05.09.1965 - Górnik Zabrze - Legia Warszawa 1:1
5 września 1965 1. liga 1965/66, 7. kolejka |
Górnik Zabrze | 1:1 (0:1) | Legia Warszawa | Zabrze, stadion Górnika Sędzia: Stanisław Lazarowicz (Poznań) Widzów: 15 000 |
Lubański 88 |
0:1 1:1 |
Żmijewski 18 | ||
Jan Gomola Waldemar Słomiany Stanisław Oślizło Edward Olszówka Stefan Florenski (46. Zygfryd Szołtysik Jan Kowalski (46. Joachim Czok) Erwin Wilczek Włodzimierz Lubański Zygfryd Szołtysik Jerzy Musiałek Roman Lentner |
SKŁADY | Stanisław Fołtyn (69. Władysław Grotyński) Jacek Gmoch Jerzy Woźniak Horst Mahseli Kazimierz Frąckiewicz Bernard Blaut Lucjan Brychczy Wiesław Korzeniowski Janusz Żmijewski Henryk Apostel Ryszard Skurzyński | ||
Trener: Władysław Giergiel | Trener: Longin Janeczek |
Relacja
Kronika Górnika Zabrze
Fatalna gra kosztowała zabrzan stratę punktu. "Górnik bez Pola nie umie wygrywać!" - krzyczały prasowe nagłówki. Katowicki "Sport" był wyjątkowo bezlitosny - "rekordy chaosu, bezmyślność i prymitywizm do kwadratu" - to jedne z łagodniejszych określeń. Na gola Żmijewskiego odpowiedział tuż przed końcem... "najsłabszy na boisku" i rozczarowujący remis stał się faktem...
Sport
Remis w 88 minucie. Górnik bez Pola nie umie wygrywać.
Do 88 minuty Legia prowadziła 1:0. W chwili jednak, kiedy nawet najwięksi fanatycy Górnika pogodzili się z jego porażką, padło wyrównanie. Uzyskał je w zamieszaniu podbramkowym najsłabszy zawodnik na boisku Lubański. Zmarnował poprzednio setki adresowanych do niego podań, nie potrafił skierować piłki do bramki nawet, gdy był sam na sam z Fołtynem, ale w tej jednej sytuacji stanął na wysokośći zadania. Z odległości 6-7 metrów strzelił przytomnie w przeciwległy róg i zastępujący Fołtyna od 69 minuty Grotyński nie miał żadnej szansy obrony. W ten sposób mistrz Polski szczęśliwie uratował punkt, który jest pierwszym punktem zdobytym przez Legię w Zabrzu. Do tej bowiem pory wojskowi zawsze ponosili porażki na stadionie Górnika. Przegrywali 0:3, 0:4 a nawet 0:5 mimo, że grali wówczas lepiej niż we wczorajszym spotkaniu. Wczoraj jednak nie sztuką było z Górnikiem zremisowć. Grał fatalnie. Cała drużyna biła rekordy chaosu, a szczytem wszystkiego była nieudolność linii ataku. Bezmyślność i prymitywizm do kwadratu. Widzieliśmy już wiele słabych i złych dni tej linii, ale to co demonstrowała wczoraj mogło doprowadzić do białej gorączki nawet najspokojniejszych zwolenników drużyny mistrza Polski. Wolne, żółwie akcje, adresowane wprost do przeciwników podania, ani jednego prostopadłego podania, i ani jednej akcji w tak typowym dla zabrzan stylu gdy na boisku jest... Ernest Pol. Partaczyli tak przez 90 minut nie mogąc zrozumieć że główna przyczyna ich bezproduktywności tkwi w grze na stojąco i braku przyspieszeń na polu karnym przeciwnika.
