z prawej trener Kalocsay. <zdjęcie 37>

W Anglii zabrzańska ekipa miała jeszcze okazję zobaczyć swojego przyszłego rywala podczas spotkania z Arsenalem Londyn. "Nie taki diabeł straszny" mówili zawodnicy po wygranym przez podopiecznych Matta Busby 2:0 meczu. Drużyna Górnika była więc pełna otuchy. Polacy czyli, że zespół Manchesteru jest przereklamowany. Wywołanie takie wrażenia to z góry zaplanowana taktyka Busby. Drużyna ciągle miała nogę na hamulcu, nie pokazała wszystkich swoich umiejętności. Górnik mógł uzyskać korzystny wynik w Anglii tylko przy dużym poświęceniu i ofiarności bez granic. Ponieważ Anglicy kondycyjnie wydawali się lepsi, wydawało się to zadaniem ponad miarę możliwości Polaków. W tych warunkach uratować ich mógł jedynie jakiś genialny plan taktyczny.

Występ Górnika wywołał ogromne zainteresowanie lokalnie i prawie kompletny brak odzewu w pozostałych częściach kraju. Dopiero kilka dni przed meczem można było znaleźć jakieś wzmianki w prasie londyńskiej. Wszystkie bilety, czyli 63tys. zostały jednak natychmiast sprzedane w przeciągu dwóch godzin.

W trakcie pięciodniowego pobytu w Anglii Polacy mieli okazję również oglądać mecz Szkocja-Anglia, trenowali najpierw w Londynie, potem w Manchesterze, generalnie jednak odpoczywali.

W środowy wieczór, 28 lutego odbył się pierwszy ćwierćfinałowy mecz. Manchester United - Górnik Zabrze 2:0. Tylko, mówili Anglicy, aż - powtarzali sympatycy polskiej ekipy. Ten lakoniczny komentarz doskonale określał charakter meczu, w którym Manchester wzniósł się - jak zapewniali angielscy eksperci - na wyżyny dawno w ligowych występach nie oglądane. W tej sytuacji Górnik stanął przed zadaniem przekraczającym jego możliwości. A jednak Polacy byli blisko zrealizowania ambitnego planu; od minimalnej porażki 0:1 dzieliło ich dosłownie kilka sekund.

Zdawano sobie doskonale sprawę z siły Manchesteru. Według trenera Kalocsay Anglicy byli świetni, znajdowali się bowiem w pełni sezonu ligowego, dysponowali wspaniałą kondycją. Tymi atutami przeważali nad Polakami, którzy mieli za sobą tylko mecze sparringowe. Strateg Zabrzan, uwzględniając wszystkie za i przeciw, wybrał w tej sytuacji jedynie słuszną taktykę: szczelne zamknięcie własnej bramki z jednoczesnym szukaniem dla siebie dogodnych sytuacji do kontrataków. Spodziewał się, że jedenastka Busby'ego od pierwszych minut przejdzie do huraganowego szturmu i będzie szukać rozstrzygnięcia już we wstępnej fazie spotkania. Tak też się stało.

Nie przypuszczano jednak, że nawałnica będzie tak gwałtowna i tak konsekwentna. Już po pierwszym kwadransie wielu fachowców, a wśród nich również trener Celtiku Stein, stwierdziło, że w takiej dyspozycji niewielu drużynom klubowym świata udałoby się nawiązać z Anglikami równorzędną walkę. A tymczasem minuty mijały, groźne sytuacje na przedpolu Kostki powstawały jedna za drugą, ale konto Zabrzan wciąż było czyste. Kiedy więc arbiter odgwizdał koniec pierwszej połowy jeszcze wierzono w pełne powodzenie planów Górnika.

