01.09.1965 - Górnik Zabrze - Stal Rzeszów 3:0

Z WikiGórnik
Skocz do: nawigacja, szukaj
1 września 1965
1. liga 1965/66, 6. kolejka
Górnik Zabrze 3:0 (0:0) Stal Rzeszów Zabrze, stadion Górnika
Sędzia: Witold Nowak (Zielona Góra)
Widzów: 15 000
Herb.gif HerbStalRzeszow.gif
Szołtysik 71
Lentner 73
Wilczek 87
1:0
2:0
3:0
Hubert Kostka
Waldemar Słomiany
Stanisław Oślizło
Edward Olszówka
Stefan Florenski
Jan Kowalski
Jerzy Musiałek
Erwin Wilczek
Zygfryd Szołtysik
Ernest Pol (45 Zygmunt Dudys)
Roman Lentner
SKŁADY Stanisław Majcher
Zbigniew Gnida
Leon Szalacha
Ryszard Skiba
Edward Kohut
Jerzy Dowbecki
Wojciech Haber
Zygmunt Janiak
Jan Domarski
Joachim Krajczy
Zygmunt Marciniak

Relacja

Kronika Górnika Zabrze

W rozegranym awansem meczu górnicy zgodnie z oczekiwaniami rozprawili się z rzeszowską Stalą. Goście dzielnie bronili się do 70. minuty. Wtedy to w gąszczu nóg piłkę wyłuskał Szołtysik i strzałem od słupka dał prowadzenie zabrzanom. Odprężeni gospodarze zdobyli jeszcze dwie bramki i pewnie umocnili się na pozycji lidera...

Sport

Stal uśpiła Górnika i... widownię.

minut potrzebował wczoraj Górnik, żeby znaleźć sposób na sforsowanie rzeszowskiej Stali. Męczył siebie i widownię partacką robotą i bezskutecznym biciem głową o rzeszowski mur, aż wreszcie wydusił zwycięstwo. Liczą się bramki i punkty – to prawda, ale na Górnika musimy patrzeć pod innym aspektem. Za dwa tygodnie czeka go pucharowy występ w Wiedniu i jest piekielnie mało czasu, aby nie bać się o losy mistrza Polski. We wczorajszej formie Górnik mógł przyprawić o udar serca co bardziej nerwowego entuzjastę. Grał fatalnie, za nic nie mógł sobie poradzić ze skomasowaną obroną rzeszowian. Brak mu było szybkości, dynamiki, polotu, a przede wszystkim rozsądnej myśli taktycznej. Dopiero ostatni okres uratował zabrzan, ale nie mógł, rzecz jasna, zatrzeć fatalnego wrażenia.

Od Stali wiedzielismy czego oczekiwać. Pozbawiona w dodatku Stawarza, Winiarskiego, młodszego Skiby i Boni ujawniła cały swój zamiar natychmiast po rozpoczęciu gry. To już nie był rygiel, lecz olbrzymia zapora uformowana z dziewięciu, a niekiedy dziesięciu zawodników strzegących jak źrenicy oka linii demarkacyjnej pola karnego. Cały wysiłek rzeszowian koncentrował się na konsekwentnym przestrzeganiu jednego celu: jak najbardziej zwalniać grę, usypiać przeciwnika żółwim tempem, rozbrajać go podaniami do tyłu, wszerz boiska, do bramkarza, a jak najrzadziej ryzykowac akcje obliczone na ryzykowne rozluźnianie własnych szeregów. Co najdziwniejsze: gdy oczekiwaliśmy że Górnik nie da się sprowokować do wygodnego dla przeciwnika sposobu walki, lecz energicznym uderzeniem rozbije jego zasłonę – on jakby na złość sobie i widowni zaraził się rzeszowską chorobą i ani myślał ani próbował zmienić styl. To było oczywiście na rękę gościom robiącym wrażenie nieomal zdziwionych, że mistrz da się zwieść tak niewyszukanym fortelem. Nic nie pomogła gestykulacja Pola, gwałtownie przekonywujacego kolegów, że spacerkiem nie sforsuje się Stali. Przy fantastycznie konsekwentnych w przestrzeganiu wybranej taktyki rzeszowianach, potrzebne były dwa warunki: tempo i strzały z dalszej odległości, rzecz jasna odpowiedno precyzyjne i silne. Ani jedno, ani drugie nie mieściło się w możliwościach górników, dzięki czemu dostali sporą porcję gwizdów kiedy schodzili do szatni na przerwę.

Co będzie dalej – zastanawiali się zabrzanie, w dodatku gdy nie zobaczyli Ernesta, którego miejsce zajął Dudys. Dalej było to samo co przed przerwą. A więc gra na jednej połowie i bezskuteczne próby znalezienia przejścia w lesie nóg rzeszowian. Nie było odpowiedniego tempa, nie było chytrych strzałów a więc nie mogło byc i bramek. Majcher nie narzekał na nadmiar pracy. Źle zagrał Szołtysik najczęściej operujący krótkim podaniem, fatalnie spisywał się Wilczek, nic nowego nie wniósł Dudys. Próbował szczęscia w dalekich strzałach Musiałek, ale strzelał najczęściej panu Bogu w okno. Niedokładny był Floreński, sporo błędów popełniał Kowalski. Czy w takiej sytuacji można się było dziwić że konto prymitywnie, ale jakże skutecznie broniącej się Stali pozostawało czyste? Mecz sprawiał wrażenie żałośnie słabego widowiska.

Wreszcie przyszedł okres ostatnich 20 minut. Martwe sektory zabrzańskiego stadionu ożyły nagle, kiedy sędzia nie dostrzegł ewidentnej ręki Janiaka na polu karnym. Minutę później podczas olbrzymiego zamieszania na polu karnym mały Szołtysik umknął spod kontroli rzeszowian, wyłuskał piłkę w gąszczu nóg i strzelił w wewnętrzną część słupka, po czym wpadła ona do siatki. Dopiero wtedy zaczął Górnik grać. Miał nareszcie szybkość, a że Stal świadoma straconej szansy rozluźniła szerego, więc i widowisko z miejsca stało się ciekawsze. Dwie minuty później najbardziej aktywny w napadzie zabrzan – Lentner idealnie wyszedł do prostopadłego podania Musiałka i niepewni dotąd widzowie musieli ponownie bić brawo. Górnik poczuł wiatr wiejący w plecy, jeszcze bardziej podkręcił tempo i na trzy minuty przed końcem podwyższył rezultat na 3:0. Bramka była jednakową zasługą Lentnera, co dopełniającego formalności Wilczka.

Janusz Jeleń, Sport nr 104 z dnia 2.09.1965r