01.06.1960 - Górnik Zabrze - Polonia Bytom 2:1
1 czerwca 1960 (środa) 1. liga 1960, 9. kolejka |
Górnik Zabrze | 2:1 (0:1) | Polonia Bytom | Zabrze, stadion Górnika Sędzia: Franciszek Kóska (Katowice) Widzów: 18 000 |
Gawlik 51 w Pol 77 |
0:1 1:1 2:1 |
Jóźwiak 9 | ||
Joachim Szołtysek Antoni Franosz Stanisław Oślizło Henryk Hajduk Ginter Gawlik Jan Kowalski Henryk Szalecki Erwin Wilczek Edward Jankowski Ernest Pol Roman Lentner |
SKŁADY | Szymkowiak Dymarczyk Olejniczak Wieczorek Kohut Grzegorczyk Lukoszczyk Trampisz Kempny Liberda Jóźwiak | ||
Trener: Wilhelm Lugr |
Relacja
Sport
Szymkowiak w „superformie” nie powstrzymał zabrzan w marszu do PKME
Do 50 minuty gry nic nie zapowiadało, że gospodarze zainkasują obydwa punkty. Nadawali oni co prawda ton walce na boisku i okresami uzyskiwali wyraźną przewagę w polu, lecz w żaden sposób nie potrafili zadokumentować swojej wyższości cyfrowo.
Piłkarze Polonii bronili się bardzo rozsądnie i skutecznie, a ich filarem był fantastycznie usposobiony Szymkowiak. Osiągnął on wczoraj tą samą klasę, co w pierwszej połowie meczu kadra – Santos. W beznadziejnych wydawałoby się sytuacjach interweniował bez pudła. Trudno wprost było zliczyć wszystkie udane parady „Szymka”. W ciągu 45 minut zademonstrował je co najmniej kilkanaście razy. Ale szczególny entuzjazm wywołał na widowni między 20 a 35 minutą.
W ciągu tego kwadransa Szymkowiak odparował trzy strzały, które przepuściliby chyba wszyscy krajowi bramkarze. Najpierw unieszkodliwił bombę Wilczka oddaną z nie większej odległości niż dwa metry. Bezpośrednio potem wyłapał chytry strzał Jankowskiego, który piętką skierował do siatki silną centrę Pohla. I wreszcie w 35 minucie wybił „główkę” Ernesta Pohla w momencie gdy unosił się w powietrze potężny okrzyk kibiców Górnika „goal”.
Byłoby jednak poważnym uproszczeniem sugerować, że goście prowadzili po zakończeniu pierwszej połowy wyłącznie dzięki Szymkowiakowi. To fakt, że on był ich piłkarzem nr 1, lecz pozostali bytomianie także sprawili swoją postawą przyjemną niespodziankę na stadionie Zabrze. Krótko kryjący obrońcy i pomocnicy nie pozwalali przeciwnikowi na swobodne rozgrywanie piłki. Napad zaś potrafił absorbować defensywę zabrzan, a od czasu inicjował bardzo groźne wypady. Jeden z nich właśnie zakończył się zdobyciem bramki. Trampisz wyszedł do prostopadłego podania Kempnego i nim Oślizło oraz Hajduk zdołali wziąć go w kleszcze, oddał ostry strzał. Piłka odparowana przesz Szołtyska trafiła w poprzeczkę i wróciła w pole prosto pod nogi Jóźwiaka. Lewoskrzydłowy Polonii nie miał już żadnych trudności z posłaniem jej do siatki.
Po przerwie kierownictwo Polonii wprowadziło do gry Apostela, wychodząc widocznie z założenia, że zmęczonej jedenastce potrzebna jest odsiecz w osobie młodego pracowitego zawodnika. Zmiana na pozycji środkowego napastnika nie okazała się zbyt szczęśliwa, Apostel uwijał się wprawdzie po całym boisku, ale nie był tak niebezpieczny dla obrony Górnika jak Kempny. Toteż gospodarze bezpieczniejsi o swoją bramkę mogli przejść do generalnego natarcia, w którym brali także udział obydwaj pomocnicy.
51 minuta była przełomowym momentem całego meczu. Olejniczak, nie mogąc powstrzymać Jankowskiego dotknął piłki ręką tuż przed linią pola karnego. Arbiter podyktował za to przewinienie rzut wolny. Bytomianie zrobili mur. Ustawili się jednak tak nieszczelnie, że była między nimi co najmniej dwumetrowa luka. Gawlik nie zaprzepaścił tak wielkiej szansy. Huknął jak z armaty właśnie w tę wyrwę i zdezorientowany Szymkowiak nawet nie drgnął.
W 6 minut później losy meczu zostały definitywnie przesądzone, Ernest Pohl, którego potężne bomby mijały się przed przerwą z celem, poszedł na przebój i w pełnym biegu strzelił nie do obrony.
Od tego momentu na boisku panowała już tylko jedna drużyna. Był nią Górnik. Zanosiło się nawet na wielki pogrom bytomian, zwłaszcza kiedy goście stracili w 65 minucie Szymkowiaka, kontuzjowanego w starciu z Jankowskim. Z wielkiej chmury spadł jednak mały deszcz. Prześcigający się w solówkach napastnicy Górnika, znów nie potrafili sforsować bytomskiej obrony, która konsolidowała się z każdą minutą. W tej sytuacji młody zastępca Szymkowiaka nie był narażony na większe niebezpieczeństwo.
W sumie mecz nie porwał widowni. Oglądaliśmy ostre tempo, twardą nieustępliwą walkę i… stanowczo za dużo jak na mistrza i wicemistrza Polski przypadkowych akcji.
St. Wojtek, Sport nr 71 z 2 czerwca 1960