Gorąca sytuacja pod bramką Górnika. <zdjęcie 38>

Zabrzanie bronili się niezwykle ofiarnie również w pierwszym kwadransie drugiej odsłony spotkania. Odpierali falowe ataki, pilnowali najgroźniejszych piłkarzy Manchesteru United (który z nich nie był groźny w tym meczu?!), a jeśli już Anglikom udało się sforsować linię obrony, wówczas do akcji wkraczał niezawodny Kostka. Pan inżynier bronił na Old Trafford jak w transie. Musiał jednak skapitulować w 60 minucie. Po strzale Besta, Florenski stracił na moment orientację i odbita od niego piłka wpadła do bramki. Powtórzyła się historia z Kijowa. Zabrzanie nie stracili bramki w kilku, zdawałoby się już beznadziejnych momentach, ale stracili ją z samobójczego strzału jednego ze swoich najlepszych zawodników. "Florek" w dziesięć minut po tej niefortunnej interwencji w pełni zrehabilitował się wybijając piłkę z niemal linii, kiedy wydawało się, że nieuchronnie po raz drugi zatrzepoce ona w siatce. Nikt nie narzekał jednak na zły los. Trudno było narzekać, skoro niezwykle trudny pojedynek zbliżał się ku końcowi, a Zabrzanie utrzymywali bardzo korzystny wynik. Mimo ogromnego oblężenia tylko 0:1. Ale w końcu trudy pojedynku dały się we znaki. W niezwykle denerwującej końcówce, chwila dekoncentracji kosztowała Górnik drugą bramkę. Po rajdzie obrońcy Dunne'a i jego podaniu, a właściwie strzale, Kidd piętą zmienił kierunek lotu piłki.

Wielka szansa niewykorzystana. Lubański po solowym rajdzie był o krok od zdobycia bramki, ale jego strzał w mistrzowskim stylu obronił bramkarz Manchesteru Stepney. <zdjęcie 39>


Koniec spotkania, Zmęczeni piłkarze schodzą z boiska, do akcji przystępuje teraz publiczność. Ta sama, która przez 90 minut chóralnymi śpiewami dopingowała Charltona i jego kolegów, a która końcowy rezultat uznała za wystarczającą zaliczkę w drodze do półfinału. Sprawa nie była jednak przesądzona.

Matt Busby zaskoczył Zabrzan już przed rozpoczęciem meczu. Mówiono wprawdzie, że Law narzeka na kontuzję kolana, że nie znajduje się w pełni sił, ale uważano, że jest to angielska... mgła nad składem MU i reprezentant Szkocji z całą pewnością wystąpi na Old Trafford. Denis Law jednak nie wystąpił. Jego miejsce zajął 21-letni Ryan. A przecież w planach Zabrzan główną uwagę zwracano na trzech piłkarzy: Charltona, Lawa, Besta. Pierwszych dwóch jako głównych organizatorów, dowódców ofensywy, George'a Besta, angielskiego Pele, niezrównanego technicznie, świetnego dryblera i przytomnego strzelca. Cóż się okazało: Manchester stanowił taką siłę, posiadał tylu doskonałych piłkarzy, że wyłączenie jednego z nich właściwie niewiele znaczyło.

Szczególnie Best był wprost nie do utrzymania. Matt Busby, który z flanki przerzucił go do środka, musiał wysłuchać wielu krytycznych uwag. Twierdzono bowiem, że Best w środku będzie przetrzymywał piłkę, zwalniał akcje, próbował szczęścia wyłącznie w samodzielnych akcjach. To fakt, że w kilku wypadkach zbyt długo zwlekał z decyzją, ale i tak był najlepszym, najgroźniejszym napastnikiem MU. Ten piłkarz umiał bowiem wszystko. Ale jego partnerzy niewiele mu ustępowali. Kidd, Aston, Stiles grali jak w transie, Stiles i Crerand bez wytchnienia harowali w środku pola, pchali swój atak do przodu, wypracowywali pozycje kolegom. Właśnie ta dwójka kontrolowała w zarodku każdą próbę kontrataku Górników i jeśli Zabrzanom udało się przedostać pod bramkę Stepneya, to działo się to przeważnie wówczas, gdy szukali wolnej przestrzeni na flankach.

Nieco słabiej niż w ostatnim międzypaństwowym meczu ze Szkocją zagrał Bobby Charlton. Miał kilka niecelnych podań, właściwie ani razu nie zatrudnił bramkarza strzałem z dalszych odległości, w których jest wybitnym specjalistą. Silny punkt Manchesteru stanowił również bramkarz Stepney. Nie miał wprawdzie za dużo roboty, ale trzy interwencje były wystarczającym miernikiem jego klasy. Zwłaszcza obrona strzału Lubańskiego zjednała mu powszechne uznanie.

Jak sklasyfikowano Górników? Pierwsza lokata Kostki nie podlegała dyskusji. Reprezentacyjny bramkarz miał już wiele znakomitych spotkań, bronił wspaniale w Kijowie, w wielu międzynarodowych występach Zabrzan. Ale na Old Trafford przeszedł samego siebie. Kostka był niezrównany w grze na przedpolu, w paradach po strzałach z bliskiej i dalszej odległości. Ileż razy znajdował się w opresjach po świetnie egzekwowanych przez Anglików rzutach rożnych, ileż razy wybijał piłki znad głów napastników! W momencie zejścia zawodników do szatni, otrzymał nie mniej braw od Besta czy Stilesa.

