15.10.1977 - Legia Warszawa - Górnik Zabrze 1:0
15 października 1977 (sobota), godzina 17:00 1. liga 1977/78, 12. kolejka |
Legia Warszawa | 1:0 (0:0) | Górnik Zabrze | Warszawa, Stadion Wojska Polskiego Sędzia: Andrzej Ogorzewski (Łódź) Widzów: 20 000 |
Ćmikiewicz 30 | 1:0 | |||
Jarzina | ||||
Krzysztof Sobieski Tadeusz Cypka Waldemar Tumiński Adam Topolski Stanisław Sobczyński Lesław Ćmikiewicz Tadeusz Nowak Kazimierz Deyna Janusz Baran Krzysztof Lasoń (72 min. Jerzy Banaszak) Marek Kusto |
SKŁADY | Waldemar Cimander Bernard Jarzina Jerzy Gorgoń Henryk Wieczorek Ireneusz Lazurowicz Stanisław Gzil Adam Popowicz Zygfryd Szołtysik Józef Kurzeja Jerzy Radecki Janusz Marcinkowski (46 min. Jan Dziedzic, 79 min. Zdzisław Kowalczyk) | ||
Trener: Andrzej Strejlau | Trener: Hubert Kostka |
Relacja
Sport
Niewesoło przed wyjazdem do Birmingham
Dobrej tradycji spotkań Legii i Górnika, które bez względu na możliwości i notowania w tabeli, demonstrowały efektowne widowiska, nie stało się zadość. Oba zespoł rezegrały przeciętny mecz, a przebłski lepszej obustronnie postawy, nadzwyczaj często przeplatały nieudolne akcje i niecelne podania. Znacznie więcej spodziewano się po gospodarzach, opromienionych wysokim zwycięstwem w Szczecinie, liczono też na zwyżkę formy Górnika, przed czekającym na zabrzan występem przeciwko Aston Villa, ale nadzieje okazały się płonne. W kontekście tego, co napisaliśmy, trochę zaskoczyła nas opinia trenera Huberta Kostki, który oświadczył, że jego zespół spisywał się dobrze, a wynik wypaczył sędzia, nie odgwizdując faulu Ćmikiewicza na Gzilu w sytuacji poprzedzającej uzyskanie przez legionistów jedynej bramki meczu.
Trudno nam jednoznacznie skomentować wydarzenie, o którym wspomniał opiekun zabrzan. Pewne jest natomiast, iż wiele werdyktów, jakie wydał w sobotę p. Ogorzewski, musiało budzić sprzeciw. W dodatku dopuścił on do nazbyt ostrej gry, nie zawsze panował nad sytuacją, a żółtymi kartkami ukarani zostali zawodnicy, najmniej chyba na to zasługujący. Taktyka zabrzan obliczona była w tym spotkaniu wyraźnie na wywalczenie remisu. W przodzie pozostawali tylko Marcinkowski i Radecki, nader rzadko wspomagani przez Szołtysika, Kurzeję i Lazurowicza. Nic więc dziwnego, że gra toczyła się przy wyraźnej przewadze legionistów lubujących się w seryjnych rzutach rożnych i niecelnych strzałach. Zresztą wolne, z reguł pozycyjne ataki, przy zdecydowanie interweniujących obrońcach gości, kończyły się przeważnie w okolicach pola karnego. Nie bez wpływu na gorszą niż oczekiwano postawę warszawian miała słabsza niż zwykle dyspozycja Deyny, tracącego wyjątkowo dużo piłek. Inna sprawa, że przez większość potyczki był on pieczałowicie, indywidualnie "kryty" przez Popowicza.
Co dziwniejsze górnicy po utracie gola nadal nie kwapili się do energicznej ofensywy, kibice w żaden sposób nie mogli pojąć dlaczego najskuteczniejszy zawodnik zabrskiej drużyny – Gzil, gra głęboko cofnięty? Po przerwie nie nastąpił spodziewany szturm gości, tyle, że Gzil zająłw przodzie miejsce Marcinkowskiego, Gorgonia uzupełniał w środku obrony Popowicz, a Wieczorek starał się wspomagać napastników . Mimo tych zabiegów nadal poczynania gości pozbawione były dynamiki, płynności, nierzadko podopieczni trenera Kostki podawali piłki... konkurentom. Na trybunach żartowano, że zabrzanie pragną wprowadzić w błąd obserwatora z Aston Villa.
Sympatycy Legii mogą mieć do nas pretensje, że więcej miejsca poświęcamy pokonanym niż triumfatorom, ale uczyniliśmy to z racji zbliżającej sie pucharowej próby Górnika. W drugiej połowie inicjatywę posiadali gospodarze, ale – podobnie jak wcześniej – nie potrafili wypracować "czystych" pozycji do podwyższenia rezultatu. Zwykle w naszych relacjach z meczów Legii mieliśmy nazbyt dużo powodów, by kierować dwa słowa krytyki pod adresem obrońców zespołu warszawskiego. Tym razem defensywa wojskowych, na czele z Sobczyńskim, asekurowana przez Ćmikiewicza, poczynała sobie z dużą konsekwencją, co sprawiło, że górnicy w okresie 90 minut oddali raptem jeden celny strzał na bramkę Sobieskiego. O wiele za mało, by liczyć na zdobycze bramkowe w... Birmingham.
W efekcie dwa punkty przypadły drużynie nieco lepszej, usiłującej nacierać z większym rozmachem, choć widać było, że piłkarze odczuwają trudy wyprawy do Szczecina. W końcówce bowiem opadli z sił. Trzeba też podkreślić, że obserwowaliśmy niesłychanie zacięty, czasami ponad dozwoloną miarę mecz. A że owa waleczność nie szła w parze z pokazem piłkarskiego kunsztu – to już oddzielna historia.
Grzegorz Stański, Sport nr 202 z 17.10.1977r