04.10.1964 - Legia Warszawa - Górnik Zabrze 5:2
4 października 1964 1. liga 1964/65, 6. kolejka |
Legia Warszawa | 5:2 (2:2) | Górnik Zabrze | Warszawa Sędzia: Stanisław Biernacik (Kraków) Widzów: 25 000 |
Brychczy 14 Korzeniowski 31 Gmoch 55 Brychczy 62 Blaut 63 |
1:0 1:1 1:2 2:2 3:2 4:2 5:2 |
Musiałek 20 Lentner 21 | ||
() Stanisław Fołtyn Horst Mahseli Henryk Grzybowski Antoni Trzaskowski Jacek Gmoch Zygfryd Blaut Janusz Żmijewski Lucjan Brychczy Henryk Apostel Wiesław Korzeniowski Kazimierz Frąckiewicz |
SKŁADY | () Hubert Kostka Waldemar Słomiany Stanisław Oślizło Roman Lentner Jan Kowalski Stefan Florenski Erwin Wilczek Ernest Pol Zygfryd Szołtysik Włodzimierz Lubański Jerzy Musiałek | ||
Trener: Virgil Popescu | Trener: Ferenc Farsang |
Relacja
Sport
Dwója z taktyki dla mistrza, zdecydowały linie defensywne
Warszawa. Mamy pierwszą wielką sensację w lidze i pierwsze stracone punkty Górnika. Sensacją jest przede wszystkim to, że zwycięstwo Legii było zupełnie zasłużone i mogło wypaść jeszcze efektowniej, gdyż miała ona co najmniej trzy jeszcze doskonałe okazje. Wojskowi zrehabilitowali się całkowicie za dotychczasowe niepowodzenie. Rozegrali jedno z najlepszych swoich spotkań w bieżącym roku.
Zwycięstwo 5:2 wskazywałoby, że pierwsze skrzypce dzierżył napad. Rzeczywistość wyglądała jednak inaczej. Zasługa triumfu nad Górnikiem przypada przede wszystkim doskonałej postawie pomocy i obrony. Te bowiem formacje nie tylko zdemontowały niebezpieczny atak Górnika, ale były też pośrednimi twórcami niebezpiecznych natarć. Fakt, że na liście strzelców znaleźli się obydwaj pomocnicy ma również swoją wymowę.
Legia przygotowała się bardzo dobrze do ciężkiego egzaminu znalazła właściwe rozwiązania taktyczne. Grała szybko, zdecydowanie i nawet marudzący zawsze atak, umiał zdobyć się tym razem na bardziej skuteczny styl. Gdyby Żmijewski był bardziej zdecydowany, nic nie uchroniłoby Kostki przed dalszą dwukrotną kapitulacją. Na pięć minut przed końcem sędzia nie uznał szóstej bramki uzyskanej z pozycji spalonej, której ocena nasuwa zastrzeżenia.
Z drużyny wojskowej, wszyscy zasłużyli na pochwałę za ambitną walkę i wolę zwycięstwa. Przy stanie 1:2 kiedy w ciągu 30 sekund Legia utraciła dwie bramki, była chwila zachwiania się, ale szybko przełamano kryzys i jeszcze przed przerwą daleki strzał Korzeniowskiego doprowadził znów do stanu równowagi. Słabszym punktem był Żmijewski, niezbyt błyszczał Frąckiewicz, a Fołtyn ma pewne grzechy przy drugiej bramce. Wobec zasłużonego zwycięstwa można im jednak wybaczyć niedociągnięcia.
Wysoką porażkę Górnika zapisywało wielu widzów na konto słabej gry Kostki. Osobiście nie przychylam się całkowicie do tego zdania. Kostka może nie był bez winy przy trzeciej bramce, przy szybciej reakcji dałoby się może zapobiec bramce Gmocha, ale na ogół wszystkie trafne strzały były efektowne i nie postawa zabrzańskiego bramkarza zadecydowała o wysokiej klęsce. Winy szukać należy zarówno w słabszej obsadzie niektórych pozycji jak i zadziwiająco nieudolnej taktyce. Mam wrażenie, że górnicy poszli w bój zupełnie niefrasobliwie i nie zdali sobie trudu opracowania metody gry. Tymczasem natrafili na przeciwnika, który w sumie nie ustępował im w kwalifikacjach technicznych, dysponował doświadczonymi zawodnikami, którzy wiedzieli jak zaszachować niebezpiecznego partnera. Tyle odnośnie gry obronnej. Nie przyniosłaby ona może tak brzemiennych skutków, gdyby w parze z nią nie szła stała gotowość do natarcia i zdecydowanego wykorzystania każdego błędu.