Słowa uznania należą się również całej defensywie. Latocha, Kuchta, Florenski, Oślizło dwoili się troili. Dopóki starczyło sił, likwidowali skutecznie akcje Anglików. W środkowej strefie imponował Deja, niewiele gorszy był również Szołtysik. Do Wilczka również nie można mieć pretensji. Wiadomo bowiem, że jego udział w tym meczu do końca był niepewny, a bolesna kontuzja jakiej doznał w Gruzji nie pozostała bez wpływu na jego formę.

Oddzielny rozdział stanowiła para Lubański-Musiałek, która miała zadanie niepokoić angielską defensywę. W pierwszej połowie lepszy był Musiałek. Bojowy, szybki, miał kilka ładnych przebojów. W najbardziej gorących sytuacjach pod naszą bramką Musiałek cofał się głęboko do tyłu. Lubański trzykrotnie znalazł się w obliczu wielkiej szansy bramkowej, ale osamotniony nie zdążył ubiec Sadlera i zaskoczyć Stepneya.

Po meczu trener Kalocsay ocenił, że przede wszystkim zawiodła druga linia. Zawodnicy ponadto nie wytrzymali kondycyjnie i wtedy dopiero zaczęły się kłopoty zabrzańskiej drużyny. Według niego, Górnika stać było jednak na wygranie meczu rewanżowego w Chorzowie różnicą dwóch bramek. Trener Manchesteru Matt Busby generalnie był zadowolony z wyniku i nie przewidywał, by miało dojść do trzeciego spotkania. Na wszelki wypadek jednak ustalono, że w razie remisowych wyników po dwóch spotkaniach, trzecie odbędzie się 20 marca w Brukseli.

Zawodnicy za przyczynę porażki uważali przytłoczenie napiętą atmosferą Old Trafford jak i przedmeczowymi opiniami prasy angielskiej, która przewidywała wysokie zwycięstwo MU. Nie miano żalu również do Florenskiego, piłka bowiem nieuchronnie zmierzała wówczas do bramki. Piłkarze, przykładowo obchodzący w dniu meczu 21 rocznicę urodzin Lubański, nie byli zadowoleni ze swojej postawy.

Z kolei w Anglii strzeloną przez Kidda w ostatniej minucie bramkę przyjętą z westchnieniem ulgi przez zwolenników United. Minorowe wówczas nastroje kibiców uległy radykalnej metamorfozie. W ciągu 60 sekund piłkarze Mistrza Anglii wrócili do łask wielbicieli. Zwycięstwo 2:0 uznano za wystarczającą zaliczkę przed chorzowskim rewanżem. W angielskiej prasie oczywiście po spotkaniu pojawiły się obawy, czy w Polsce role się nie odwrócą, generalnie jednak dominowało przekonanie, że MU jest już jedną nogą w półfinale PKME. Powszechnie chwalono również zabrzańskiego bramkarza, Kostkę, uznając go za jednego z najlepszych bramkarzy, jakich kiedykolwiek widziano na Wyspie.

Jedna z fantastycznych parad Kostki. <zdjęcie 40>

Warto wspomnieć o wydarzeniach bezpośrednio po ostatnim gwizdku sędziego Ortiza de Mendesbilia z Hiszpanii. Wydarzeniach nieznanych na kontynencie europejskim, a popularnych w Anglii, związanych z pożegnaniem drużyny przyjezdnej. Zawodnicy drużyny będącej gospodarzem meczu zeszli z murawy przed zawodnikami gości i utworzyli szpaler przed samym wejściem do korytarza prowadzącego do szatni i pożegnali oklaskami niedawnych przeciwników schodzących do szatni. W pożegnaniu brała również udział publiczność, oklaskująca i dziękująca im za udane akcje, za współudział w sportowym widowisku, za sportową walką w ciągu minionych 90 minut gry. Równie owacyjnie zawodnicy Górnika witani byli po przylocie do Warszawy. Niemal jak zwycięzcy. Jeszcze nigdy na Okęciu nie pojawiła się tak liczna grupa kibiców. Piłkarze zareagowali obietnicą, że w meczu rewanżowy zrobią wszystko, będą walczyć!

