08.11.1972 - Górnik Zabrze - Dynamo Kijów 2:1
8 listopada 1972 (środa) PEMK 1972/73, rewanż 1/8 finału |
Górnik Zabrze | 2:1 (1:1) | Dynamo Kijów | Chorzów, Stadion Śląski Sędzia: Radunczew (Bułgaria) Widzów: 70 000 |
Lubański 30 Gorgoń 62 |
0:1 1:1 2:1 |
Błochin 25 | ||
Matwijenko 74 | ||||
Hubert Kostka Jan Wraży Stanisław Oślizło Jerzy Gorgoń Zygmunt Anczok (62. Henryk Latocha) Zygfryd Szołtysik Erwin Wilczek Hubert Skowronek Jan Banaś Włodzimierz Lubański Andrzej Szarmach |
SKŁADY | Rudakow Reszko Sosnichin Fomienko Matwijenko Troszkin Muntian Weremiejew Puzacz Kołotow Błochin (87. Damin) | ||
Trener: Gyula Szücs | Trener: Aleksander Sewidow |
Przed meczem
Im bliżej rewanżowego meczu Górnik – Dynamo, tym większy ruch w zabrzańskim klubie. Telefony z całej Polski bez przerwy „bombardują”sekretariat klubu. Jedni pytają o bilety, inni o zdrowie Anczoka i Oślizły, jeszcze inni o… wynik. Tymczasem działacze nie narzekają na brak zajęcia. Tysiące drobnych spraw pochłaniają cały wolny czas, a przecież każdy, choćby na kilka minut, musi zajrzeć na boisko. Tam bowiem trenują piłkarze, sposobiąc się do środowego meczu.
Trenerzy Szücs i Kowalski natychmiast po powrocie z Kijowa opracowali specjalny plan przygotowań do pojedynku rewanżowego. W ubiegłym tygodniu zabrzanie rozegrali dwa sparingi z własnymi rezerwami, które specjalnie „nastawione”, forsowały niezwykle ostre tempo. „Pucharowcy” wygrali 3:2 i 4:0,lecz nie wyniki były najważniejsze w tych meczach. Pierwszy zespół wykazał dobre przygotowanie, poprawę przede wszystkim skuteczności, a także lepszą, niż ostatnio, grę drugiej linii. Bardzo dobrze prezentowali się dwaj rekonwalescenci: Anczok i Oślizło.
W poniedziałek piłkarze Górnika przenieśli się z Zabrza do ośrodka PTTK w Chorzowie, gdzie spędzą ostatnie godziny przed meczem. W poniedziałek też zabrzanie obserwowali trening kijowian na Stadionie Śląskim, po południu zaś udali się do Bytkowa. Tam w studio TV obejrzeli przebieg meczu z Kijowa, odtworzony z taśmy magnetowidu. Prześledzili dokładnie własne potknięcia i błędy. Taka „filmowa” lekcja powinna się przydać.
Relacja
Straty z Kijowa okazały się nie do odrobienia! Górnik wygrał co prawda w rewanżu 2:1, ale w łącznym bilansie okazał się gorszy (2:3) i odpadł z turnieju. Smutny wyrok, ale apelacji nie ma. Do ćwierćfinałów awansowało Dynamo, Górnikowi pozostała nadzieje, że za rok pójdzie lepiej. Być może, na razie składamy gratulacje mistrzowi ZSRR, życzymy szczęścia w losowaniu i ściskamy za niego kciuki. Oby zaszedł jak najdalej.
Pięć lat temu było odwrotnie. To nam kijowianie gratulowali sukcesu. Ale wtedy Górnik był o pięć lat młodszy, natomiast Dynamo znacznie mniej doświadczone. Kryje się w tym cała tajemnica odwróconych ról, a wszystko inne wynika z tego jednego stwierdzenia. Na co stać Górnika wiedzieliśmy już po pierwszym meczu, dwa tygodnie temu w Kijowie. Jeśli mimo to cała nieomal piłkarska Polska wierzyła w zabrzan, że potrafią się zmobilizować i w okresie dwóch tygodni przejść skuteczną metamorfozę, to jednak okazało się to wekslem bez pokrycia.
