14.04.1968 - ŁKS Łódź - Górnik Zabrze 1:4
14 kwietnia 1968 Puchar Polski 1967/68, 1/8 finału |
ŁKS Łódź | 1:4 (1:0) | Górnik Zabrze | Łódź Sędzia: Osada (Rzeszów) Widzów: 10 000 |
Nowak | 1:0 1:1 1:2 1:3 1:4 |
Lentner 50 Musiałek 54 Musiałek 65 Skowronek 70 g | ||
Wilczyński (46. Surlit) Kowalski Szadkowski Wojtysiak Szefer Suski Sarna Szulc Polak Sadek Nowak |
SKŁADY | Hubert Kostka Rainer Kuchta Stanisław Oślizło Henryk Latocha Stefan Florenski Alojzy Deja Alfred Olek Zygfryd Szołtysik Hubert Skowronek Jerzy Musiałek Roman Lentner | ||
Trener: Géza Kalocsay |
Relacja
Początek meczu w wykonaniu zabrzan był dosyć dziwny. Zdawało się, że Ślązacy dali szanse partnerom, aby pokazali co potrafią. Łodzianie korzystali z tego zaproszenia, ile dusza zapragnie, ale Kostka redukował ich nadzieje do mikroskopijnych rozmiarów i skończyło się tylko na jednej bramce. Górnicy sprawiali wrażenie jakby zdziwionych impetem natarć gospodarzy. Nawet Oślizło miewał momenty niepewności, na szczęście bez katastrofalnych skutków. I nagle wszystko się zmieniło. ŁKS miał w drugiej połowie dwóch sprzymierzeńców: wiatr i słońce, ale przeciw sobie Górnika w naprawdę mistrzowskim wydaniu. Ze swobodą doświadczonej baletnicy Ślązacy poruszali się po zielonej murawie i dali pokaz futbolu. Piłkarze ŁKS-u długimi okresami stali jak wryci i nie potrafili przechwycić piłki, którą bawili się zabrzanie. Pod koniec, kiedy wszyscy kibice ŁKS-u domagali się zmniejszenia porażki, Górnik pokazał jak "szanować" piłkę. Wędrowała ona od pierwszej linii aż pod pole karne i wracała znów do forpocztów, a przeciwnicy byli poza jej zasięgiem. Różnie komentowano taki przebieg walki, lecz zdaje się nie ulegać wątpliwości, że Górnik straciwszy wiele nadziei na obronę tytułu mistrzowskiego, postanowił wyzyskać możliwość zatriumfowania w Pucharze Polski i zrealizował ją we wzorcowym stylu.
Sport
ŁÓDŹ. Dziwny mecz. Zdawało się, że w pierwszej części Ślązacy dali wszystkie szanse partnerom. Niby zapraszali: pokażcie co umiecie. I łodzianie korzystali z tego zaproszenia ile dusza zapragnie. Ale Kostka redukował ich nadzieje do mikroskopijnych rozmiarów i skończyło się tylko na jednej bramce. Był to zresztą akt jakby wyreżyserowany pod Kostkę. Miał on okazję błysnąć pełną skalą swego talentu. Górnicy sprawiali wrażenie jakby zdziwionych impetem natarć gospodarzy trochę nonszalanckich, jeszcze częściej wprost bezradnych. Nawet Oślizło miewał momenty niepewności na szczęście bez katastrofalnych skutków.
I nagle wszystko gruntownie się zmieniło. ŁKS miał w drugiej połowie dwu sprzymierzeńców: wiatr i słońce. Ale przeciw sobie tym razem Górnika w naprawdę mistrzowskim wydaniu. Ze swobodą doświadczonej baletnicy ślązacy poruszali się po zielonej murawie i dali pokaz futbolu.
Trudno powiedzieć czy rzeczywistym dyrygentem swego zespołu był znakomicie dysponowany Musiałek czy może mniej widoczny, ale bardziej skuteczny Szołtysik. W każdym razie była to jedenastka zmuszająca do zasłużonego aplauzu. Łódzcy kibice nie szczędzili oklasków. Ale czemu aż tak zafascynowani byli tym pokazem piłkarze czerwono-białych? Długimi okresami stali jak wryci i nie potrafili przechwycić piłki, którą bawili się zabrzanie. To jest najwłaściwsze określenie: bawili się! Od czasu do czasu tylko gdy nadarzała się okazja kierowali ją w stronę bramki ŁKS. Ale wszystkie cztery celne strzały oddane były z najbliższej odległości, w sytuacjach nie dających żadnych szans młodemu Surlitowi.
Pod koniec kiedy wszyscy domagali się zmniejszenia rozmiarów porażki, Górnik pokazał jak „szanować” piłkę. Wędrowała ona od pierwszej linii aż po pole karne i wracała znów do forpocztów, a przeciwnicy zawsze byli poza jej zasięgiem. Różnie sobie komentowano taki przebieg walki, lecz zdaje się nie ulegać wątpliwości, że Górnik straciwszy wiele nadziei na obronę tytułu mistrzowskiego postanowił wyzyskać możliwość zatriumfowania w Pucharze Polski i zrealizował ją we wzorcowym stylu.
W. Kaczmarek, Sport nr 47 z 16 kwietnia 1968.