17.04.1971 - Górnik Zabrze - Gwardia Warszawa 1:0
17 kwietnia 1971 1. liga 1970/71, 18. kolejka |
Górnik Zabrze | 1:0 (1:0) | Gwardia Warszawa | Zabrze, stadion Górnika Sędzia: Alojzy Jarguz (Olsztyn) Widzów: 7 000 |
J.Banaś 32 | 1:0 | |||
(1-4-3-3) Jan Gomola Jan Wraży Jerzy Gorgoń (53 Henryk Latocha) Stanisław Oślizło Rainer Kuchta Alojzy Deja Zygfryd Szołtysik Hubert Skowronek Jan Banaś (46 Jerzy Wilim) Włodzimierz Lubański Jan Szewczuk |
SKŁADY | (1-4-3-3) Zbigniew Pocialik Antoni Szymanowski Roman Jurczak Ryszard Kielak (73 Stanisław Dawidczyński) Krystian Michallik Jan Sroka Jerzy Kraska Edward Biernacki Stanisław Gzil Marian Szarama (55 Henryk Wawrowski) Bohdan Masztaler | ||
Trener: Ferenc Szusza | Trener: Bogusław Hajdas |
Relacje
Kronika Górnika Zabrze
Tego dnia górnicy byli dalecy nawet od swojej przeciętnej formy. Fakt, że gospodarze nie stracili nawet punktu zawdzięczali głównie Gomoli, jak i brakowi skuteczności warszawskich napastników. Dochodzili oni aż trzykrotnie do sytuacji sam na sam i za każdym razem górą był bramkarz Górnika. Świadczy to o tym, że gospodarze wymęczyli zwycięstwo, ale warto podkreślić ambitną grę graczy ze stolicy. Ze świecą można by szukać zawodników o których można było powiedzieć, że dobrze się spisali, za wyjątkiem Szołtysika. Wrócił on do swojej wysokiej formy. W gruncie rzeczy można było wyróżnić też Banasia, autora jedynej bramki, którego niestety przed przerwą dopadła kontuzja.
Sport
Zgodna opinia zabrzan: Punkty cieszą – postawa mniej.
Zabrze. Z widoczną ulgą i zadowoleniem przyjęła publiczność na stadionie Zabrza końcowy gwizdek sędziego. Nie tylko z tego powodu, że nieustannie siąpiący deszcz coraz bardziej dawał się we znaki. Również dlatego, że górnicy byli tym razem dalecy od przeciętnej nawet formy i niewiele brakowało, aby stracili punkt z outsiderem tabeli. Że do tego nie doszło zawdzięczać mogą gospodarze zarówno Gomoli, który bezbłędnie interweniował w kilku niezwykle gorących momentach, jak i… indolencji strzeleckiej gwardyjskich napastników. Trzykrotnie Biernacki, Gzil i Masztaler znaleźli się w sytuacji sam na sam z bramkarzem górników i za każdym razem piłka grzęzła w rękach niezawodnego Gomoli.
Już te fakty świadczą wymownie, że zabrzanie odnieśli tym razem ciężko wywalczone zwycięstwo. Skromniutki rezultat kandydata do tytułu był oczywiście do pewnego stopnia zasługą ambitnie, ofiarnie i nieustępliwie walczących gości, ale jednocześnie nie da się ukryć, że przy bardziej energicznej grze górników, bramki musiałyby się posypać. Tymczasem w sobotę trudno było doszukać się w szeregach gospodarzy choć jednej pełnowartościowej formacji. Z jednym, jedynym wyjątkiem. Był nim Szołtysik. „Mały”, po serii słabszych ostatnio występów, odzyskał wysoką formę i w sobotę był znów głównym reżyserem, a często i wykonawcą wszystkich akcji Górnika. Suwerennie panował na środku murawy, często spieszył w sukurs niepewnym obrońcom, by za chwilę wysłać w bój partnerów z ataku, bądź samemu inicjować rajdy prawą flanką. Był rzucającą się w oczy indywidualnością od pierwszego do ostatniego gwizdka sędziego.
Ogromna praca, jaką wykonał Szołtysik, nie przyniosła jednak efektów, ponieważ napastnicy Górnika bardzo rzadko rozumieli jego intencje. Szewczuk nie stanowił żadnego zagrożenia bramki gwardzistów, zaś Lubański nie przejawiał większej ochoty do gry i zaledwie raz zdołał zmylić czujność swych opiekunów, kiedy w 71 min. znalazł się oko w oko z Pocialikiem. Strzał głową, oddany z 5 metrów, obronił jednak w brawurowym stylu bramkarz warszawian. W pierwszej połowie stosunkowo najwięcej inwencji przejawiał Banaś, ale niedyspozycja zatrzymała go w przerwie w szatni. Zanim jednak Banaś ustąpił miejsca Wilimowi, stał się autorem zwycięskiego gola. Z woleja przejął on dalekie, prostopadłe podanie Oślizły i dostrzegając wybiegającego z bramki Pocialika, precyzyjnie go przelobował. Był to bodaj jedyny błąd znakomicie poza tym spisującego się bramkarza drużyny stołecznej.
Goście, jak już podkreślaliśmy, byli przez większość meczu niemal równorzędnym przeciwnikiem. Prowadzili otwartą grę, angażując do akcji ofensywnych nierzadko 5 – 6 zawodników. Dzięki temu potrafili wielokrotnie zagrozić bramce Gomoli i w sumie wypracowali bodaj więcej czystych pozycji strzeleckich, niż górnicy. Nie umieli ich jednak zdyskontować, „tracąc głowę” w najbardziej, nawet kapitalnych sytuacjach. Nieliczne zaś celne strzały stały się łupem spokojnie ingerującego Gomoli, który parokrotnie musiał naprawiać błędy swoich obrońców.
Zbigniew Łagodka, Sport, nr 60 z 19 kwietnia 1971 r.