Górnik wygrał, można się nawet zgodzić z tymi, którzy twierdzą, że był bliski zdobycia dalszych bramek, ale przyznajmy, że nie był to zespół, do jakiego zdołaliśmy już przywyknąć i dzięki któremu przeżyliśmy tyle radosnych chwil. Co robić, czas jest nieubłagany i nie uznaje największej wielkości.
Wypełniony po brzegi stadion stanowił pierwszą niespodziankę. Druga nastąpiła już we wstępnej fazie rewanżowego pojedynku. Z kostką, Anczokiem, Oślizłą i Banasiem, a więc maksymalnie silny Górnik miał według wszystkich znaków na niebie i na ziemi, rozpocząć od frontalnego ataku. Innego wyjścia nie było, tylko w ofensywie non stop należało szukać nadziei odrobienia strat. Tymczasem minęło 15 minut, bliżsi prowadzenia, bardziej przekonywający, powiedzielibyśmy bardziej konsekwentni, byli kijowianie. Górnik musiał czuć się maksymalnie zaskoczony śmiałością w akcjach ofensywnych przeciwnika, skoro nie uczynił nic, aby w 8 min. przeszkodzić Puzaczowi w skierowaniu piłki do siatki. Na szczęście sędzia orzekł, że kijowianin był na spalonym i bramki nie uznał.
Szybkość gości mogła być zrównoważona tylko odpowiednim tempem Górnika. Dopóki tego zabrzanie nie potrafili, dopóty nie mogło być lepiej. Na szczęście zabrzanie zdołali to zrozumieć i między 17 a 25 minutą podyktowali takie tempo, jakie obserwowaliśmy u nich w najlepszym okresie rozwoju. Najpierw Banaś, po wspaniałym dalekim podaniu Gorgonia, strzelił głową minimalnie obok słupka. Zaraz potem Szołtysik zatrudnił Szarmacha kapitalnym crossem, po którym nastąpił wspaniały strzał intuicyjnie obroniony przez Rudakowa. W krotki czas potem strzelał Lubański po błyskawicznej akcji Szarmacha. Niestety, nad poprzeczką.
Gdy zaczynaliśmy się w końcu utwierdzać w przekonaniu, że to nie jest krótkotrwała szarża, wynikająca z maksymalnego wysiłku, ale nareszcie gra godna wielkiego Górnika, mistrza Polski otrzymał bolesny cios. Wytrawny harcownik Błochin wpadł na nasze przedpole, wykorzystał krótki moment dekoncentracji górniczej defensywy, ubiegł nie dość energicznie interweniującego Kostkę i nieszczęście gotowe. Dynamo prowadziło 1:0 (3:0 w dwumeczu) i już w tym momencie, bez względu na to co potem nastąpiło, szansa zmalała do minimum.
Jasne, ze musiało wpłynąć to deprymująco na zabrzan, podziałało niemal jak smagnięcie biczem, ale w tym miejscu należy im się pochwała, ze skutki trwały krótko. Sygnał do wzmożonych wysiłków dał najbardziej niebezpieczny w pierwszej linii Szarmach. W 28 min. podczas krótkotrwałego oblężenia bramki Rudakowa, dwukrotnie ostrzeliwał bramkę Dynama. Rudakow okazał się jednak rzadkiej klasy mistrzem swego fachu. W 30 min był jednak bezradny, gdy Lubański zakończył akcję Szarmacha strzałem z bliskiej odległości.
Mistrz ZSRR jest zbyt doświadczoną drużyną, żeby nie zrozumiał, co w takim momencie należy zrobić. Maksymalnie uszczelnił wszystkie przejścia prowadzące do bramki. Z największą ostrożnością starał się zneutralizować źródła ewentualnego niebezpieczeństwa. Krótkie krycie w wykonaniu dynamowców było zadziwiająco skuteczne, nikt z piłkarzy Górnika nie miał nigdy najmniejszej swobody. Jeśli mimo to komukolwiek udało się zmylić czujność przeciwnika, to zaraz wpadał na ofiarnie interweniującego drugiego. Stało się jasne, że Rudakowa można zaskoczyć tylko strzałem z dystansu. Takim, jakie potrafi oddać nasz niezrównany piłkarz drugiej linii, Kazimierz Deyna. Górnik nie miał wczoraj tej klasy piłkarza wskutek tego wynik do końca pierwszej połowy pozostał niezmieniony.