Spotkanie rewanżowe

13.03.1968r. - Stadion Śląski - Górnik Zabrze 1:0 (0:0)Manchester United

Lubański 72'

Ponad 200 tys. miłośników futbolu chciało zobaczyć rewanżowe spotkanie Górnika z Manchesterem United. O 100 tys. więcej niż wynosiła pojemność Stadionu Śląskiego, największego ówcześnie obiektu piłkarskiego w Polsce. Kłopoty z rozdziałem biletów były więc ogromne. Ci, którzy nie otrzymali biletów, musieli się zadowolić oglądaniem spotkania na ekranie telewizji lub słuchaniem transmisji radiowej.

Drużyna Manchester United. <zdjęcie 41>

Drużyna Górnika Zabrze. <zdjęcie 43>

Na kilka dni przed spotkaniem w trakcie konferencji prasowej trener Kalocsay był przekonany, że United nie zagra w Chorzowie tak dobrze jak w Manchesterze. Mistrz Anglii miał na Old Trafford swój dzień, w którym wszystko mu wychodziło. Ponadto uważał, że wysiłek, jaki piłkarze z Anglii włożyli w pierwszy mecz będzie ich drogo kosztował. Byli to owszem zawodnicy, którzy dysponowali żelazną kondycją, ale piekielne tempo przez 90 minut musiało nadwyrężyć ich siły. Pokazała to też ligowa porażka z Chelsea Londyn.

Na krótko przed meczem mieszkańcy Zabrza zaopatrywali się w szklanki wyprodukowane przez krośnieńską hutę szkła, na których w kolorach uwieczniono daty obydwu spotkań oraz klubowe herby Górnika i Manchesteru. W Chorzowie kolekcjonerzy sportowych pamiątek mieli okazję wzbogacić się o okolicznościowe programy oraz wydawnictwo pt. "Stadion Śląski", w którym znalazły się dokładnie opisane wydarzenia z chorzowskiego stutysięcznika. Ale nie tylko na hobbystów czekały prezenty. Otrzymali je również piłkarze. Kostce wręczono "pucharek prezesa" przyznany mu podczas sobotniej audycji telewizyjnej Fedorowicza i Gruzy - "Małżeństwa doskonałe". Lubański otrzymał piękną paterę w darze burmistrza Loebau z NRD.

Program meczowy. <zdjęcie 43>

Chyba nikt nie był w stanie zliczyć transparentów, którymi na trybunach powiewali kibice. Chyba nikt również nie odczytywał ich treści. A świadczyły one o tym, że za Górnikiem była cała Polska. Przykłady? "Nie pomoże Charlton łysy - gdy kibice są tu z Nysy".

"Pamiętajcie też górnicy, co Wam mówią zwolennicy. Szturmem bramkę atakować i trzy gole w nią wpakować..." Łatwiej okazało się trzy gole... zrymować, niż zaaplikować Mistrzowi Anglii.

Piłkarze Mistrza Anglii witają kibiców w Chorzowie. <zdjęcie 47>

Do trzeciego meczu z United zabrakło Górnikowi jednej bramki. Nieustająca, 90 minutowa ofensywa Zabrzan przyniosła im cenne zwycięstwo nad jakże renomowanym rywalem. Do półfinału Pucharu Europy awansował jednak Mistrz Anglii. Bramka zdobyta przez Kidda w 89 minucie gry na Old Trafford miała więc decydujące znaczenie. Mimo wielkiego nakładu sił, ambicji całego zespołu, Górnikowi nie udało się zniwelować strat poniesionych w pierwszym spotkaniu.

Nikt nie miał jednak do Górnika pretensji. Mistrz Polski z honorem zakończył swą przygodę w kolejnej edycji PKME. Odpadł po zaciętej walce z drużyną, którą każdy znający się na rzeczy musi zaliczyć do światowej klasy. W grze gości było na prawdę wiele rzeczy do podziwiania, godnych uwiecznienia kamerą. Przed dwoma tygodniami kibice byli świadkami ich ofensywy. W środowy wieczór na Stadionie Śląskim United wykazał, że podobne walory przedstawia także wówczas, gdy się nastawia lub jest zmuszony do defensywy. Dużą satysfakcję sprawiała obserwacja błyskawicznej organizacji ich obrony. Nie miała wspólnego z topornym murowaniem własnej bramki. Świetna technika, szybkość, wspaniały start, znakomita gra głową i "z głową" - te wszystkie elementy tworzyły wszechstronny zespół światowej klasy, dla którego nawet zimowa sceneria Stadionu Śląskiego nie stanowiła żadnej przeszkody.

