19.11.1961 - ŁKS Łódź - Górnik Zabrze 2:1
19 listopada 1961 1. liga 1961, 26. kolejka |
ŁKS Łódź | 2:1 (1:0) | Górnik Zabrze | Łódź Sędzia: Mytnik (Kraków) Widzów: 30 000 |
Kowalec 43 Szymborski 79 |
1:0 2:0 2:1 |
Pol 87 | ||
Ligocki (75.Bem) Walczak Wlazły Kowalski Miłosz Suski Kowalec Charbicki Szymborski Soporek (46. Jezierski) Wieteski |
SKŁADY | Hubert Kostka Antoni Franosz Stefan Florenski Edward Olszówka Ginter Gawlik Jan Kowalski Edward Jankowski Erwin Wilczek Jerzy Musiałek Ernest Pol Roman Lentner | ||
Relacja
Sport
Tradycji stało się zadość. Druga skaza w "złotej serii".
ŁÓDŹ. Nieufność jest takim samym towarzyszem kibica, jak namiętność, patriotyzm lokalny i wiele innych uczuć. Podejrzliwie więc patrzano na akcje Górnika w pierwszym kwadransie gry, w którym to okresie mogło się wydawać, że zabrzanie stosują ulgową taryfę. Pole do domysłów było rzeczywiście wdzięczne. Górnicy grali swobodnie, lekko i miękko, przewyższali gospodarzy szybkością i zręcznie przygotowywali pozycje strzałowe. Znamy jedno określenie, mające pełne zastosowanie do scharakteryzowania tego meczu: hiszpańskie desperados. Odnosi się ono do gospodarzy. Łodzianie nie żałowali ani rąk, ani nóg w rozpaczliwej walce o zastopowanie ataków Górnika, a sami nacierali lękliwie, bez wiary we własne siły i tracili głowy w najdogodniejszych dla siebie sytuacjach. Powiedzmy to od razu. Górnik znalazł się w całym tego słowa znaczeniu w roli mistrza Polski. Grał efektownie, może bardziej na pokaz, niż dla efektu bramkowego. Ale równocześnie także z rozsądkiem. Mając przeciw sobie rywali, walczących o byt, zabrzanie starannie unikali starć, które mogłyby w czymkolwiek zagrozić im zdekompletowaniem zespołu przed wyjazdem do Południowej Ameryki. Poza tym jednak z obu stron gra była prowadzona bardzo fair i w sumie naliczyliśmy zaledwie dwie kontrowersje ze znakomitym zresztą arbitrem oraz trzy drobne kontuzje, którym u- legli Miłosz, Wlazły i Franosz.
O ile w pierwszej połowie górnicy mogli jeszcze mieć pretensje do hegemonii na boisku to w drugiej części spotkania rzecz miała się całkiem odwrotnie. 2:1 Jest minimum podatku na rzecz łodzian, jaki musiał uiścić mistrz Polski. Chwilami można było odnieść wrażenie, że nie ŁKS a Górnik zagrożony jest spadkiem i łodzianie stosują ulgową taryfę. Między 15 a 17 minutą drugiej połowy dwukrotnie Kowalec i raz Charbicki nie zdołali posłać piłki z najbliższej odległości do pustej bramki. Ernest Pohl krył się głęboko w polu, grząskie boisko wyraźnie mu nie odpowiadało, próbował strzelać z daleka, a choć piłki miały odpowiednią szybkość, mijały one bramkę. Tak jak doskonale grała defensywa Górnika tak zawodził napad, w którym tylko Wilczek i Musiałek i sporadycznie Lentner usprawiedliwiali legitymacje kadrowiczów. Skoro się rzekło, iż defensywa zabrzan wzięła na siebie cały ciężar pojedynku, trzeba w niej podkreślić prawie bezbłędną grę Florenskiego i Kowalskiego. Pierwszy obezwładnił dobrze usposobionego Szymborskiego. Kowalski zredukował do minimum niebezpieczeństwo ze strony Charbickiego. Także po drugiej stronie uznanie należy się przede wszystkim obrońcom i pomocnikom.
Tuż przed meczem trener Górnika — Dziwisz, w szatni gratulował Suskiemu dobrej postawy w meczu z Danią. Wydaje się, te gratulacje mają pełną aktualność również i w związku z meczem z Górnikiem. Suski znów był bodaj najlepszym piłkarzem na boisku i nie tylko cementował formacje obronne swej drużyny, lecz również chętnie zatrudniał... Kostkę. Trzy jego strzały z głębi pola były przedniej marki i sprawiły sporo kłopotów bramkarzowi Górnika.
W tym pojedynku obrońców i pomocników zwracała uwagę zadziwiająca celność strzałów, wskutek której bramkarze nie mogli narzekać na brak zatrudnienia. A jednak z wyjątkiem pierwszej bramki dwie pozostałe były dziełem czystego przypadku. Ta pierwsza padła po rzucie rożnym, kiedy Szymborski idealnie wystawił Kowalcowi, a ten strzelił w sam róg że nawet Franosz, próbujący zatrzymać piłkę rękami, nie był w stanie zapobiec utracie punktu. Ale już w drugiej połowie Szymborski przejął skiksowany strzał Suskiego w warunkach niezwykle szczęśliwych. Florenski i Kostka byli przekonani, że piłka leci na aut, tymczasem zmieniła ona lot, i Szymborski nie miał trudności z ulokowaniem jej w siatce. Na 2 minuty przed końcem Pohl wykorzystał błąd Suskiego i Bema, którzy po prostu oddali mu pod nogi piłkę.
Mecz był w miarę interesujący, mimo grząskiego terenu i od czasu do czasu padającego śniegu. Górnik zaprodukował wiele zagrań, znamionujących dużą klasę, ale także i nieporadność w chwilach napadu. ŁKS przeciwstawiał się energicznymi szturmami z flanek, w których zwłaszcza wyróżniał się Kowalec.
Zamiast zapowiedzianego sędziego Prącika przyjechał p. Mytnik w ostatniej chwili zmobilizowany do tych czynności, wskutek choroby swego kolegi.
(WK), Sport nr 138 z dnia 20.11.1961r