11.01.2013 - Stanisław Oślizło wspomina - od Górskiego do Górskiego
Rozdział X
Od Górskiego do Górskiego,
czyli „o la-la, Polak całuje lepiej niż Alain Delon”
Stanisław Oślizło nie doczekał okrągłej liczby 60 meczów w narodowym zespole. Brakło trzech występów do tej „magicznej” granicy, oznaczającej przynależność do ustanowionego w XXI wieku Klubu Wybitnego Reprezentanta. Nie ma wątpliwości, że jemu akurat miejsce w nim się należy jak mało komu - a już na pewno bardziej, niż kilku współczesnym kadrowiczom, którzy „podrasowywali” reprezentacyjny licznik potyczkami z zespołami ligowych piłkarzy Bośni i Hercegowiny, Mołdawii, Serbii, Wysp Owczych itp. Inna rzecz, że szlachetna skądinąd idea KWR mocno się w ten sposób dewaluuje. Naszemu bohaterowi - troszeczkę w imię rekompensaty - pozostają cudowne wspomnienia z wielkich spotkań i egzotycznych reprezentacyjnych wojaży. I parę refleksji z czasów przeklętych co prawda, ale - w związku z tym - interesujących dla obecnych pokoleń dzięki swej „egzotyce”. Ot, taka podróż przez dekady.
- Organizacja meczów międzypaństwowych podlegała Przedsiębiorstwu Imprez Sportowych. Jego przedstawiciel przed każdym spotkaniem przynosił do szatni wielki amerykański, zielony wór, rozsznurowywał, otwierał go, i wyciągał z niego upchane koszulki, spodenki, getry. Żeby jakoś wyglądać, musieliśmy je strzepnąć parę razy, rozprostować. Poza tym wszystko było z jednej sztancy, na jeden rozmiar. Ot, standard; uszyte na maszynie, i do ludu! Ja miałem ciut większą objętość ud niż koledzy. Pożyczałem więc od lekarza reprezentacji nożyczki, i zwyczajnie rozcinałem sobie od dołu nogawkę spodenek, żeby nie były takie opięte na mięśniach i nie blokowały możliwości ruchów nogi! - ta opowieść to jedno z pierwszych kadrowych wspomnień pana Staszka. Lata - i warunki - były siermiężne, za to towarzystwo - pierwsza klasa. To piłkarskie (- Najsympatyczniejsze i najcieplejsze kontakty, poza kolegami klubowymi, miałem na zgrupowaniach kadry oczywiście z chłopakami ze Śląska: Gienkiem Faberem, Antkiem Nierobą z Ruchu, Rysiem Grzegorczykiem i Jankiem Liberdą z Polonii. Świetnie rozumiałem się też - głównie ze względu na „bliskość” na boisku - z Edkiem Szymkowiakiem. Razem jeździliśmy zazwyczaj jednym pociągiem do Warszawy na zbiórki. Z innych klubów - bardzo dobrze czułem się w towarzystwie Brychczego; pewnie dlatego, że też był ze Śląska, choć całe życie poświęcił Legii), ale nie tylko.
- Lubiłem zgrupowania w Ośrodku Przygotowań Olimpijskich. Chodziliśmy w wolnych chwilach na zajęcia innych dyscyplin: ciężarowców, zapaśników, koszykarzy. Często spotykałem Irenę Kirszenstein, Elę Kłobukowską, bo i lekkoatleci często na Bielany zaglądali. Najbardziej podziwiałem sztangistów, za te tony żelastwa przerzucane na każdym treningu. Przyjemność było popatrzeć na przykład z bliska na Waldemara Baszanowskiego. Bokserów z kolei zapamiętałem ze stołówki. Ci najmniejsi odliczali każdy dekagram potrawy nabieranej na talerz; ci najciężsi ładowali, ile się da. I jeszcze wymiatali to, co zostało po „muchach” czy „kogutach” - to kolejna opowieść naszego bohatera, oddająca atmosferę sprzed pół wieku. Bo przecież nie samą piłką żyli kadrowicze...
- W reprezentacji - jak w klubie - też była grupka karciarzy. Prym wiedli oczywiście Romek Lentner i Ernest Pohl, dosiadała się do nich „warszawka”; początkowo Hachorek i Baszkiewicz z Gwardii, potem legioniści, Żmijewski na przykład - zdradza pan Stanisław. I jeszcze: „Oprócz treningów znajduje się czas i na coś dla ducha, i na kontakty z załogami stołecznych zakładów pracy. M.in. w sobotę z dużym zainteresowaniem zwiedzano FSO na Żeraniu, hale montażowe, gdzie powstają „Polskie Fiaty”. Było na co popatrzeć. (...) Kilku zawodników dało się namówić na jazdę po doświadczalnym zamkniętym torze fabryki. Oczywiście w charakterze pasażerów. (...) Tempo grubo przekraczało 100 kilometrów. (...) Piłkarze od tego kręcenia w kółko jak na karuzeli mieli niepewne miny. W niedzielę część zawodników udała się na mecz tenisowy Polska - ZSRR, inni wybrali mecz Gwardia - Garbarnia. Wieczorem cała drużyna udała się do operetki na przedstawienie >>Rozbójników<< - to już schyłkowy okres reprezentacyjnej przygody Oślizły. Konkretnie - zgrupowanie przed wyjazdową potyczką z Holandią w 1969 roku, opisywane barwnie przez media. Takie medialne doniesienia z obozu biało-czerwonych też jeszcze wówczas były rzadkością. Mimo wielkiej klasy czysto sportowej, i naprawdę nietuzinkowych charakterów, piłkarze z pokolenia Pohla, Oślizły, Kostki czy Kowalskiego nigdy nie zostali „celebrytami” w dzisiejszym sensie tego słowa. Również i z tego powodu w przypadku naszego bohatera całkiem zasadne jest westchnienie: „gdybym urodził się później”...
[fragment "Stanisław Oślizło. Droga do legendy"]
Biografię jednego z najwybitniejszych piłkarzy Górnika autorstwa Dariusza Leśnikowskiego i Zbigniewa Cieńciały można kupić w cenie 39 zł (plus ewentualne koszty przesyłki) w sklepie internetowym Górnika (tutaj), a także w sklepie na stadionie w Zabrzu. Zapraszamy serdecznie!