19.03.1967 - Legia Warszawa - Górnik Zabrze 1:0
19 marca 1967 1. liga 1966/67, 15. kolejka |
Legia Warszawa | 1:0 (1:0) | Górnik Zabrze | Warszawa Sędzia: Karolak (Łódź) Widzów: 15 000 |
Żmijewski 32 | 1:0 | |||
Grotyński Masheli Gmoch Trzaskowski Niedziółka Blaut Żmijewski Deyna Zygmunt Brychczy Gadocha |
SKŁADY | Hubert Kostka Rainer Kuchta Stanisław Oślizło Jan Kowalski Edward Olszówka Joachim Kubek Alfred Olek Erwin Wilczek (46 Ernest Pol) Włodzimierz Lubański Zygfryd Szołtysik Jerzy Musiałek | ||
Trener: Géza Kalocsay |
Relacja
Kronika Górnika Zabrze
Spotkanie z Legią potwierdziło to wszystko, co już wiedzieliśmy o drużynie mistrza Polski, po wymęczonym przez niego zwycięstwie z Cracovią. Pomijając już braki kondycyjne, w jedenastce Górnika występowała duża ilość zawodników miernej klasy. Mimo pozornie dobrej gry Kubka i Olka, którzy dużo biegali, byli ambitni i wiele z siebie dawali, byli zawodnikami o skromnym zasobie umiejętności czysto piłkarskich, co uniemożliwiało im odgrywanie w zespole mistrza Polski znaczniejszej roli. Najlepszym zawodnikiem meczu był długo niedoceniany przez trenera Kalocsaya, bramkarz Hubert Kostka. Pomimo, że mecz był transmitowany w telewizji, piłkarze nie dostarczyli widzom emocji i efektownej gry. Ta relacja pozwoliła kibicom wyrobić zdanie na temat aktualnej formy i wartości mistrza Polski. Legia wygrała mecz po bramce Żmijewskiego zdobytej w 32. minucie.
Sport
Wizerunek obrońcy tytułu: Anemiczny atak – dziurawa pomoc
Pierwszoligowa premiera w Warszawie otrzymała piękną oprawę. W porę ukazało się słońce, trybuny zapełniły się kilkunastu tysiącami widzów orkiestra grała do ucha było krótkie przemówienie i kwiaty. Słowem – wszystkie dane, by wytworzyć dobry nastrój.
Jak dostosowali się do tego zawodnicy?
Z dwu miernych drużyn wygrała zasłużenie wyraźnie lepsza. Kandydatów do koszulki narodowej na dobrą sprawę godnym jej okazał się z całą pewnością Kostka i wymiatający piłkę z przedpola – Gmoch oraz ewentualnie Szołtysik. Pion co najmniej skromny, gdy się zważy, że do obsadzenia jest 11 pozycji i wątpliwa staje się nominacja piłkarzy, która dotychczas wydawała się niewzruszalna.
Widownia miała mimo to, powód do zadowolenia. Widowisko było bowiem dostatecznie emocjonujące gra bojowa i sytuacje zmienne. Niewiele brakowało, by gospodarze wpisali na swoje konto jeszcze jedną, a może i dwie bramki. Jednej nie uznał sędzia w 35 min., a drugiej zapobiegł po przerwie w kapitalny sposób Kostka jeden z technicznie najlepiej wyszkolonych piłkarzy.
Legia zasłużyła na zwycięstwo nie tylko z obrazu gry, ale i z racji wielkiej ambicji, ofiarności oraz szybkości. Była ona kondycyjnie lepiej przygotowana niż przeciwnik. Akcje wojskowych były bardziej zwarte, miały jakąś myśl i na dobrą sprawę trudno było doszukać się w tym kolektywie wyraźnie słabszego punktu. Grotyński raz czy drugi przeszarżował co wynika zdaje się z nadmiaru temperamentu i chęci wykazania się. Miał on o tyle ułatwioną sytuację, że obok wymiatacza Gmocha, któremu rola ta znakomicie odpowiada, dostępu do bramki bronili zaciekle Masheli, Niedziółka, Zygmunt i Trzaskowski. W rezultacie zaszachowali oni niemal całkowicie Lubańskiego, Musiałka, Wilczka, a po przerwie również Pola. Wszyscy napastnicy nie byli w stanie znaleźć wolnej drogi do bramki, ani do swobodnego strzału. Była w tym zasługa nie tylko legionistów, ale i… fałszywych założeń taktycznych Górnika.
Dlaczego drużyna walcząca o pierwsze miejsce wyszła na boisko w ustawieniu 4-3-3, skazując trzech napastników na wytrącanie sił w twardym starciu z czterema, a nawet pięcioma nieustępliwymi obrońcami? To już pozostaje tajemnicą kierownictwa. Wprawdzie Szołtysik próbował wiązać to wszystko w jakąś całość, ale zdany był na własne siły, gdyż asystujący mu w drugiej linii Kubek i Olek mają małe kwalifikacje. W rezultacie „Mały” zwolna się wyczerpywał i grze Górnika było jakiejś wyraźnej linii. A właściwie byłam tylko przeciwną, niż należało. Z uporem forsowano długie podania i to strefą środkową gdzie – oczywiście – ciężko było nie tylko się przebić, ale przejąć piłkę bez uwikłania się w bezpośredni pojedynek. Taką manierę stosowali pomocnicy i takie piłki forsowali obrońcy, dolewając wody na legionowy młyn. Zabrzanie zapominali o krzyżowych podaniach, o rozciąganiu obrony przeciwnika przez ataki flankowe. Wszystko to zapisać należy na konto wysoce ujemne, jako, że wychodził od piłkarzy doświadczonych, obytych w niejednym boju.
Poza tym zespół był jakby kondycyjnie niedotrenowany. O ile napastników można by częściowo usprawiedliwić wyjątkowymi warunkami, w jakich się znaleźli, to żywy niepokój budziła gra w obronie. Oślizło przyswoił sobie jakąś nonszalancką manierę, która parokrotnie go zawiodła. Kowalski nie jest dostatecznie szybki jak na bocznego obrońcę, którego strefa działania sięga obecnie aż przedpola bramkowego przeciwnika. Nieźle dawał sobie radę Olszówka, choć jego piłki do przodu nie zawsze były dokładne. Podobnie miała się sprawa z bardziej agresywnym Kuchtą. Ten przynajmniej wysuwał się daleko w pole. O Kostce mówić można tylko w wielkich pochwałach. W całości Górnik pozostawił bardzo złe wrażenie.
Grę Legii częściowo już oceniałem. Należałoby jeszcze dodać, że mimo słabszej gry Blauta (po kontuzji) strefa środkowa była należycie obstawiona. W ataku Brychczy okazał się ponownie jednym z niedoścignionych techników indywidualnych któremu brak równie sprawnego partnera. Poprawił się również Deyna. Również Żmijewski stwarzał parokrotnie stan alarmowy pod bramką przeciwnika. Legii należy się pochwała za bojowość i ofiarność jak też ścisłe wykonanie ustalonego planu.
Tadeusz Maliszewski, Sport nr 33 20 marca 1967 r.