26.08.1967 - Zagłębie Sosnowiec - Górnik Zabrze 2:2
26 sierpnia 1967 1. liga 1967/68, 3. kolejka |
Zagłębie Sosnowiec | 2:2 (1:0) | Górnik Zabrze | Sosnowiec Sędzia: Jan Pogorzelski (Warszawa) Widzów: 35 000 |
Jarosik 36 Jarosik 59 |
1:0 2:0 2:1 2:2 |
Szołtysik 65 Bazan 83 s | ||
Szyguła Leszczyński Bazan Śpiewak Eug. Szmidt Pielok Gałeczka Kazimierz Szmidt Myga Gzel Jarosik |
SKŁADY | Hubert Kostka Alfred Olek Stanisław Oślizło Henryk Latocha Rainer Kuchta Joachim Kubek Erwin Wilczek Zygfryd Szołtysik Jerzy Musiałek Włodzimierz Lubański Roman Lentner | ||
Trener: Witold Majewski | Trener: Géza Kalocsay |
Relacja
Pojedynek dwóch najlepszych zespołów kraju: mistrza i wicemistrza Polski, wywołał w Sosnowcu olbrzymie emocje i zainteresowanie. Na trybunach Stadionu Ludowego zasiadło około 25 tysięcy widzów. Oba zespoły zawiodły jednak bardzo, gdyż mecz ten zakończył się wynikiem remisowym, a jego poziom nie był godny dwóch najlepszych drużyn w kraju. W 31. minucie Kazimierz Szmidt technicznym trickiem idealnie wystawił piłkę Jarosikowi, który zdobył prowadzenie dla gospodarzy. Po przerwie gospodarze nadal znajdowali się w natarciu, a Górnik z trudem odpierał ich ataki. W 60. minucie prowadzenie dla sosnowiczan podwyższył Jarosik. Od tego momentu obrona Zagłębia kompletnie się pogubiła, co wykorzystał w 65. minucie Szołtysik. Górnik wyczuł, że przeciwnik totalnie się załamał, toteż spróbował zaatakować i jego piłkarze byli chyba sami zdumieni z jaką łatwością przedostawali się pod pole karne Szyguły. Napastnicy z Zabrza nie wykorzystali jeszcze kilku dogodnych sytuacji, gdy nastąpił drugi akt tragedii Zagłębia. Wilczek strzelił na bramkę, właściwie nie był to ani strzał, ani podanie. Bazan chciał wybić piłkę, lecz ta musnęła mu tylko nogę i wpadła do siatki, obok zasłoniętego Szyguły.
Sport
Zaczęło się od... chaosu. Wypełnione do ostatniego miejsca trybuny, atmosfera derbów i wysoka stawka zrobiły swoje. Napięte nerwy krępowały zawodnikom ruchy, nie pozwalały na dokładnie podania, uniemożliwiały prowadzenie przemyślanych zagrań i kombinacji. Tak było przez blisko 15 minut.
Zagłębie opanowało pierwsze. W 17 minucie Gzel rzucił długą piłkę ponad obrońcą Górnika do Gałeczki, ten wyszedł do podania we właściwym momencie, a kiedy był sam na sam z Kostką stracił przegląd sytuacyjny i strzelił nad poprzeczką. Akcja ta jakby dodała sosnowiczanom skrzydeł. W trzy minuty później Myga skopiował wyczyn Gzela. Znów Gałeczka otrzymał idealne dośrodkowanie i znów pod bramką Górnika było gorąco. Tym razem główka prawoskrzydłowego Zagłębia przeszła tuż obok słupka.
Anemiczny dotychczas pojedynek nabrał wyraźnie rumieńców. Atak Zagłębia rozgrywał się z minuty na minutę, uporządkowali swą grę również zabrzanie. 23 minuta omal nie przyniosła dwóch bramek. Najpierw o krok od jej zdobycia znajdował się Lentner. Oddał strzał z odległości 5-6 metrów, podskoczył już w górę z radości sądząc, że piłka wyląduje w siatce. Ale Szyguła w ostatniej dosłownie chwili wykonał jakąś instynktowną paradę, którą zażegnał niebezpieczeństwo. Natychmiastowy kontratak sosnowiczan wytworzył w polu bramkowym Kostki niemniej gorąca sytuację. Długonogi Kazimierz Szmidt minął po kolei trzech zawodników Górnika lecz w chwili, której trzeba było strzelać lub skierować piłkę do wychodzące na pozycję Gałeczki wywrócił się...