Jeden z wielu kibiców, którzy przyjechali do Chorzowa z Anglii. <zdjęcie 44>

Jeśli tyle w pełni zasłużonych superlatywów skierowano pod adresem gości, to w tym świetle tym bardziej wzrastała wartość zwycięstwa górniczej jedenastki. Oczywiście zdawano sobie sprawę, że jeszcze spora różnica w zakresie umiejętności technicznych i taktycznych dzieli obydwa zespoły, ale nawet w tym kontekście sam fakt stoczenia fascynującego pojedynku, w którym losy awansu do następnej rundy ważyły się do końcowych minut wystawia polskiemu Mistrzowi doskonałe świadectwo. Zwłaszcza - czego nie należy zapominać - że przez większość spotkania występował z zawodnikiem kontuzjowanym grającym połową swoich możliwości.

Musiałek walczy o piłkę z Dunne. <zdjęcie 45>

Wbrew oczekiwaniom Anglicy dawali sobie świetnie radę na dość niecodziennej dla nich nawierzchni boiska. Pierwszą połowę rozegrali jak wytrawni szachiści. Mimo stałego naporu zabrzańscy zawodnicy mieli bardzo niewiele sposobności do oddania skutecznego strzału. Tak sprawnie działał zwarty, ruchomy blok obrony gości.

W tym okresie Górnicy nie grali najlepiej taktycznie. Być może, że na obrazie gry zaważyła kontuzja Wilczka. Zabrakło rutynowanego stratega w środku pola. Atakowano zbyt nerwowo. Wkładano dużo pasji, impetu, a zbyt mało rozwagi. Za mało stosowano uderzeń z pierwszej piłki, zaniedbywano grę flankami.

Po przerwie sytuacja uległa znacznej poprawie. Impet Polaków został poparty jakąś myślą przewodnią i wówczas kibice byli świadkami emocji najprzedniejszego gatunku. Zdobycie bramki dodało skrzydeł chłopcom Gezy Kalocsaia. Atakowali z furią i wówczas można było tym bardziej ocenić wysoką klasę i opanowanie gości. Zaczęli zwalniać grę, bardziej szanować piłkę. Robili to na ogół w sposób zgodny z przepisami. Kilkukrotne celowe wybicie za aut w konkretnej sytuacji obrony awansu nie mogło zmienić ogólnej ich oceny.

Spośród 22 piłkarzy oglądanych na boisku największe wrażenie pozostawiła gra Bobby Charltona. To była klasa! Człowiek-baza, dyrygent, reżyser. Techniczne problemy rozwiązywał z dziecinną łatwością, widział wszystko, co działo się na boisku, w każdy momencie wybierał najodpowiedniejsze zagrania, zwalniał lub przyspieszał tempo w miarę potrzeby. Podana przez niego piłka była nieosiągalna dla przeciwnika i docierała nieomylnie do adresata. Pracowitość, wszędobylskość była godna podziwu... Charlton był graczem niemal wzorcowym. Mniej efektowny, lecz bardzo skuteczny był wicedyrygent Crerand - również wszechstronny piłkarz.

Best był otoczony bardzo troskliwą opieką Latochy. Nie mieli miał sposobności do popisania się swymi umiejętnościami, ale w kilku wypadkach, gdy do tego dochodziło, demonstrował kunszt dryblera i technika najwyższej klasy.

Najniebezpieczniejszy był młody Kidd. Utrzymanie go w ryzach nie należało do łatwych rzeczy. Świetne wyszkolenie i refleks dały się widzieć przy interwencjach Stepneya. Słabych punktów nie sposób było wprost się dopatrzyć.

W zabrzańskim zespole na najwyższe noty zasłużył szczególnie Oślizło. Jego interwencje budziły każdorazowo pełne zaufanie skutecznością, pewnością. Dzielnie sekundował mu Florenski. Doskonale wywiązywał się z trudnego zadania Latocha.

W ataku Lubański był pilnowany przez przeciwników bardzo troskliwie, lecz mimo to każde niemal jego dojście do piłki oznaczało alarm pod bramką Stepneya. Wiele godnych rajdów zademonstrował Lentner. Niemniej efektywna była praca pomocników Dei i Olka. Bohater meczu na Old Trafford Kostka nie miał tym razem zbyt wiele do roboty.

Roman Lentner rozpoczyna rajd na bramkę Stepneya. <zdjęcie 46>

Anglicy podziękowali Górnikom za grę, Zabrzanie pogratulowali awansu do półfinału. Publiczność, oczywiście ta znająca się na futbolu, potrafiąca uznać klasę rywala, opuszczała stadion twierdząc, że Górnik odniósł wielki sukces. Kto mógł wiedzieć, że pokonał przyszłego zdobywcę PKME?

Zobacz też