03.01.2013 - Stanisław Oślizło wspomina - Łebek jeździ pierwszą klasą
Kolejna porcja wspomnień Stanisława Oślizło. Tym razem fragment rozdziału II, czyli "Łebek jeździ pierwszą klasą - z murów uczelni na żwir i żużel".
- Okres liceum to moja styczność ze „Służbą Polsce” - mówi Stanisław Oślizło. Dziś „SP” to już zupełnie zapomniany rozdział indoktrynowania młodego pokolenia u zarania nowego wówczas ustroju. Była to stworzona w lutym 1948 roku organizacja paramilitarna, mająca służyć „przysposobieniu zawodowemu, wychowaniu fizycznemu i przysposobieniu wojskowemu młodzieży”, jak precyzowały to zapisy stosownej ustawy. Ów „powszechny obowiązek przysposobienia zawodowego” obejmował m.in. naukę, a także „wykonywanie pracy okresowej”.- Latem regularnie jeździłem więc na miesiąc do miejscowości Łobez w Szczecińskiem. Tam w PGR-ach brakowało rąk do pracy, więc sięgano po uczniów i studentów z innych stron kraju. Roboty było mnóstwo, ale przecież jej się nie baliśmy. Zwłaszcza ja, z moim doświadczeniem z rodzinnego gospodarstwa. Opróżnialiśmy chlewy z obornika, pomagaliśmy przy żniwach i przy omłotach. Z tym ostatnim zajęciem wiąże się niecodzienna historia. Pewnego dnia bowiem samochód, który woził nas do PGR-u i z powrotem, na miejsce zakwaterowania, zepsuł się i nie dowiózł drugiej zmiany na nasze miejsca. A że maszyna pracowała na okrągło, z kilkoma kolegami zaliczyliśmy w pracy pełną dobę! Ale dla Ślązaków nie było sytuacji, która mogłaby ich przestraszyć.
Przy okazji zaś na dorastającego Stacha czekały niespodzianki.
- Po pierwsze: pensje dostawaliśmy większe, niż etatowcy w PRG-ach! Po drugie zaś - w wiosce funkcjonował LZS. Pewnej niedzieli miejscowi w nim grający wyzwali nas, chłopaków ze Śląska, „na udeptaną ziemię”, czyli na piłkarskie boisko. Podjęliśmy rękawicę, część kolegów trenowała już przecież w wodzisławskim Kolejarzu. Ja trafiłem do tegoż składu trochę z przymusu: brakowało bowiem paru osób do pełnej jedenastki, więc sięgano po każdego, kto się ruszał. Graliśmy w tym, co kto miał; najczęściej w tenisówkach. Szok gospodarzy musiał być wielki, skoro ta - ich zdaniem - „zbieranina” zlała ich strasznie. Skończyło się - o ile pamiętam - jakąś dwucyfrówką. Efekt był taki, że... w komplecie zaproponowano nam pozostanie w tej miejscowości, pracę i grę w piłkę właśnie. Z tej naszej paczki nikt oferty nie przyjął. Trzeba było przecież wracać do domu i dokończyć szkołę, zdać maturę. Ale czasem chętni się znajdowali. To właśnie w ten sposób w Koszalińskie trafił Roman Lentner, i dlatego w piłkarski życiorys wpisane ma trzyletnie występy w LZS Karlino - tak oto Stanisław Oślizło wyjaśnia tajemnicę dziwnej przynależności klubowej swojego późniejszego przyjaciela (i rówieśnika) z Górnika.
Zapewne w Łobzie właśnie, kilkaset kilometrów od domu, kilku kolegów dostrzegło w rosłym szesnastolatku piłkarski talent. Dostrzegło - i zapamiętało. I kiedy kilka-kilkanaście miesięcy później wodzisławskiemu Kolejarzowi przed jednym ze spotkań w lidze juniorów brakło zawodnika, właśnie jemu zaproponowano wypełnienie luki w drużynie.
- „Staszek, przyjdź na trening” - usłyszałem od mojego serdecznego przyjaciela, Gienka Szulca. - Pomagał mi czasami w nauce; kiedy trzeba było, dawał przed lekcjami odpisać zadanie, którego nie zdążyłem odrobić w domu. A poza tym był kapitanem tamtej drużyny. Jak mogłem mu odmówić?! - w taki właśnie sposób Stanisław Oślizło po raz pierwszy trafił na zorganizowane zajęcia w futbolowym klubie. I choć była to klasa maturalna, nauki przed pierwszym w życiu tak poważnym egzaminem było mnóstwo, a na murawie stawiał pierwsze kroki, nigdy dokonanego wówczas wyboru nie żałował...
[fragment "Stanisław Oślizło. Droga do legendy"]
Biografię jednego z najwybitniejszych piłkarzy Górnika autorstwa Dariusza Leśnikowskiego i Zbigniewa Cieńciały można kupić w cenie 39 zł (plus ewentualne koszty przesyłki) w sklepie internetowym Górnika, a także w sklepie na stadionie w Zabrzu. Zapraszamy serdecznie!