06.10.1968 - Górnik Zabrze - GKS Katowice 2:0
6 października 1968 1. liga 1968/69, 9. kolejka |
Górnik Zabrze | 2:0 (1:0) | GKS Katowice | Zabrze, stadion Górnika Sędzia: Bruno Piotrowicz (Cieszyn) Widzów: 8 000 |
Kuchta 25 Olsza 79 s |
1:0 2:0 |
|||
(1-4-3-3) Hubert Kostka Rainer Kuchta Stefan Florenski Stanisław Oślizło Karol Kapciński Alojzy Deja Erwin Wilczek Alfred Olek Zygfryd Szołtysik Jerzy Musiałek Hubert Skowronek |
SKŁADY | Czaja (32. Sput) Anczok Piecyk Jan Wraży Alojzy Łysko Olsza Gasz Strzelczyk (46. Nowak) Pluta Szmidt Rother | ||
Trener: Géza Kalocsay | Trener: Augustyn Dziwisz |
Relacja
Kronika Górnika Zabrze
W trzech minionych sezonach katowiczanie byli dostarczycielami punktów dla drużyny z Zabrza. Zwycięstwo GKS-u z Polonią napędziło jednak trochę strachu ośmiokrotnemu mistrzowi Polski. Nie najlepsze nastroje pogorszyła jeszcze świadomość, że zabraknie Lubańskiego, a na lewej obronie z konieczności grać będzie Kapciński. Kiedy jednak goście odkryli karty, okazało się, że w talii mają zbyt mało atutów i samą ambicją nie nadrobią luk w obronie i drugiej linii. Po krótkim rozeznaniu Szołtysik, Deja i Wilczek przystąpili do obstrzeliwania bramki Czai, jednak nie przyniosło to najlepszych efektów, gdyż napastnicy Górnika nie mieli najlepiej nastawionych celowników. W momencie, gdy raz i drugi udało się defensorom gości wyjść z opresji, a Rother i Szmidt w solowych akcjach szukali luk w zabrzańskim betonie, Górnik objął prowadzenie. Kuchta wyskoczył między dwóch stoperów, jednak pośliznął się i...upadł. Leżąc już w "borowinie" zdołał jeszcze pchnąć piłkę w stronę bramki Czai, który popełnił fatalny błąd i wpuścił futbolówkę do bramki. Druga bramka wpadła dzięki Szołtysikowi, który wstrzelił piłkę wzdłuż bramki i bramkarza GKS-u zaskoczył Olsza. Młody pomocnik z Katowic odbił piłkę tak niefortunnie, że nie obroniłby jej chyba żaden bramkarz świata. Losy meczu zostały przesądzone.
Sport
Kolejny sukces lidera bez wkładu napastników
Zabrze. W trzech minionych sezonach katowiczanie byli dostarczycielami punktów dla Górnika. Wyłom nastąpił tylko 24 września 1967 r. i wielu zwolenników drożyny Szmidta i Rothera uznało tę datę za zwrotny punkt. W rewanżu, w rundzie wiosennej znów wszystko wróciło do normy. Niespodzianki nie było. 3:1 wygrali zabrzanie. Zwycięstwo katowiczan na Polonią napędziło jednak trochę strachu ośmiokrotnemu mistrzowi. Nie najlepsze nastroje pogorszyła jeszcze świadomość, że w ataku zabraknie Lubańskiego, a na lewej obronie z konieczności (kontuzje Latochy i Gorgonia) grać będzie Kapciński. Kiedy jednak rywale odkryli karty, szybko okazało się, że goście mają w „talii” za mało atutów że samą ambicją nie wyrównają luk w obronie i drugiej linii.
Po krótkim rozpoznaniu Szołtysik, Deja i Wilczek przystąpili do ostrzeliwania bramki Czai. Nie przyniosło ono większych efektów, gdyż napastnicy zabrzan nie mieli najlepiej nastawionych celowników. W momencie gdy raz i drugi udało się defensorom Katowic szczęśliwie wybrnąć z opresji, a Rother i Szmidt w solowych kontratakach szakali luki w zabrskim „betonie” Górnik objął prowadzenie. Stało się to w następujących okolicznościach: Kuchta wskoczył pomiędzy duet stoperów pośliznął się i … upadł. Już leżąc w „borowinie” zdołał pchnąć piłkę w kierunku bramki. Czaja popełnił fatalny błąd i w chwilę później został odwołany z stanowiska. Między słupkami stanął młody Sput.
Utrata przypadkowej bramki wprowadziła sporo zamieszania w szeregach obronnych gości, w których już wcześniej nie działo się najlepiej. Piecyk grał wyjątkowo chaotycznie częściej przeszkadzał Wrażemu niż pomagał. Obydwaj boczni obrońcy zbyt często czuli w żyłach ofensywną „krew”, ale w odpowiednim momencie nie wracali na swój posterunek. Tak właśnie padła druga bramka, kiedy to Łysko zapędził się do przodu stracił piłkę, którą natychmiast przekazano w strefę którą miał asekurować eks-chorzowianin. Szołtysik strzelił silnie wzdłuż bramki i dobrze dotąd interweniującego Sputa zaskoczył … Olsza. Młody pomocnik Katowic odbił piłkę tak niefortunnie, że nie obronił by jej chyba żaden bramkarz. Losy meczu zostały przesądzone.
Gdyby grał Lubański goście przy tej samej grze wyjechaliby z Zabrza z bagażem pięciu – sześciu bramek - słyszeliśmy na trybunach. Z taką opinią można się zgodzić. Tylko w drugiej połowie piłkarze lidera wypracowali tyle wyśmienitych pozycji, że zdobycie kolejnych goli wydawało się formalnością. Cóż jednak z tego skoro Wilczek i Skowronek nie wykorzystali sytuacji sam na sam z bramkarzem, a odbitą piłkę od słupka (strzelał Deja), Skowronek posłał obok drugiego słupka. Na przynajmniej dziesięć pozycji zabrzan, katowiczanie odpowiedzieli w 52 min. na listę strzelców nie tylko mógł, ale powinien wpisać się Olsza. Nie trafił jednak z kilku metrów do celu.
Górnik grał płynnie, spokojnie, regulował tempo. W chwilach gdy przyspieszał mogliśmy się przekonać, że w defensywie Katowic jest znacznie więcej dziur niż przysłowiowym szwajcarskim serze. Najwięcej energii wykazywał Olek, który popisał się trzema efektownymi strzałami najwięcej rozwagi i sprytu Szołtysik, którego wiele zagrań indywidualnych zostało nagrodzonych brawami. Rolę jaką pełnił „Mały” w przedniej linii w sąsiedztwie Kostki wykonywał niemal bezbłędnie Floreński. Trener Koncewicz nie musi daleko szukać zastępcy Gmocha Partnera dla Oślizły, jako, że stary Florek nie rdzewieje...
Po meczu powiedzieli:
AUGUSTYN DZIWISZ: Obrona bez Zuzoka popełniła sporo błędów, atak nie jest w stanie przeprowadzić skutecznej akcji. W sytuacji kiedy pilnie potrzebujemy punktów luki te wydać jeszcze bardziej wyraziście.
STANISŁAW OŚLIZŁO: Bez Lubańskiego nie tak łatwo o bramki. Gdyby z Katowicami grał Włodek w swojej normalnej dyspozycji wynik byłby dla nas bardziej korzystny. Od zespołu gości oczekiwałem znacznie większego oporu.
ST.PENAR, SPORT nr 120 z 7 października 1968r.