24.03.1971 - Manchester City - Górnik Zabrze 2:0

Z WikiGórnik
Skocz do: nawigacja, szukaj
24 marca 1971
Puchar Zdobywców Pucharów 1970/71, rewanż 1/4 finału
Manchester City 2:0 (1:0) Górnik Zabrze Manchester, Maine Road
Sędzia: Anton Bucheli (Lucerna, Szwajcaria)
Widzów: ok. 40 000
HerbManchesterCity.gif Herb.gif
Mellor 40
Doyle 66
1:0
2:0
Ron Healey
David Connor
Tony Towers
Mike Doyle
Tommy Booth
Willie Donachie
Derek Jeffries
Colin Bell
Francis Lee
Neil Young (Arthur Mann)
Ian Mellor (Ian Bowyer)
SKŁADY Jan Gomola
Jan Wraży
Stanisław Oślizło
Jerzy Gorgoń
Henryk Latocha (7 Rainer Kuchta)
Zygfryd Szołtysik
Alojzy Deja
Erwin Wilczek (24 Alfred Olek)
Hubert Skowronek
Jan Banaś
Włodzimierz Lubański
Trener: Joe Mercer Trener: Ferenc Szusza

Dodatkowe informacje

  • Niektóre źródła podają, że mecz prowadził Biversi, sędzia z RFN.

Relacja

Kronika Górnika Zabrze

Bilety na mecz rewanżowy w przedsprzedaży poszły w parę godzin. Dokładnie 45 tysięcy. Zmurszały stadion mógłby przyjąć więcej, tylko nie wówczas, gdyż lewe trybuny były w trakcie remontu.

Kwiatami i gorącym serce angielskiej Polonii powitał Manchester piłkarzy Górnika Zabrze. Parę godzin wcześniej na Okęciu kwiaty i szczere, serdeczne życzenia: wracajcie z nominacją na półfinalistów. W Anglii te same pragnienia rodaków, którzy zjechali z całej wyspy, ta sama treść, tyle że wyrażona w bardziej spontanicznej formie: "Pokażcie Anglikom, na co stać Polaków". Rozpromienione twarze, błysk w oczach, w każdym geście poznać było tęsknotę za nowym polskim sukcesem.

Wprost z lotniska ekspedycja zabrzan udała się do centrum stolicy mgły i deszczu, jak zwykli określać Anglicy Manchester. Podzielona na dwie części ekipa zamieszkała w hotelach "Grand" i "Picadilly".

Główną bolączką górników była kontuzja Lubańskiego. Wszystkich dręczyło pytanie, czy będzie w stanie zagrać. Wspólnie z lekarzem zdecydowali, że wystąpi, a jeśli tylko odczuje silny ból natychmiast opuści murawę.

Jak zamierzał Górnik bronić kapitału wywalczonego z takim trudem na Stadionie Śląskim? Nad scenariuszem strategii głowił się wraz z trenerem Szuszą - Geza Kalocsay. Mimo, że wrócił do Budapesztu, nie odmówił pomocy. W końcu Anglików znał tak samo dobrze, jak i swoich byłych podopiecznych. Ustalili oni, że Górnik rozpocznie mecz w ustawieniu 1-4-4-2. Cały wysiłek zakładano skoncentrować na zapewnieniu szczelnej defensywy, opanowaniu środkowej strefy, a następnie czujnym wykorzystaniu każdej szansy do zadania ciosu z kontry. Najważniejsze miały być pierwsze dwa kwadranse. Nikt z pytanej, szesnastoosobowej ekipy piłkarzy nie wątpił w awans Górnika. Również największe osobistości polskiej piłki nożnej, jak Kazimierz Górski, byli zawodnicy zabrzańskiego klubu byli optymistami.

Rewanż z Górnikiem od początku nie potoczył się po ich myśli. Najpierw stracili kontuzjowanego Wilczka, w chwilę później boisko opuścić musiał Latocha. Limit zmian został wyczerpany. Niemal automatycznie skończyły się szybkie kontry, jakże w pierwszym okresie efektowne i skuteczne. Absorbowały defensywę City, nie pozwalały defensorom na chwile swobodnego hasania na całej długości boiska. Wprowadzeni z konieczności rezerwowi piłkarze niemal wyłącznie skupili się na grze obronnej. Dantejskie sceny działy się pod bramką Polaków, chwile grozy przeżywał Gomola. Bramka została zdobyta dopiero przed samą przerwą. Druga odsłona, jeden wielki dramat obydwu drużyn. Wreszcie dogrywka. Walka toczyła się niesamowitych warunkach. Arbiter pozwalał Anglikom na wszystko, przymrużał oczy na niezbyt zgodne z przepisami interwencje. 90 minut - remis, 120 - remis. Ostatecznie o awansie zdecydować miał więc trzeci mecz w Kopenhadze.

Program meczowy.

