08.08.1965 - GKS Katowice - Górnik Zabrze 2:3
8 sierpnia 1965 1. liga 1965/66, 1. kolejka |
GKS Katowice | 2:3 (0:0) | Górnik Zabrze | Chorzów, Stadion Śląski Sędzia: Antoni Gorączniak (Poznań) Widzów: ok. 27 000 |
Sobik 82 Sobik 89 |
0:1 0:2 0:3 1:3 2:3 |
Pol 53 Musiałek 56 g Wilczek 76 | ||
Piotr Czaja Andrzej Gajewski Jan Piecyk Andrzej Roczek Jerzy Geszlecht Józef Morcińczyk (46 Piotr Sobik) Gerard Rother Stanisław Minol Eryk Anczok Andrzej Strzelczyk Hubert Miler |
SKŁADY | Hubert Kostka Waldemar Słomiany Stanisław Oślizło Stefan Florenski Edward Olszówka Jan Kowalski Zygfryd Szołtysik Erwin Wilczek Jerzy Musiałek Ernest Pol Roman Lentner (46 Joachim Czok) | ||
Trener: Jerzy Nikiel | Trener: Ferenc Farsang |
Relacja
Kronika Górnika Zabrze
Inauguracja sezonu przyniosła Górnikowi trzy punkty w starciu z katowickim beniaminkiem. Mecz, jak przystało na derby, trzymał w emocjach do ostatnich chwil. Zabrzanie zwycięstwo zawdzięczali głównie Kostce, Ośliźle i Polowi. Na uwagę zasłużył zwłaszcza gol na 0:1, gdy Pol doskoczył do piłki wybitej przez Czaję i "w pełnym biegu huknął pod poprzeczkę". "Taka bramka mogła wyjść tylko z pracowni mistrza Ernesta" - donosił korespondent katowickiego Sportu...
Sport
Gdyby grał Szmidt! Udany debiut mimo porażki
Terminarz nie był zbyt łaskawy dla katowickiego beniaminka. Wyznaczył mu bowiem pierwszym mecz z sześciokrotnym mistrzem Polski. Często tak surowy egzamin zaraz na wstępie ligowych bojów wychodzi tylko na dobre egzaminowanemu. W tym jednak wypadku los nie "przewidział", że w jedenastce trenera Nikiela zabraknie najzdolniejszego ucznia, wyborowego strzelca – Szmidta. Strata to poważna, zważywszy że Szmidt spełnia w zespole Katowic rolę egzekutora. W mistrzostwach drugiego frontu 30 razy zmusił bramkarzy do kapitulacji. Absencja tego zawodnika oznaczała mniej więcej to samo, jakby w zespole Górnika zabrakło Oślizły, lub Pola. A tymczasem po przeciwnej stronie zjawiła się drużyna zabrzan w najsilniejszym składzie, własnie z Oślizłą i Polem. Górnik wygrał ale nie przyszło mu to łatwo. Po wyraźnie przegranej "na punkty" pierwszej połowie, kiedy to aż się prosiło żeby... Szmidt (właśnie, ale Szmidta nie było) wpakował piłkę do siatki, w drugiej części zabrzanie skrzętnie wykorzystali dwa kiksy katowickiej defensywy, szybko zdobyli też trzecią bramkę. Ale nawet wówczas ambitni piłkarze beniaminka, nie złożyli broni. Trudno powiedzieć skąd czerpali energię do inicjowania szybkich akcji, w każdym razie w dalszym ciągu niepokoili Kostkę i zabrzańską defensywę. Podobnie jak i w pierwszych 45 minutach napastnicy nie wiedzieli jednak, w jaki sposób posłać piłkę do siatki. Wkroczył wówczas do akcji Sobik, który popisał się dwoma przepięknymi bramkami, ale na odrobienie strat było już za późno.
Katowiczanie z honorem wyszli z pierwszej próby sił w ekstraklasie. Przy odrobinie szczęscia i opanowania nerwowego napastników mogli z powodzeniem uratować przynajmniej jeden punkt. Wczoraj napotkali bowiem w drużynie obrońcy tytułu wiele słabych ogniw. Z drugiej jednak strony, trafili na dobry dzień Kostki Oślizły i Pola. Tej trójce mogą przede wszystkim zawdzięczać górnicy, że po pierwszej kolejce znajdują się na liście drużyn, które nie straciły punktu...