Na dobrą sprawę w Górniku nie było wczoraj jednego gracza, którego można by bez zastrzeżeń pochwalić. Nawet linia obrony, która miała do czynienia jedynie ze sporadycznymi desantami tandemu Żmijewski – Apostel popełniała błędy i nie budziła swymi interwencjami zaufania. W pierwszej połowie z takich desantów Legia mogła nawet prowadzić 3:0. Raz jednak słupek przyszedł w sukurs Gomoli po strzale Żmijewskiego, a za drugim razem Apostel przestrzelil o centymetry w stuprocentowej pozycji. Obydwie te sytuacje podobnie jak pozycja, z której Żmijewski uzyskał dla Legii prowadzenie, były tylko w 50 procentach zasługą wojskowych. Drugie 50 procent miała zabrzańska defensywa. Wystarczały sygnalizowane zwody Żmijewskiego, by Olszówka z Oślizłą tracili zupełnie głowę i pozwalali się wymanewrować w zgoła dziecinny sposób. Bramka, jaką zdobył Żmijewski, stanowiła tylko do pewnego stopnia kropkę nad "i" wczorajszej niezwrotności obrony Górnika. Żmijewski wraz z Apostelem rozegrali prostą kombinację, przy której najpierw Olszówka, następnie Oślizło, a potem trzech innych graczy Górnika oraz bramkarz Gomola odegrali jedynie rolę statystów.
W drugiej połowie nastąpiła tylko nieznaczna poprawa. Legioniści przeprowadzili wówczas nie więcej niż trzy wypady, ale jeden z nich mógł przynieść im pełny sukces. Wystarczyło tylko, aby po źle obliczonym wybiegu Gomoli – Skórzyński skierował piłkę lobem do opuszczonej bramki.
O pomocnikach i napastnikach lepiej w ogóle nie mówić. Co jeden to gorszy, szczególnie napastnicy. Zmiana, jakiej dokonał po przerwie trener Giergiel, nic nie pomogła. Szołtysik nie umiał podobnie jak Floreński uporządkować gry i nadać jej konkretnego wyrazu. Miał on jednak o tyle utrudnione zadanie, że Musiałek, Wilczek i Lubański zgubili się całkowicie, nie będąc w stanie uwolnić się spod opieki obrońców Legii.
Dwa słowa o Lubańskim. Jest całkowicie nieprzygotowany do występów w lidze i lepiej będzie dla niego i dla Górnika, jeśli kierownictwo zabrzańskiego klubu udzieli mu urlopu przynajmniej do marca przyszłego roku. O jego występach przeciwko LASK-owi nie ma w tej chwili mowy i lepiej przygotować do tego zadania Dudysa lub Czoka, niż liczyć na "cud" z Lubańskim. W spotkaniu z Legią był on tak żenująco słaby, że praktycznie stanowił... dwunastego gracza drużyny warszawskiej. Dlaczego zamiast niego zmieniono Floreńskiego – trudno zrozumieć. Wydaje się, że przesunięcie Florka do ataku przy zmienionej roli Szołtysika dałoby większe efekty niż... wyrównanie w 88 minucie.
Legia grała mądrze przez całą pierwszą połowę. W drugiej zgubiła ją kurczowa obrona bramki. Skoncentrowanie uwagi na utrzymaniu wyniku byłoby nawet słuszne, gdyby zastosowano inną metodę. Wojskowi ściągneli jednak na własne przedpole bramkowe aż 9 zawodników, doprowadzając do tego, że pod koniec spotkania zaczęły się na nim rozgrywać dantejskie sceny. Był to ich podstawowy błąd. Gdyby w drużynie Górnika był wczoraj jeden przytomny zawodnik, wojskowi zapłaciliby za tę "taktykę" utratą obydwu punktów.
W zespole warszawskim podobała się przede wszystkim gra tandemów: Gmoch – Blaut w defensywie oraz Apostel – Żmijewski w ataku (przede wszystkim do przerwy). Dużo dobrych momentów mieli również Korzeniowski oraz obaj bramkarze. Poniżej oczekiwań wypadł natiomiast Brychcy, chociaż zarówno on jak i wszyscy pozostali legioniści prezentowali się w sumie korzystniej od wyjątkowo wczoraj słabiutkich zabrzan.
Całe szczęście, że w meczu z LASK-iem mistrz Polski wystąpi z Polem. Doznał on zapalenia oskrzeli (zimne piwo po treningu!), ale najdalej za tydzień powinien być zdrów i zdolny do gry. Tak twierdzą przynajmniej działacze Górnika, którzy po wczorajszym meczu mieli bardzo zafrasowane miny. Wcale się nie dziwimy. Piłkarze Górnika zrobili bowiem wszystko, aby wykazać że bez Ernesta nie są zdolni do zdobywania punktów nawet na własnym boisku.
(TB), Sport nr 106 z dnia 6.09.1965r