Było to widowisko, które posiadało wszystkie elementy niezwykłego dramatu. Według jednomyślnej opinii obserwatorów polskich i angielskich, dramatyczny mecz Polaków z Anglikami przewyższał wszystkie dotąd rozegrane widowiska w tego rodzaju imprezie, włącznie z niezapomnianymi spotkaniami Górnika z Romą, w Strasbourgu, Chorzowie i Rzymie.

To było coś zupełnie niezwykłego. Wydawało się, że Anglicy w momencie, gdy w 66. minucie Doyle zdobył drugą bramkę i w ten sposób straty ze Stadionu Śląskiego zostały odrobione, wspomagani nieustającym dopingiem, zdołają przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. Wspaniały upór, niesłychana wola walki, ambicje górników spowodowały, że Górnicy przedłużyli szanse awansu do zakończenia trzeciego, decydującego spotkania.

Obydwa pojedynki posiadały całkiem niezwykłą scenerię. W Chorzowie przyszło grać na śniegu i mrozie, w Manchesterze przeciwko piłkarzom sprzysiągł się deszcz. Deszcz to mało powiedziane, potworna ulewa rozszalała się na krótko przed rozpoczęciem spotkania, woda lała się strumieniami podczas całej pierwszej połowy zamieniając stadion w olbrzymie bajoro. Mówiło się wiele o wspaniale przygotowanych angielskich murawach. Takie może i były, ale nie w Manchesterze. Płyta stadionu była w skandalicznym stanie i zdaniem Polaków nie nadawała się rozgrywania pojedynku o tak wysoką stawkę.

Co mogło wydarzyć się w Kopenhadze, trudno było przewidzieć. Szanse były równe. Anglicy w trakcie walki na Main Road, wydawało się wykorzystali wszystkie rezerwy. Polacy wystąpili bez Kostki, który dostał przed meczem gorączki. Gomola mający pozostać w rezerwie pospiesznie musiał szukać pozostawionych w hotelu butów, żeby na czas zdążyć wyjść na murawę. Smutne, ale prawdziwe. W 5. minucie Górnik stracił w bezpardonowej, brutalnej walce Anglików - Wilczka, mającego spełniać główną rolę w drugiej linii. I nie był to koniec serii nieszczęść. Latocha atakowany bez piłki, padł na murawę jak podcięty i z podejrzeniem wstrząsu mózgu został natychmiast zniesiony do szatni. Długo po meczu nie był w pełni świadomości.

Oczywiście w sposób zasadniczy zmieniło to wszystkie plany i założenia Górników. Sprowadzone zostały one do jednego - maksymalnego skoncentrowania wszystkich sił i środków w obronie i pozostawieniu w przodzie Lubańskiego i Banasia z zamiarem wykorzystywania każdego błędu przeciwnika. Ale trudna murawa, stanowiąca jedno wielkie grzęzawisko, spowodowała, że trzeba było mieć nieludzkie siły i żelazną kondycję.

Mimo tak niekorzystnego układu sił i pechowego dla Górnika rozwoju wydarzeń, sprzyjało mu szczęście. Tak jak przewidywano wcześnie, strategia Anglików polegała na gwałtownym ataku od początku meczu. Cel zabrzan został jednak wykonany, przez pierwsze dwa kwadranse nie stracili bramki.

Czy można było uniknąć dwóch straconych bramek? Mimo pełnego uznania i podziwu dla postawy całej zabrzańskiej drużyny, trzeba stwierdzić, że znakomicie zorganizowana w obronie, nie zawsze umiała znaleźć właściwe wyjście w arcytrudnych warunkach atmosferycznych. Poza tym często przypadek mógł spowodować nieszczęście. Gomola być może denerwował w pewnych momentach przetrzymywaniem piłki, ale poza tym spisał się bez zarzutu. W obronie każdy walczył o palmę pierwszeństwa, choć największe wrażenie na Anglikach zrobił Wraży. W pomocy wskutek warunków Górnik posiadał znacznie mniej atutów. Bez Wilczka i z rezerwowym Olkiem trudno było zrealizować misternie przygotowane plany. Także wartość Szołtysika zmalała w warunkach, w jakich przyszło grać.

W ataku zabrzanie mieli praktycznie tylko dwóch zawodników, Włodka Lubańskiego, który podjął ryzyko gry z kontuzją i Banasia. Ten pierwszy omal nie przesądził o awansie do półfinału. Nie mógł jednak przewidzieć, że piłka zatrzyma się w kałuży. Banaś zrehabilitował się jednak za wszystkie słabsze momenty, jakie miał do tej pory. Był jednym z najbardziej atakujących i ambitnie grających zawodników na boisku. Skutecznie ubiegał się ze Skowronkiem o miano zawodnika numer jeden w polskiej drużynie.

O Anglikach tylko jedno zdanie - uczynili wszystko, aby nie zmarnować wielkiej szansy i odrobić straty z chorzowskiego stadionu.

Mimo porażki działacze zabrzańscy byli pełni podziwu dla swoich piłkarzy i z optymizmem oczekiwali na spotkanie w Kopenhadze. Lekarz Górników zapewniał bowiem, że Latocha i Wilczek będą w stanie wtedy zagrać.