Pierwsza bramka padła w 36 minucie. Zdobyło ją Zagłębie po piękne akcji Gzel – Szmidt – Jarosik. Do podania Szmidta na pole karne Górnika Jarosik poszedł jak burza, minął w pełnym biegu Oślizłę, po czym strzel nie do obrony obok wybiegającego Kostki.
Natarcie Zagłębia nie ustawało. Publiczność szalała z radości, oklaskując raz po raz przy otwartej kurtynie efektowną grę gospodarzy. Ogólną uwagę zwracał przede wszystkim Jarosik. Walczył o każdą piłkę, był niezmordowany w inicjowaniu działań zaczepnych. Był to znów Jarosik ze swych najlepszych dni, kandydat do reprezentacyjnego ataku bez żadnych „ale”.
Wynik 1:0 utrzymał się do przerwy. Na minutę przed gwizdkiem sędziego Gzel miał jeszcze znakomitą okazję uzyskania drugiej bramki, ale będąc o dwa kroki od celu posłał piłkę w aut.
Druga połowa miała początkowa taki sam przebieg jak końcówka pierwszej. Sosnowiczanie posiadali nadal inicjatywę, dyktując przebieg wydarzeń. Kiedy w 59 minucie Jarosik uzyskał drugą bramkę, wydawało się, że losy spotkania są przesądzone. Stało się jednak inaczej. Prowadząc 2:0 sosnowiczanie zwolnili tempo i to ich zgubiło. Zabrzanie przeszli natychmiast do kontrnatarcia, które po serii błędów obrony przeciwnika uwieńczyli zdobyciem bramki przez Szołtysika. Zagłębie nie wyciągnęło jednak z tego żadnego wniosku. Zamiast przyspieszyć grę, zwalniali ją nadal, ułatwiając tym samym zadanie górnikom.
W 62 minucie mogło już być 2:2. Musiałek skopiował jednak wyczyn Gzela z 44 minuty strzelając z najbliższej odległości a aut. Mistrz Polski miał mimo to szczęście. To co nie udało się Musiałkowi, do czego nie był w sobotę zdolny Lubański dokonał w 83 minucie stoper Zagłębia – Bazan. Przejął tak niefortunnie piłkę, że Szyguła nawet nie zdążył zauważyć jak wylądowała ona w bramce.
W tak dramatycznych okolicznościach doszło w Sosnowcu do remisu i podziału punktów. W ostatnich 8 minutach Zagłębie rzuciło się jeszcze do desperackiego ataku. Miało nawet dwie dobre okazje do odniesienia zwycięstwa. Dwukrotnie jednak Kostka miał szczęście. Za pierwszym razem przy strzale Jarosika, który po sforsowaniu obrony Górnika zamiast plasować piłkę strzelił z całej siły wprost w niego. W drugim wypadku na wysokości zadania nie stanął Kazimierz Szmidt, najsłabszy obok Pieloka zawodnik Zagłębia. Otrzymał świetnie podanie, miał wolną drogę do bramki, by w chwili kiedy widownia zamarła z wrażenia potknąć się na piłce i zaprzepaścić tę szansę.
Mecz przyniósł więc taki sam wynik jak wiosenne spotkanie tych drużyn w Sosnowcu. Wtedy wynik brzmiał także 2:2. O ile jednak ówczesny remis stanowił właściwe odzwierciedlenie przebiegu gry to tym razem był on bardzo szczęśliwy dla zabrzan.
Zagłębie grało zdecydowanie lepiej w ataku. Miało jednak dwa bardzo słabiutkie punkty: Pieloka i Kazimierza Szmidta. Szczególnie zawiódł Pielok. Młody ten piłkarz, który rokował wielkie nadzieje stanął wyraźnie w rozwoju. Stał się zupełnie jednostronny, jego przydatność w strefie środkowej równała się zeru. Wskutek statycznej gry tego piłkarza druga linia Zagłębia zdecydowanie kulała. Bojowy Myga dwoił się wprawdzie i troił, ale kiedy zabrzanie przechodzili do kontrataku z udziałem 6-ciu zawodników, musiał być oczywiście bezradny. Pielok uparł się bowiem, aby „asekurować” Eugeniusza Szmidta i Bazana. Czynił... (BRAK DALSZEJ CZĘŚCI TEKSTU).
Sport 101, 28 sierpnia 1967