20.03.1966 - Górnik Zabrze - GKS Katowice 3:0

Z WikiGórnik
Skocz do: nawigacja, szukaj
20 marca 1966 (niedziela), godzina 14:00
1. liga 1965/66, 14. kolejka
Górnik Zabrze 3:0 (1:0) GKS Katowice Zabrze, stadion Górnika
Sędzia: Ryszard Banasiuk (Katowice)
Widzów: ok. 15 000
Herb.gif HerbGKSKatowice.gif
Pol 25
Lubański 55 g
Lubański 90 w
1:0
2:0
3:0
Jan Gomola
Waldemar Słomiany
Stanisław Oślizło
Jan Kowalski (46 Edward Olszówka)
Henryk Broja
Ernest Pol
Zygfryd Szołtysik
Erwin Wilczek
Jerzy Musiałek
Włodzimierz Lubański
Roman Lentner
SKŁADY Piotr Czaja
Piotr Sobik
Jan Piecyk
Jerzy Geszlecht
Jan Wraży
Stanisław Minol
Stanisław Zuzok
Zygmunt Schmidt
Eryk Anczok
Andrzej Strzelczyk
Hubert Miller
Trener: Władysław Giergiel Trener: Jerzy Nikiel

Relacja

Program meczowy.

Kronika Górnika Zabrze

Na inaugurację wiosny górnicy pewnie pokonali katowickiego beniaminka Zwycięstwo mogło być jeszcze bardziej okazałe, ale sędzia Banasiuk nie uznał dwóch goli zdobytych przez zabrzan. Drużyna z Katowic tylko w pierwszej połowie dotrzymywała kroku mistrzom, po przerwie przewaga górników była już momentami miażdżąca. Chwalono Lubańskiego, za mądre ustawianie, chytre zmiany pozycji, dobrą współpracę z partnerami i częste strzały. Sukces Górnika wróżył interesującą walkę w jednym z ciekawszych meczy rundy tydzień później w Sosnowcu...

Sport

Bombardierzy Zabrza w sojuszu z Czają

Katowiczanie zaczęli w stylu, który nie wróżył mistrzowi Polski niczego dobrego. Już w drugiej minucie mogło być 1:0 dla gości. Szmidt z Anczokiem wymanewrowali błyskawicznie obronę Górnika stwarzając sytuację, w której zabrzańskiej widowni zamarły serca. Wydawało się, że dla Gomoli nie ma ratunku. Bramkarz Górnika miał jednak olbrzymie szczęście. Najpierw obronił kułakiem strzał strzał Szmidta z 10 metrów, po czym sparował nogą „dobitkę”.

Impet Katowic szybko się jednak wyczerpał. Po upływie 15 minut zaczęła się zarysowywać coraz wyraźniejsza przewaga zabrzan. Nie grali oni za dobrze, ale wystarczyło przyśpieszenie tempa, by drużyna gości rozbiła się na dwa rozdzielone od siebie człony: złożoną z 8 zawodników obronę i dwóch pozostających w przodzie obrotowych: Anczoka i Szmidta. Zadanie mistrza Polski było, więc teraz wyraźnie ułatwione. Cały problem sprowadzał się do pytania czy atak górniczy potrafi w gąszczu nóg katowiczan wypracować dogodne pozycje i oddać z nich niezawodne strzały.

Z pozycjami nie było najgorzej. Wypracowywano je stosunkowo łatwo i często. Zarówno w pierwszej, jak i w drugiej połowie gry zabrzanie mieli dziesiątki sytuacji, z których powinny paść niezawodne bramki. Nie wykorzystano z nich żadnej. Wszystkie bramki dla Górnika uzyskane zostały z pozycji, w których nie zapowiadało sukcesu gospodarzy. Przy pierwszej Pol doszedł do piłki, którą obrona z Katowic uznała za nieosiągalną dla Ernesta. Było to rzeczywiście dośrodkowanie trudne do przyjęcia, a jeszcze trudniejsze do strzelenia bramki. Pol jednak pokazał klasę rasowego napastnika strzelając z trudnego kąta nie do obrony.

