23.04.1961 - Górnik Zabrze - Lechia Gdańsk 2:0

Z WikiGórnik
Skocz do: nawigacja, szukaj
23 kwietnia 1961
1. liga 1961, 5. kolejka
Górnik Zabrze 2:0 (0:0) Lechia Gdańsk Zabrze, stadion Górnika
Sędzia: Edward Ignaszewski (Kraków)
Widzów: 15 000
Herb.gif HerbLechiaGdansk.gif
Pol 50
Jankowski 67
1:0
2:0
Hubert Kostka
Stefan Florenski
Stanisław Oślizło
Antoni Franosz
Ginter Gawlik
Jan Kowalski
Edward Olszówka
Jerzy Musiałek
Edward Jankowski
Ernest Pol
Roman Lentner
SKŁADY Henryk Gronowski
Stanisław Jarząbek
Roman Korynt (Ryszard Szyndler)
Czesław Lenc
Władysław Musiał
Ryszard Szyndler (Czesław Nowicki)
Zygmunt Gadecki
Janusz Charczuk
Czesław Nowicki (Jerzy Apolewicz)
Bogdan Adamczyk
Henryk Wieczorkowski
Trener: Augustyn Dziwisz Trener: Lajos Szolar

Relacja

Sport

Dramat Korynta przypieczętował los bohaterskich gdańszczan

Początek był niezwykle uroczysty: kwiaty, owacje, puchary. Od Górnika dla grających setne mecze Gawlika i Jankowskiego oraz solenizanta Jerzego Musiała oraz od „Sportu” przepiękny puchar kryształowy dla ubiegłorocznego zwycięzcy challengu naszej redakcji – Romana Korynta. Ledwo najlepszy piłkarz sezonu ochłonął po gratulacjach działaczy i kolegów, ledwo rozpoczął się mecz, gdy zaszły okoliczności, które w poważnym stopniu zepsuły nastrój widowiska.

Do górnej piłki wyskoczyli Korynt i Jankowski. Odwrócony tyłem do stopera Lechii zabrzanin uderzył go tak silnie w nos, że Korynt padł na murawę. Nieprzytomnego zniesiono na noszach. Lekarz stwierdził podwójne złamanie przegrody nosowej, wskutek czego zaszła natychmiastowa konieczność przewiezienia gdańszczanina do szpitala. Speszona przykrym wydarzeniem Lechia grała przez 12 minut w dziesiątkę czekając na wynik diagnozy. Gdy okazało się, że dalszy udział Korynta w meczu jest niemożliwy, trener Szolar wprowadził do gry Apolewicza, a funkcję stopera objął Szyndler.

Piszemy o całym zdarzeniu specjalnie drobiazgowo, ponieważ miało ono decydujący wpływ na postawę zespołu gości. Wyczyn Jankowskiego, zachowującego się notabene w każdym meczu prowokacyjnie, w poważnej mierze osłabił wartość gdańszczan. Wiadomo, czym dla defensywy ligowców Wybrzeża jest Korynt. Bez niego tylne formacje grały, co prawda, z maksymalnym poświęceniem, jednak z daleko mniejszym skutkiem. Kto wie, czy udział Korynta w dalszym przebiegu wydarzeń nie zapobiegłby utracie dwóch bramek.

Okazało się, że niepokonany w tegorocznym sezonie Górnik nie jest zespołem, który posiadł wszelkie arkana, niezbędne do odnoszenia zwycięstw. Przy szybkiej grze ataku przeciwnika i przy umiejętnym zwalnianiu tempa przez jego defensywę, nawet tak silny napad jakim dysponują zabrzanie, potrafił się zgubić i chwilami raczyć widownię zupełną przeciętnością. Były momenty, że goście dawali się mocno we znaki pewnym łatwego zwycięstwa zabrzanom, których kapitan, Ernest Pohl, musiał się cofać aż przed własne przedpole, by wprowadzać ład w szeregi kolegów, nie zawsze umiejących znaleźć sposób na szybkość gdańszczan. Stosunkowo najlepiej dawał sobie radę Oślizło. Poprawnie grał Franosz. Największe niebezpieczeństwo groziło na prawej stronie gdzie Floreński wciąż nie może odzyskać pełni sił. Także pomoc nie była formacją, która wzbudzała zachwyt publiczności Bydgoszczy i Krakowa. Gawlik skutecznie wywiązywał się ze swych obowiązków tylko w drugiej połowie, Kowalski był chwilami niewidoczny i dopiero pod koniec, gdy Lechia straciła oddech, z powodzeniem wywiązywał się z funkcji defensora, jak i szóstego napastnika. W ataku na pełnych obrotach grała tylko trójka: Pohl, Lentner, Jankowski. Debiutujący przed własną publicznością Musiałek daremnie szukał wspólnego języka ze starszymi kolegami, gdy jednak zajął miejsce na prawej flance, zdobył dwukrotnie rzęsiste oklaski. Górnik będzie miał z niego pociechę. Wyraźnie odbiegał od tej czwórki Olszówka, marnujący w katastrofalny sposób kilka ładnych piłek.

Lechia tylko w okresie gry w dziesiątkę nie potrafiła dorównać Górnikowi i wówczas zabrzanie mieli optyczną przewagę, jednak bez żadnego efektu. Krótko po przerwie gdańszczanie zdobyli bramkę, nie uznaną jednak przez sędziego, mimo energicznych protestów. Adamczyk oddał daleki strzał, Kostka wypuścił piłkę, a stojący obok niego Wieczorkowski skierował ją do siatki. Boczny arbiter uznał, że Wieczorkowski popełnił ofside. W kilka chwil później Kowalski uciekł lewą flanką. Jarząbek zdołał wprawdzie przejąć jego podanie, ale oddał piłkę wprost pod nogi Pohla. Bombardier Zabrza nie zmarnował szansy i z linii pola karnego zaskoczył zasłoniętego Gronowskiego. Była to jubileuszowa setna bramka w karierze ligowej Ernesta.

Niezrażona niepowodzeniem Lechia nie rezygnowała z poprawienia wyniku i była nawet blisko osiągnięcia celu, jednak Kostka jakby chcąc zrehabilitować się za dwukrotne niepewne interwencje w kapitalny sposób obronił główkę Adamczyka. Od tego momentu Górnik wyraźnie przyspieszył tempo, parokrotnie dając Gronowskiemu możność wykazania wciąż wielkiej klasy. Wobec strzału Jankowskiego, oddanego po solowym rajdzie, był jednak bezradny.

Finisz należał do gdańszczan, którzy serdecznie oklaskiwani schodzili po meczu, który na pewno zyskał im w Zabrzu wielu zwolenników.

Janusz Jelen, Sport nr 47 z 24 kwietnia 1961 roku