Żadnych istotnych różnic w przebiegu dramatycznego pojedynku nie wprowadził pierwszy okres drugiej polowy. W 53 min. straciliśmy Anczoka, którego miejsce zajął Latocha. Nowy cios, następny przyszedł 4 minuty później. Próbujący strzelać głową z pełnym poświęceniem Szarmach, zderzył się z nogą przeciwnika i padł na murawę. Wydawało się, że nie będzie mógł wrócić na boisko. Na szczęście był to tylko szok. Tymczasem Górnik pozostawał konsekwentny wobec stylu obowiązującego przez długie okresy pierwszej połowy. Krótkie wstawki dynamicznej, pełnej rozmachu i szybkiej gry deprecjonowały stanowczo zbyt schematyczne akcje przede wszystkim pierwszej linii górniczej drużyny. Odkąd w 62 min. Gorgoń kapitalnym strzałem z dystansu zaskoczył Rudakowa i kiedy Górnik po raz pierwszy objął prowadzenie, 70 tysięcy widzów, a wraz z nimi miliony przy telewizorach, miało prawo wierzyć, że zabrzanie uskrzydleni dopingiem i wspomagani świadomością wielkiej szansy, wzniosą się na wyżyny. Niestety, albo nie byli w stanie, albo nie pozwolił na to przeciwnik. Dwukrotnie ożywił się Lubański, przypomniał się Banaś. Oznaczało to jednak stanowczo za mało, żeby mogło dać jakikolwiek rezultat wobec uważnej postawy przeciwnika.
W 74 min. bułgarski sędzia wykluczył z gry kijowskiego obrońcę Matwiejenkę. Dynamo zostało w dziesiątkę, a zegar wskazywał, ze do końca meczu pozostawał kwadrans. Dla jednych tylko 15, dla drugich aż 15 minut. Górnik nawet w takiej chwili, obdarowany przez los nieoczekiwaną przewagą, nie umiał rzucić na szalę rozstrzygających atutów. Wszystko, co uzyskał, to dwie pozycje, z których powinny były paść bramki. Ale nie padły. Raz z winy Wilczka, który z odległości chyba 5 metrów strzelił wysoko nad poprzeczkę, ponownie kiedy Szarmach uciekł lewą stroną., idealnie dośrodkował, a wyskakujący Lubański został podcięty z nóg. W opinii wszystkich, z kimkolwiek rozmawialiśmy po meczu, powinien był być karny. Bezbłędnie dotąd sędziujący arbiter był jednak innego zdania. I w ten sposób dopełnił się los dziesięciokrotnego mistrza Polski.
Można mieć wiele rożnych zdań co do oceny poszczególnych piłkarzy i formacji Górnika, jednak wydaje się nie ulegać wątpliwości, że oczekiwaliśmy więcej. Odnosi się to przede wszystkim do Kostki. Bezwzględnie lepszy był w Kijowie Gomola. Na Anczoku i Ośliźle było wyraźnie widać ślady kontuzji. Indywidualność nr 1 stanowił suwerennie panujący król środkowej strefy Gorgoń. Ale już w drugiej linii mieliśmy stanowczo zbyt dużo chaosu i poważnych luk, których nie potrafił wyeliminować Wilczek. Lubański przeprowadził w okresie 180 minut dwie akcje godne piłkarza tej klasy. Banaś, po niezłej pierwszej połowie, znikł z pola widzenia. Mniej aktywny był także w drugiej połowie Szarmach, ale on ma na usprawiedliwienie kontuzję, jakiej nabawił się podczas ryzykownego strzału głową.
Oto przyczyny, dla których Górnik został wyeliminowany.
Źródła
- Sport z 7.11.1972r.
- Sport z 9.11.1972r.