A błędów w drużynie gości było co niemiara. Obrona grała bez jakiegokolwiek planu. Widocznie zaufano całkowicie sile uderzeniowej własnego napadu, a gdy ta stała się niewystarczająca, nie umiano wysnuć odpowiednich konsekwencji i zmieniać sposobu gry. Dawniej już zwracałem uwagę na to, że górnicy nie dysponują bynajmniej reprezentacyjną obronę, nie dbają o wzmocnienie jej czwartym graczem. Tymczasem więcej zrozumienia dla ataku miał nie tylko Szołtysik, ale i Kowalski. Wprawdzie często cofał się Lentner, czy Wilczek, ale wszystko to nie miało wartości, gdyż zamiast kryć przeciwnika, wpatrywano się bardziej w bieg piłki. W rezultacie raz po raz powstawały między linią obronną i napastniczą szerokie luki w których piłkarze Legii swobodnie się poruszali. Ta nieumiejętność roztoczenia opieki nad graczami wojskowych w chwili, gdy prowadzili oni natarcie, była chwilami wprost żenująca. Stąd też dochodziło do częstych zamieszek i zupełnie nieodpowiedzialnych akcji zagrażających… własnemu bramkarzowi.
Ale nie był to jedyny błąd. Trudno wprost zrozumieć, jak drużyna o tak wielkim doświadczeniu, nie zorientowała się w porę, że długimi piłkami kierowanymi do centrum ataku niczego nie wskóra. Przecież zarówno Grzybowski, jak Gmoch, nie mówiąc o Blaucie, grają doskonale głową i większość dalekich piłek stawała się ich łupem, zanim mógł je przechwycić którykolwiek z napastników Zabrza. Nadaremnie więc borykał się Pol, Musiałek czy Lubański, który na dobitek złego doznał kontuzji i zaraz po przerwie zszedł na kilka minut minut z boiska, by wrócić kulejąc na prawe skrzydło. O to mam również pretensje do kierownictwa Górnika. Lubańskie niewiele już mógł zdziałać, toteż należało zastąpić go inny zawodnikiem. Tym bardziej, że znajdujemy się w obliczu spotkania reprezentacyjnego ze Szwecją.
Krytykując grę Górnika należy dostrzec i jaśniejsze punkty. Widzieliśmy szereg szybkich, ciekawych zagrań świadczących o doskonałym wzajemnym zrozumieniu się. Nie przynosiły jednak efektu wobec dokładnego krycia za strony piłkarzy Legii. Chwila nieuwagi spowodowała wprawdzie utratę drugiej bramki, ale na tym się skończyło. I jeszcze jedna uwaga. Nie można ustawicznie posługiwać się trickami, które już są znane, szczególnie gdy ma się przed sobą bardzo doświadczonych przeciwników. Stąd licznie niewypały, jakie zdarzały się Lentnerowi i Szołtysikowi, a nawet ciężko pracującemu Polowi. Nie można było również akceptować nonszalanckich zabawek pod własną bramką. Stanowiły one wielokrotnie stan zagrożenia, z pierwsza bramka padłą w wielkiej mierze z winy Florenskiego.
Przegrana jest dla Górnika ostrzeżeniem, by co prędzej zabrał się do załatania luk nie tylko personalnych, ale i w dziedzinie taktyki, a przede wszystkim w grze obronnej. Przy najlepszej chęci trudno było zachwycić się Floreńskim, a nawet Oślizłą. Indywidualnie dawano sobie jeszcze radę, ale współpraca pozostawiała wiele do życzenia. Lepiej niż oczekiwało się spisywał się Słomiany. O niedostatecznym kontakcie pomocy z obroną już wspominałem, przy czym Kowalski należał niestety do słabszych pozycji zespołu. Osobiście odnosiłem wrażenie, że Górnik powinien był zastosować ustawienie 4-3-3 z cofniętym Polem, szczególnie w momencie, gdy zaczęły się ujawniać wyraźne niedomogi w defensywie.
Tadeusz Maliszewski, Sport nr 124 z dnia 05.10.1964r