27.09.1967 - Górnik Zabrze - Wisła Kraków 4:2

Z WikiGórnik
Wersja z dnia 21:18, 14 paź 2016 autorstwa M (dyskusja | edycje) (imię sędziego, godzina)
(różn.) ← poprzednia wersja | przejdź do aktualnej wersji (różn.) | następna wersja → (różn.)
Skocz do: nawigacja, szukaj
27 września 1967 godzina 15:15
1. liga 1967/68, 9. kolejka
Górnik Zabrze 4:2 (0:1) Wisła Kraków Zabrze, stadion Górnika
Sędzia: Feliks Maćkowiak (Poznań)
Widzów: 8 000
Herb.gif HerbWislaKrakow.gif

Wilczek 50
Lentner 58
Lubański 65

Lentner 77
0:1
1:1
2:1
3:1
3:2
4:2
Gach 24



Sykta 73

Hubert Kostka
Rainer Kuchta
Stefan Florenski
Stanisław Oślizło
Henryk Latocha
Erwin Wilczek
Zygfryd Szołtysik
Alfred Olek
Włodzimierz Lubański
Hubert Skowronek
Roman Lentner
SKŁADY
Henryk Stroniarz
Fryderyk Monica
Tadeusz Polak
Władysław Kawula
Adam Musiał
Ryszard Wójcik
Józef Gach
Wiesław Lendzion
Ireneusz Adamus (30 Czesław Studnicki)
Andrzej Sykta
Hubert Skupnik
Trener: Géza Kalocsay Trener: Mieczysław Gracz

Relacje

Górnik w końcu zagrał na swoim poziomie. W pierwszej połowie grał szybko i płynnie. Pod bramką Stroniarza kotłowało się niesamowicie, mnożyły się strzały, ale to Wisła strzeliła bramkę. Gach uderzył z linii pola karnego, a piłka wpadła w okienko. Po przerwie Górnik nadal nie ustępował i w końcu okazał się skuteczny. Pierwsza bramka była efektem kombinacyjnej gry tercetu Szołtysik - Lubański - Wilczek, a dwie minuty później Górnik już prowadził. Wisłą chciała grać otwartą piłkę, ale wtedy na 3:1 podwyższył Lubański. Zdołali na to odpowiedzieć bramką Sykty w 73. minucie, ale chwilę później wynik ustalił Lentner. Po meczu trener zauważył jednak, że druga linia mimo wszystko nie była wystarczająco silna, co nie wróżyło najlepiej przed meczem w Sztokholmie w ramach europejskich pucharów.

Sport

Do 56 min. Wisła prowadziła 1:0. Trener Kalocsai szuka drugiej linii.

Zabrze. – Prawie godzinę Wisła prowadziła 1:0. Płynęły minuty, ludzie nerwowo zagryzali paznokcie, a Wisła bohatersko broniła nieoczekiwanej zdobyczy. Różne rzeczy działy się pod bramką Stroniarza, mnożyły się strzały, gorące sytuację, parokrotnie kotłowało się niesamowicie. Wszystko bez skutku – Wisła strzeliła tylko raz, ale skutecznie. I to jak strzeliła! Gach kropnął gdzieś z linii pola karnego i piłka wylądowała w samym okienku.

Sztandary Wisły powiewały więc długo, liczna ja na dzień powszedni kolonia krakowska zdzierała gardła w gorącym dopingu dla swych chłopców. A ci wciąż ze stoickim spokojem psuli niezaradną i mało dokładną robotę Górnika, nie pozwalali napastnikom na swobodne poruszanie się.

Zmusić Wisłę do uległości, podyktować jej swoje warunki, zmienić obraz wydarzeń – na to trzeba było szybkości, bezustannych zmian pozycyjnych, odpowiedniego rozmachu. Górnik przez trzy kwadranse robił wrażenie jakby nie był w stanie tego zrozumieć. Szołtysik szukał kolegów jak ćma światła, zagubiony w gąszczu nóg wysokich krakowian nie był żadnym organizatorem gry ataku, więcej psuł niż budował. To samo z Olkiem, którego trener Kalocsai zwolnił z obrony tylko po to, żeby wiązał grę ataku z defensywą. Gdzie tam wiązał – raczej krępował. Bez drugiej linii – dostarczanie dojrzałej i umiejącej zmusić atak do gry szybciej, bardziej dynamicznej Górnik nie mógł odnieść żadnych efektów.

Po przerwie było już lepiej. Wzmocniono impet natarcia, poszły w rucha bardziej urozmaicone podanie. Lubański dotąd pilnowany przez Wójcika niczym źrenicy przestał grać statycznie, uciekał raz na prawo raz na lewo, wodząc za sobą opiekuna. Obrona Wisły, trzymająca się dotąd tak niezłomnie straciła na spoistości, zaczęła pękać, było widać, że lada moment się złamie. I tak się stało. Krzyżowe podanie w trójkącie Szołtysik – Lubański trafiło do Wilczaka, ten wyszedł na wolną pozycję i strzelił celnie obok Stroniarza. 1:1.

Za ciosem poszedł nowy cios. Jeszcze Wisła nie zdołała ochłonąć, Górnik już prowadził 2:1. Piłka znów pod bramką Stroniarza, przy niej Skowronek, dogodna sytuacja fatalnie spartaczona, ale znalazł się w porę Lentner i wykazał o niebo więcej przytomności umysłu. Wisła rozluźniła łańcuch obronny, spróbowała szczęścia w grze otwartej i natychmiast została ukarania. Długa piłka trafiła do Lubańskiego, nastąpił rajd w najlepszym stylu Włodka, minięcie w pełnym biegu Kawuli i po raz trzeci Stroniarz okazał się bezradny.

Koniec emocji? Nic podobnego – „Biała Gwiazda” znów spróbowała szansy w ataku, poszła śmiało do przodu jakby chcą potwierdzić sławę pogromców Polonii i, o dziwo, efekt przeszedł najśmielsze oczekiwania. Znakomicie zatrudniony przez Studnickiego Sykta strzelił z linii pola karnego w sam róg i zrobiło się 3:2. Do końca kwadrans - zdoła Wisła odrobić starty? Nie zdołała – straciła jeszcze jedną bramkę, choć nie bez pomocy sędziego. Źle ocenił starcie Olka z Musiałem, podyktował faul przeciw krakowianom, piłka trafiła na głowę Lentnera i przy biernej postawie obrońców zabrzanin ustalił wynik spotkania.

Co powiedzieli po meczu: Geza Kalocsai – Nie jest wciąż najlepiej przed rewanżem w Sztokholmie. Wciąż nie mamy odpowiednio silnej drugiej linii, wciąż nie ma kto robić gry. Szołtysik nabrał jakiś dziwnych manier, jego gra daleko obiega od naszych oczekiwań i jego możliwości. Wisła bardzo mi się podobała. Dobra drużyna, choć pewno stać ją na więcej.

Mieczysław Gracz – Niech mi pan znajdzie drużynę, która ze świetną ponoć obroną potrafi przynajmniej zremisować, jeśli sama traci cztery bramki. Dwie z nich może pan zapisać Polakowi, taką samą ma zasługę co Lentner. Ale Górnik był lepszy – to nie ma wątpliwości. Choć to nie ten Górnik, którego futbol można wysyłać na eksport.

Janusz Jeleń, Sport nr 115 z dnia 28.09.1967 r.