10.01.2013 - Stanisław Oślizło wspomina - cztery łyki Ameryki

Z WikiGórnik
Skocz do: nawigacja, szukaj

Rozdział IX

Cztery łyki Ameryki,

czyli jak nas kochano za oceanem

- Polonia zaopiekowała się nami wspaniale. Przez cały pobyt towarzyszyły nam upały (to był lipiec 1963 - dop. autorów). Trudno nam się było dostosować do aury, ze względu na ogromną wilgotność. Ciężko było oddycha, nasze koszule non-iron w ogóle nie nadawały się do chodzenia. Widząc nasze męki, Polonusi natychmiast pokupowali nam delikatne koszulki, z przewiewnych materiałów. Od tego się zaczęło, jeszcze w Nowym Jorku. A potem... - Stanisław Oślizło uśmiecha się na wspomnienie tego tournee. - Kluby polonijne zapraszały nas na spotkania. Byliśmy u Ślązaków, u Podhalan, u Pomorzan. W pewnym momencie nie byliśmy w stanie odwiedzić wszystkich, którzy chcieli nas gościć, więc się dzieliliśmy, i jeździliśmy po czterech-pięciu w dane miejsce.

"Program każdego dnia wypełniony był do późnych godzin nocnych. Piliśmy litrami soki owocowe, coca-colę" - to fragment cytowanych już wspomnień niepełnoletniego wówczas Włodzimierza Lubańskiego. Inni te fakty potwierdzają, dorzucają własne historie.

- Nie mogliśmy opędzić się od propozycji: "chodź, napij się". Nie wypadało odmówić, więc musieliśmy dawać znaki barmanowi, by w szklance był przede wszystkim lód, trochę coli, i tylko odrobinka whisky. Ale jakoś znieśliśmy te „niedogodności”; nikt się nie przeziębił, nikt nie zachorował - te wspomnienia jeszcze wiele dekad po tym wojażu wywoływały uśmiech na twarzy pana Staszka. Z racji swych rozlicznych talentów bywał on zresztą duszą towarzystwa. - Na jednym ze spotkań, w obecności kilku tysięcy Polonusów, siadłem do stojącego w rogu pianina. Przydały się lekcje gry na fortepianie, jakie pobierałem w 7 i 8 klasie, i jakie w końcu przerwałem, bo „nie rokowałem dobrze”. Zagrałem parę piosenek, chłopcy chóralnie je odśpiewali. Po tym występie - amerykańskim zwyczajem - kapelusz "ruszył w publiczność". Kierownictwo ekipy było oburzone: co za faux-pas! Ale miejscowi wytłumaczyli działaczom, że to miejscowa moda: przyjeżdżają muzycy, aktorzy, i zawsze po występie "kwestują" w ten sposób wśród rodaków. Po powrocie do hotelu było co dzielić między chłopaków... Polonusi lubili pokazać swą zamożność. Najwięcej zarabiało się w lokalach, na spotkaniach „face to face”, przy barze. Gospodarze częstowali drinkami, ściskali dłonie, a w nich... przekazywali nam banknoty. Niby się witasz z kimś, a tu ci zostaje w ręce 5 dolarów. Nic dziwnego, że nie szło nas wyrwać z takich spotkań, choć trener Cebula bardzo się starał. "Jutro mecz" - przypominał. Ale jak tu odmówić tych paru minut rozmowy rodakom, którzy lata nie byli w Polsce, i chcieli wszystko wiedzieć? Czasami nas zaskakiwali. "Są u was kina?" - pytali na przykład. "Na pniu" kupowali od nas zabrane z klubu proporczyki, zdjęcia, inne pamiątki. Zresztą sprzedawaliśmy je także w trakcie meczów. Jedenastu grało, a reszta chodziła między widzami i starała się znaleźć jak największy zbyt dla tych gadżetów.

[fragment "Stanisław Oślizło. Droga do legendy"]

Biografię jednego z najwybitniejszych piłkarzy Górnika autorstwa Dariusza Leśnikowskiego i Zbigniewa Cieńciały można kupić w cenie 39 zł (plus ewentualne koszty przesyłki) w sklepie internetowym Górnika (tutaj), a także w sklepie na stadionie w Zabrzu. Zapraszamy serdecznie!