Początek wcale nie zapowiadał sukcesu zabrzan, Katowiczanie natarli bowiem z impetem na bramkę Kostki i wydawało się, że nawet niezawodny "kierownik" zabrzańskiej defensywy – Oślizło, załamie się pod tą nawałnicą. W 3 minucie Strzelczyk, w 9 min. po ładnej akcji Minola i Strzelczyka – Anczok mogli z powodzeniem wpisać się na listę strzelców. Nie udało się bo Kostka był czujny, a Anczok zdenerwowany i chyba również przejęty wielką szansą. Górnicy dwukrotnie zrewanżowali się groźnymi akcjami. Po jednej z nich Wilczek strzelił celnie, ale na linii bramkowej znalazł się Roczek i zatrzymał piłkę. Później bez przerwy obserwowaliśmy zmagania Oślizły z szybkimi, żywymi i ambitnymi napastnikami Katowic. Kostka wypiąstkował na róg strzał Strzelczyka, a w 22 minucie w mistrzowskim stylu sparował niesamowitą "bombę" Gajewskiego. Obrońca katowiczan zdecydował się na strzał z odległości 40 metrów i piłka nieuchronnie zmierzała do górnego rogu. Kostka dojrzał ją jednak (w słońcu) w odpowiednim momencie i znowu gospodarze egzekwowali kolejny rzut rożny...
Dość szczegółów, bowiem publiczność głośnym – "Rapid, Rapid" zagrzewała piłkarzy beniaminka do skuteczniejszej gry. Jakby uskrzydleni tym dopingiem wychodzili wprost ze skóry by wreszcie zdystansować przewagę. Cóż z tego, że dwukrotnie Anczok znalazł się w idealnej pozycji, skoro Kostka rozpaczliwymi robinsonadami ratował swój zespół przed katastrofą. Zabrzanie bardzo szczęśliwie wyszli z opresji w jakich znajdowali się przez prawie 40 minut. W dodatku schodzili do szatni... wypoczęci, bowiem z wyjątkiem Szołtysika, Oślizły i Kostki prawie, że nie angażowali się w sprinterskie akcje. Starali się tylko małym nakładem energii utrzymać korzystny wynik. Nie zdeprymowało ich to, że uczeń przerastał mistrza, że siał zamieszanie pod bramką flankowymi szarżami niezmordowanego Milera i szybkiego Rothera. Górnika interesował wyłącznie wynik.
W 53 minucie – pierwsza bramka. I to jaka! Skoro przepiękna, to oczywiście musiała wyjść z "pracowni" mistrza Ernesta. Wyskoczył on jak lis do piłki wybitej przez Czaję i w pełnym biegu huknął pod poprzeczkę. Nawet sympatycy katowiczan mówili: tak się powinno strzelać. Z 0:1 szybko "zrobiło" się 0:2, a potem 0:3. Atak zabrzan z Czokiem włączył na kilkanaście minut przerzutkę i wówczas okazało się, ile wysiłku kosztowała katowiczan szarża w pierwszej części gry. Popełniali coraz częściej błędy, zwłaszcza w obronie, a Minol zdeprymowany niewykorzystanymi okazjami. Anczok nie potrafił powiązać akcji zmęczonego kwintetu ofensywnego. Do pogromu jednak nie doszło. Górnicy nie lubią szafować siłami, kiedy mają w kieszeni punkty, a katowiczanie nie lubią przegrywać bez walki. Znów poszli odważnie do przodu, i zdobyli dwie piękne bramki. Ich autorem był zastępca Morcińczyka – Sobik. Niedawny junior pokazał swoim starszym kolegom z napadu jak się strzela. Raz z 20 m nie dał Kostce żadnych szans obrony, tuż przed końcowym gwizdkiem p. Gorączniaka ponownie znalazł się na połowie zabrzan i chyba z 30 metrów posłał piłkę ślicznym strzałem dokładnie w poprzednie miejsce. Kostka znów był bezradny. Na wyrównanie, które byłoby w pewnym sensie aktem sprawiedliwości, zabrakło już czasu, bowiem arbiter "wyczerpał" zapas minut na ten niezwykle emocjonujący pojedynek.
A warto pamiętać, że odbył się on "w samo południe" kiedy termometry wskazywały 35 stopni, i dosłownie pół "Katowic" szukało wytchnienia w Dolinie Trzech Stawów, w cieniu drzew. Ci, którzy niedzielne przedpołudnie spędzili na trybunach Stadionu Śląskiego nie mogli jednak narzekać. Zobaczyli, ciekawy mecz (emocjonalnie – na trzy gwiazdki), w którym aż roiło się od gorących spięć podbramkowych, szybkich akcji. Tylko arbiter mógł być niezadowolony. Obydwa zespoły walczyły tak czysto, że p. Gorączniak mógł spokojnie schować gwizdek do... lodówki.
S.Pe., Sport numer 94 z dnia 9.08.1965r