03.11.2012 - Dawne gwiazdy futbolu wspominają Ernesta Pohla
W 80. rocznicę urodzin Ernesta Pohla prezentujemy wspomnienia dawnych gwiazd polskiego futbolu o tym niezwykłym napastniku grającym m.in. w Legii Warszawa i Górniku Zabrze. 186 bramek w ekstraklasie - to wyczyn, który do tej pory nie został pobity przez jego następców.
Włodzimierz Lubański: - Byłem w niego wpatrzony już jako młody chłopiec. Na stadion Górnika miałem przecież tylko kilka kilometrów. Pamiętam rok 1961, kiedy Górnik grał z Legią i wygrał 5:1. Ernest strzelił wówczas 4 bramki. Był wspaniały. Już dwa lata później byliśmy kolegami z zespołu. Nauczyłem się od niego mnóstwo rzeczy, chciałem go naśladować w każdym geście i ruchu, podpatrywałem go w każdym meczu. Trudno powiedzieć, czy byłbym tym samym piłkarzem, gdyby nie Ernest. Sposób jego podejścia do młodych piłkarzy był naprawdę wyjątkowy.
Stanisław Oślizło: - Czasami żartuję, że kiedy Pan Bóg rozdawał piłkarskie talenty, Ernest dwa razy ustawił się w kolejce. Był dla mnie skończoną doskonałością. Miał instynkt snajpera, na dodatek w sposobie strzelania goli imponował wszechstronnością. Bywało jednak, że z rasowego napastnika zmieniał się w rozgrywającego, prawdziwego lidera zespołu, który potrafił skutecznie pokierować poczynaniami drużyny. Na boisku był ojcem dla młodych piłkarzy. Mnie również tak traktował. To głównie on spowodował, że z typowego obrońcy, tak zwanego wymiatacza, zmieniłem się w libero, dostosowałem swój styl do wymogów ofensywnej piłki. Ernesta żegnaliśmy w 1967 r. na Stadionie Śląskim. Kończył karierę meczem z Djurgarden Sztokholm. Przypadł mi zaszczyt pożegnania go w imieniu zespołu i nie kryłem wówczas wzruszenia i łez. To był koniec pewnej epoki i wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że wraz z jego odejściem Górnik nie będzie już taki jak dawniej.
Roman Lentner: - Razem z Ernestem piliśmy to pamiętne piwko w Bratysławie. Był Ernest, Lucek Brychczy i ja. Piwo uwielbiał, nie mógł sobie odmówić i od tego zaczął się jego konflikt z trenerem reprezentacji Ryszardem Koncewiczem. Wszyscy zostaliśmy po tym meczu zawieszeni.
Lucjan Brychczy: - To zdarzyło się 28 października 1962 roku w Bratysławie. Po meczu towarzyskim z Czechosłowacją była dyskoteka. Nad ranem nie czuliśmy się najlepiej i poszliśmy na piwo. Siedzieliśmy spokojnie, dokładnie przy jednym kuflu. Wtedy wszedł trener Ryszard Koncewicz i kazał nam iść do pokoju. Co zrobił Ernest? Powiedział, że skoro zapłacił, to wypije piwo do końca. I tak zrobił. Był wspaniałym kolegą i wielkim piłkarzem. Takich już się nie uświadczy.