Druga bramka Górnika była w jeszcze większym stopniu zasługą obrony Katowic. Przy rzucie rożnym pozostawiła ona Lubańskiego bez opieki, pozwalając mu na skierowanie piłki głową do siatki. Przy trzeciej wreszcie bramce winę ponosi Czaja. Rzut wolny egzekwowany z odległości 25 metrów miał wprawdzie piekielną siłę, ale był sygnalizowany i można było go obronić. Czaja jednakże nie zrobił nawet ruchu w kierunku piłki, patrząc jedynie jak zmierza ona do celu.

Historia tych bramek świadczy wymownie o tym, że napastnicy Górnika nie byli wczoraj dobrze dysponowani. Gdyby wykorzystali nawet połowę pozostałych okazji i szans, końcowy wynik byłby dwukrotnie wyższy. W drugiej, bowiem połowie mecz był zupełnie bez historii. Zabrzanie oblegli bramkę Czai mając do czynienia ze słabnącym z minuty na minutę przeciwnikiem.

W zespole zwycięzców było tylko trzech graczy, do których nie mamy zastrzeżeń: Lubański, Lentner i Szołtysik. Bezbłędnie grał po przerwie Olszówka, który wszedł na boisko w miejsce kontuzjowanego Kowalskiego. Pozostali piłkarze drużyny mistrza Polski mając jeszcze zbyt dużo braków, aby można powiedzieć, że jest ona dobrze przygotowana do nowego sezonu. Najwięcej do życzenia pozostawia szybkość i celność podań. W tym tkwiła główna przyczyna anemii strzałowej Wilczka, Pola, Musiała czy innych. Tu tkwiły również powody wielu przegranych Oślizły, Słomianego i Broi oraz gorących sytuacji pod bramką Gomoli, które tylko szczęśliwym zbiegiem okoliczności nie zakończyły się fatalnie dla zabrzan. Na te, więc braki górnicy muszą zwrócić szczególną uwagę, jeśli nie chcą, aby spotkały ich przykre niespodzianki. Nie wszyscy, bowiem przeciwnicy będą pozwalali na tyle, na ile w niedzielę katowiczanie i nie we wszystkich spotkaniach będą padały takie bramki jak wczoraj.

Drużynę z Katowic można pochwalić jedynie za ambicję i wielką ofiarność. Indywidualnie wyróżnić można bramkarza Czaję, Geszlechta, Schmidta i Anczoka. Obiecujący był również debiut Zuzoka. Jako całość katowiczanie prezentowali się jednak bardzo przeciętnie. Największy zawód sprawili Minol i Strzelczyk. Nie mieli zupełnie sił do wypełnienia funkcji rozgrywających – co jak się wydaje – zaciążyło decydująco na rysunku gry całej drużyny.

Powiedzieli po meczu:

Trener Górnika, Władysław Giergiel: - Wszystkiemu winien sędzia. Gdyby spotkanie prowadził inny arbiter, gralibyśmy na pewno spokojniej, dokładniej i lepiej. Offsidy, które odgwizdywał przy zdobyciu naszych dwóch bramek, widział chyba wyłącznie on. Czy nie należały się nam poza tym dwa rzuty karne za faule na Lubańskim i Lentnerze? W mojej drużynie wyróżniłbym przede wszystkim Szołtysika. Był najlepszym piłkarzem na boisku. Cały nasz zespół stanął jednak na wysokości zadania.

Trener Katowic, Jerzy Nikiel: - Wygrała drużyna bezwzględnie lepsza. Wynik odpowiada przebiegowi gry. Mogliśmy wprawdzie uzyskać przy szczęściu dwie lub trzy bramki, ale zabrzanie nie wykorzystali więcej okazji. Wypadaliśmy gorzej niż oczekiwałem, ponieważ zawiedli zupełnie Minol i Strzelczyk.

Sport nr 34, 21 marca 1966