18.06.1960 - Lechia Gdańsk - Górnik Zabrze 3:1
18 czerwca 1960 (sobota) 1. liga 1960, 12. kolejka |
Lechia Gdańsk | 3:1 (1:1) | Górnik Zabrze | Gdańsk Sędzia: Bronisław Bilak (Opole) Widzów: 8 000 |
Nowicki 37 Nowicki 53 g Musiał 78 |
0:1 1:1 2:1 3:1 |
Jankowski 25 | ||
Henryk Gronowski Zbigniew Masiak Roman Korynt Czesław Lenc Ryszard Szyndlar Jerzy Kaleta Henryk Wieczorkowski Jerzy Apolewicz Władysław Musiał Czesław Nowicki Janusz Charczuk |
SKŁADY | Joachim Szołtysek (75 Bernard Śliwka) Stefan Florenski Stanisław Oślizło Edward Olszówka Ginter Gawlik Marian Olejnik Henryk Szalecki Erwin Wilczek Edward Jankowski Jan Kowalski Roman Lentner | ||
Trener: Wilhelm Lugr |
Dodatkowe informacje
- W 80. minucie Kowalski i Korynt zderzają się głowami i piłkarz Lechii w wyniku kontuzji opuszcza boisko.
Relacja
Sport
O jedno podanie za dużo i… 2 punkty mniej
Przed meczem górnicy nie ukrywali żalu z powodu niezakwalifikowania się do Pucharu Europy. Wychodząc na boisko dawali wyraźnie do zrozumienia, że właśnie w Gdańsku udowodnią, iż zasłużyli na udział w tej imprezie. Były to czcze przechwałki. Okazało się ponad wszelką wątpliwość, że obecne możliwości mistrza Polski są niewielkie. Z taką grą jaką Górnik zademonstrował wczoraj w Gdańsku, na pewno nie zrobiłby furory w Pucharze Europy. Jego kariera, podobnie jak wszystkich naszych reprezentantów w tej imprezie, zakończyła by się prawdopodobnie w I rundzie.
Nie sposób zaprzeczyć, że górnicy, mimo porażki, pokazali daleko lepsze opanowanie piłki, bogatszy repertuar tricków technicznych, niż jedenastka Korynta. Sami gdańszczanie przyznawali, iż chcieli by mieć takich techników, jak Florenski, Gawlik, Lentner, czy Kowalski. Wysokie umiejętności nie szły jednak w parze ze skutecznością. Goście podobali się wyłącznie w głębi pola, demonstrując całe serie swobodnych przejęć piłki, sprytnych zwodów, udanych dryblingów i szereg najrozmaitszych sztuczek, a piłka wędrowała między nimi jak na sznurku. Kombinacje te nie stanowiły jednak większego niebezpieczeństwa dla Gronowskiego. W pobliżu szesnastki Lechii górnicy wyraźnie tracili rozmach i pewność siebie, a na polu karnym nie wiedzieli dosłownie, co zrobić z piłką. Zawsze widzieliśmy u nich o jeden drybling lub o jedno podanie za dużo. W rezultacie czujna i zdecydowana obrona gdańszczan zdołała zawsze w porę zażegnać groźne sytuacje pod bramką.
Korynt i jego partnerzy mieli jedyne chwile słabości między 13 a 36 minutą gry. Ten okres należał absolutnie do Górnika. W tym też czasie padła honorowa bramka. Zdobycie jej poprzedziły niezwykle dramatyczne momenty, dlatego warto je szerzej opisać. Wilczek popisał się rajdem, mijając aż czterech przeciwników. Jego centrę przepuścił Jankowski do nadbiegającego Lentnera, myląc Korynta. Wydawało się, że bramka jest nieunikniona. Ale Gronowski zachował się jak prawdziwy mistrz w swoim fachu i piekielną bombę Lentnera z najbliższej odległości odparował w pole. Nie na długo jednak zażegnał niebezpieczną sytuację. Lentner znów wyłuskał piłkę, szybko dośrodkował do Jankowskiego, a środkowy napastnik Górnika po krótkim biegu strzelił nieuchronnie pod poprzeczkę. Po tej bramce gdańszczanie wyraźnie stracili wiarę we własne siły, a Górnik osiągnął miażdżącą przewagę. Jego piłkarze robili na murawie, co im się podobało. Każda akcja groziła kolejną bramką. W szeregach zabrzan nie było jednak piłkarza, umiejącego celnie strzelać w stuprocentowych sytuacjach. Szalecki był bojaźliwy i zwlekał z oddaniem strzału, Jankowski wyraźnie zwalniał akcje, Kowalski nie wiadomo dlaczego cofnął się, a Lentner, pozbawiony pracującego nań łącznika, był przez długie okresy „bezrobotny” . W rezultacie zabrzanie zmarnowali wyborną okazję podwyższenia wyniku w momencie, gdy przeciwnik
był wyraźnie gorszy. Kosztowało to ich drogo. Lechia bowiem, niezdolna przez długie okresy do zdecydowanego kontrnatarcia, wykorzystała po mistrzowsku trzy kardynalne błędy obrony Górnika i to wystarczyło jej do odniesienie pewnego zwycięstwa.
Każda z tych bramek była swego rodzaju dziwolągiem i można by ją z powodzeniem zamieścić w rubryce pt. „Niezwykłe bramki”, którą zresztą prowadziliśmy kiedyś na łamach naszego pisma. Przy utracie pierwszego gola Olszówka podał piłkę do Florenskiego, ten lekkomyślnie przepuścił ją pod nogami. Wieczorkowski, przejąwszy to podanie, wystartował błyskawicznie do przodu, dośrodkował do Nowickiego, a ten strzelił z kilku kroków do siatki. W podobnych okolicznościach padła druga bramka. Olszówka przyglądał się Charczukowi, jak oddawał mierzoną centrę, Nowicki, nie atakowany przez nikogo, skierował piłkę głową na bramkę. Szołtysek odparował strzał, nastąpiły dwie dobitki i znów piłka wylądowała w siatce.
Szczytem wszystkiego była trzecia bramka. Oślizło, wybijając piłkę z autu, posłał ją niefortunnie do stojącego na granicy pola karnego, Musiała. Kierownik ataku Lechii, nie namyślając się ani sekundy kropnął obok słupka do bramki.
Te nieoczekiwane wypadki zupełnie zdeprymowały piłkarzy Zabrza. Nie byli oni zdolni do poprawienia wyniku. Możliwość taka nadarzyła im się dopiero w końcówce, gdy Korynt po zderzeniu z Kowalskim opuścił boisko i gdańszczanie grali w dziesiątkę. Ale i tej przewagi nie potrafili górnicy wykorzystać.
Zwycięstwo Lechii było niewątpliwie dosyć szczęśliwe. Za ambicję i niesłychaną bojowość zespół gdański zasłużył jednak na słowa pochwały. Grali ponadto prostymi, nieskomplikowanymi, lecz skutecznymi środkami, a sam Wieczorkowski stworzył dzięki swoim szybkim rajdom więcej groźnych sytuacji, niż cały napad Górnika.
Stanisław Wojtek, Sport nr 80 z dnia 19 czerwca 1960