07.04.1957 - Górnik Zabrze - ŁKS Łódź 1:5

Z WikiGórnik
Skocz do: nawigacja, szukaj
7 kwietnia 1957
1. liga 1957, 2. kolejka
Górnik Zabrze 1:5 (1:2) ŁKS Łódź Zabrze, stadion Górnika
Sędzia: Julian Mytnik (Kraków)
Widzów: 20 000
Herb.gif HerbLKSLodz.gif
Lentner 30 1:0
1:1
1:2
1:3
1:4
1:5

Baran 43 g
Baran 44
Baran 52 w
Baran 75
Soporek 76
Józef Machnik
Jan Pieczka
Antoni Franosz
Henryk Hajduk
Eryk Nowara
Marian Olejnik
Ernest Pol
Edmund Kowal
Edward Jankowski
Roman Lentner
Henryk Czech
SKŁADY Henryk Szczurzyński
Henryk Stusio
Stanisław Wlazły
Józef Walczak
Henryk Szczepański
Wiesław Jańczyk
Leszek Jezierski
Robert Grzywocz
Stanisław Baran
Władysław Soporek
Kazimierz Kowalec
Trener: Zoltán Opata Trener: Władysław Król

Dodatkowe informacje

  • Według Przeglądu Sportowego widzów 15 000.

Relacja

Przegląd Sportowy

Panowie, kapelusze z głów. Tak grają "rycerze wiosny". ŁKS strzelił 5 bramek drużynie gwiazd

ŁkS dokonał w niedzielę w Zabrzu naprawdę huzarskiej sztuki. Trzeba bowiem zaraz podkreślić, że utrata przez łodzian pierwszej bramki (w 30 min. gry) poszła w parze z utratą środkowego obrońcy Wlazłego, który już do końca spotkania nie grał. I właśnie w dziesiątkę ŁKS strzelił pięć bramek, wysokie zwycięstwo – tak wysokie, że trudno jest odnieść nieraz w pełnym składzie w meczu ze znacznie słabszym teoretycznie przeciwnikiem.

Łodzianie potrafią grać z Górnikiem: drużyna z Zabrza leży im wyjątkowo i w zeszłym roku ŁKS bardzo łatwo zainkasował tu punkt. Ale na Śląsku sądzono, że po zmianach personalnych w napadzie Górnika (przyjście Pohla i Kowala) historia już nie powtórzy się i to w znacznie gorszych rozmiarach.

Pierwsze minuty meczu nakazywały liczyć z łodzianami, którzy wyszli na boisko z absolutnie ofensywnym nastawieniem. Napastnicy ŁKS nie zwlekali ze strzałami i oddawali je z każdej odległości. Już w 2 min. kąśliwy strzał Kowalca trafił w słupek. Upłyneło dobrych kilka minut, nim Górnik wyrównał grę.

Jednak od razu można było zauważyć, że napad gospodarzy nie wykazuje takiego zdecydowania, co analogiczna linia gości. Rzuca się w oczy mało pomysłowa gra Górnika, który z upodobaniem atakuje lewą stroną, ani myśląc o przerzuceni piłki na prawą flankę. W 30 min. Pohl otrzymał jedną z niewielu piłek i scentrował. Szczurzyński elegancko wyskoczył do górnej piłki, jednak ta wyślizgnęła mu się z rąk. Stoczyli o nią ostrą walkę Lentner i Wlazły.

Piłka wpadła do siatki, obaj ci zawodnicy pozostali na ziemi. Wlazły doznał dość poważnej kontuzji, stracił przytomność i został zniesiony z boiska. Lentner natomiast po kilku minutach przyszedł do siebie.

Nie chciałbym w tym momencie być w skórze jednego z 2 tys. widzów Włókniarza, który towarzyszył swojej drużynie na ten mecz wyjazdowy. 0:1 i trzeba grać w dziesiątkę. Ale w sporcie często bywają psychologiczne, zaskakujące momenty. Dziesięciu piłkarzy łódzkich, a właściwie 9 rozdzieliło między sobą z naddatkiem tę pracę, jaką wykonywał Wlazły.

Pozycję środkowego obrońcy zajął Szczepański, a do pomocy wrócił Grzywocz, który w zasadzie gra na tej pozycji, a tylko w Zabrzu miał zastąpić Szymborskiego. Po kilku minutach naporu gospodarzy, zdekompletowany ŁKS wyrównał grę i energicznie zaczął atakować.

Przełomowym punktem spotkania była 43 minuta gry. Najpierw Baran dobił główką centrę Kowalca, a w kilka chwil później strzelił piękną bramkę, przejmując bez zatrzymania piłki, podania Soporska. Zdekompletowany ŁKS udał się do szatni na przerwę prowadząc 2:1.

Pozostała jeszcze cała druga połowa meczu. Ambitny wlazły zgłosił gotowość uczestniczenia w tym ciężkim meczu, jednak jak lekarz jak i trener sprzeciwili się temu.

Mecz w Zabrzu był pięknym benefisem strzelecki Stanisłąwa Barona, jedynego ligowca, który grał jeszcze w przedwojennych mistrzostwach. Baran był wczoraj żywym przykładem dla młodych piłkarzy, jak należy grać i jak należy strzelać.

52 minuta gry. Za faul Hajduka sędzia dyktuje rzut wolny z odległości ok. 18 metrów. Baran ustawia piłkę i mimo starannego muru zabrzan pięknym, plasowanym strzałem lokuje ją w siatce.

Czekamy na zryw zabrzan. Przecież kiedyś musi odbić się przewaga jednego gracza w polu. Gdzie tam! Można odnieść wrażenie, że na boisku graczy ŁKS jest więcej, tak wyraźna jest ich przewaga. Górnik zgubił się całkowicie, a ŁKS gra jak w transie i ani myśli zadowolić się dotychczasowym wynikiem. Wszyscy łodzianie grają bez pudła, szanują piłkę, podają bardzo dokładnie. W 75 min. po ładnej akcji Soporek wypuszcza Barana i ten znów strzela nie do obrony w sam róg. W minutę później dla dopełnienia rozmiarów triumfu Soporek podwyższa na 5:1.

ŁKS zdobywa burzliwe brawa. Oklaskują go wszyscy swoi i obcy. Bo też "kapelusz z głowy" przed jedenastką, a raczej dziesiątką z Łodzi, której wyszedł w niedzielę jeden z najlepszych zapewne meczów w historii tego klubu.

Górnika prawie nie ma na boisku. Do końca spotkania utrzymuje się lekka przewaga ŁKS, który był bliższy zdobycia szóstej bramki, niż Górnik drugiej.

Byłoby niesprawiedliwością bawić się w wydawania imiennych laurek graczom ŁKS. To był triumf całego kolektywu, w którym jeden grał za wszystkich, a wszyscy za jednego. Dobrzy technicznie łodzianie, znacznie szybsi od przeciwników wykazali się znakomita taktyka i bojowością. Potwierdzili także, że w piłkę nożną gra się nie tylko nogami, ale i głową: z myślą i inteligencją.

Na ich tle, Górnik Zabrze wołał o litość do nieba. W drugiej połowie meczu zabrzanie przysłowiowe stado owiec, w które strzelił piorun.

Z. Dutkowski, Przegląd Sportowy nr 50, 8 kwietnia 2012

Linki zewnętrzne

Przegląd Sportowy Nr 50 (1338) (djvu)