27.09.1989 - Juventus Turyn - Górnik Zabrze 4:2
27 września 1989 (środa) Puchar UEFA 1989/90, rewanż 1/32 finału |
Juventus Turyn | 4:2 (4:1) | Górnik Zabrze | Turyn, Stadio Olimpico Sędzia: Karl-Heinz Tritschler (Freiburg, RFN) Widzów: 20 000 |
Schillaci 2 Fortunato 4 Marocchi 6 Schillaci 25 |
1:0 2:0 3:0 4:0 4:1 4:2 |
Koseła 44 g Lissek 83 | ||
(1-4-4-2) Stefano Tacconi Roberto Galia Roberto Tricella Sergio Brio Luigi de Agostini Giancarlo Marocchi (46 Pierluigi Casiraghi) Daniele Fortunato Ołeksandr Zawarow Siarhiej Alejnikau Rui Barros (46 Pasquale Bruno) Salvatore Schillaci |
SKŁADY | (1-4-4-2) Józef Wandzik (46 Franciszek Sulski) Tomasz Wałdoch Józef Dankowski Mirosław Staniek Piotr Jegor Robert Warzycha Piotr Rzepka Zenon Lissek Dariusz Koseła (75 Piotr Brzoza) Bogusław Cygan Ryszard Cyroń | ||
Trener: Dino Zoff | Trener: Zdzisław Podedworny |
Dodatkowe informacje
- Według innych źródeł liczba widzów waha się pomiędzy 25 000 a nawet 40 000.
- Według innego źródła Brzoza zmienił Kosełę w 82. minucie.
Relacja
Sport
To był po prostu nokaut. W ciągu sześciu minut Juventus zdobył trzy bramki, co rozwiało jakiekolwiek nadzieje. Najpierw Rui Barros podał idealnie do ulubieńca kibiców „Białej Damy”. Wandzik wprawdzie zdołał sięgnąć piłki, ale ta i tak wpadła po uderzeniu Schillaciego do bramki (był to pierwszy atak Włochów), potem Zawarow dośrodkował wprost do Fortunato i było 2-0 i wreszcie błąd Wandzika sprawił, że Marocchi po dośrodkowaniu Tricelli podwyższył na 3-0. W tym momencie było już dawno po meczu i po szansach nawiązania równorzędnej walki z nie tym samym co dawniej, lecz wciąż trzymającym europejski fason Juventusem.
A kiedy w 24 minucie ponownie Schillaci wpisał się na listę strzelców, można się było spodziewać tylko jednego: pogromu polskiej drużyny. Pogromu, jakiego doznała swego czasu jedynie Lechia Gdańsk. Zdobycie czterech bramek podziałało jednak tak uspokajająco na Juve, że podopieczni Dino Zoffa trochę pofolgowali. Zaczęli grać wyjątkowo oszczędnie, nonszalancko, co siłą rzeczy musieli wykorzystać goście. W 45 minucie Warzycha wykorzystał błąd obrońców i dośrodkował. Cygan nie zdołał wprawdzie sięgnąć piłki, ale padający Koseła trafił dokładnie głową tam, gdzie na boisku potrzeba i wynik brzmiał 4-1.
Druga połowa różniła się od pierwszej w niewielkim stopniu. Juventus grał swoje, zabrzanie swoje, a obie drużyny zdawały sobie sprawę z faktu, że nic tu już się nie może zmienić. Po takim nokaucie trudno się pozbierać, jeszcze trudniej podjąć walkę przynajmniej o zachowanie twarzy. A jednak Górnikowi ciut się to udało. Ani Schillaci, ani Alejnikow nie zdołali wykorzystać kilku wprost proszących się o skierowania piłki do siatki sytuacji, natomiast nagle czujący przypływ sił zabrzanie zaatakowali z pasją, która w lidze gwarantowałaby im zwycięstwa nie za dwa, lecz za trzy punkty.
Szkoda, że ten atak, a właściwie otwarta gra zabrzan rozpoczęła się tak późno. Szkoda przespanych pierwszych minut. Wprawdzie dla każdego kibica nie ulegało wątpliwości, że Juve jest lepszy, ale jednak pucharowy smaczek sprawiał, że wiara w cud nabierała bardziej materialnych kształtów. Na pocieszenie został jednak tylko strzał Zenona Lisska, który kapitalnym uderzeniem po rzucie wolnym ustalił wynik spotkania. Ustalił, czyli zmniejszył rozmiary porażki do 2-4. W lidze, jeszcze grając w Szombierkach, Lissek wielokrotnie popisywał się podobnymi uderzeniami, z których wiele pozwalało zdobywać punkty. Tym razem było to jedynie doprowadzenie wyniku do rozmiarów przyzwoitości.
Juventus może być zwykłym, niczym nie wyróżniającym się przeciętniakiem w lidze nazywanej futbolowym mocarstwem w Europie. Gdy jednak dochodzi do spotkań pucharowych, profesjonalizm piłkarzy „Białej Damy” rzucał się w oczy aż nadto. Według zawodowej, piłkarskiej zasady: co masz zrobić po przerwie, zrób przed przerwą.
Komentarze pomeczowe
Za dwadzieścia parę lat, jak dobrze pójdzie, piłkarze Górnika, którzy w środę grali z Juventusem, będą mogli przy kominku opowiadać swoim dzieciom, że najgorsze sześć minut w ich karierze przeżyli na Stadio Communale w Turynie. Zanosiło się na kompromitację w skali europejskiej, bo kto mógł zagwarantować, że ten spektakl piłkarski kosztem zabrzan zostanie nagle przerwany? Prawdopodobnie kilku zawodników Górnika, tych mniej odpornych psychicznie, miało ochotę zejść z boiska albo usiąść na ławce rezerwowych. Na szczęście jakoś się pozbierali. Po 90 minutach gry agencje prasowe przekazały w swoich serwisach informacyjnych wynik 4-2 dla Juve, co przez znawców futbolu zostało odebrane bez zdziwienia, jako rzecz normalną.
Nie da się ukryć, że chociaż ostatnio przywykliśmy do piłkarskich niepowodzeń, to jednak drastyczna sytuacja, w jakiej znalazła się drużyna z Zabrza była nie do pozazdroszczenia. Trudno to racjonalnie wytłumaczyć, nawet jeśli weźmie się pod uwagę większość obiegowych opinii na temat stanu polskiego futbolu, takich jak:
- brakuje nam międzynarodowego doświadczenia i tzw. „ogrania”,
- technicznie i taktycznie ustępujemy najlepszym co najmniej o jedną klasę,
- najlepsi, wyróżniający się piłkarze ligowi wyjeżdżają za granicę, a ich miejsce z konieczności zajmują gracze zupełnie nie przygotowani do nowej roli,
- rozgrywki ligowe zamazują faktyczną wartość naszych zespołów, stąd rozczarowania w rywalizacji międzynarodowej.
Ten wykaz błędów i wypaczeń można by znacznie wydłużyć, ale przypadek Górnika był specyficzny. Chodzi oczywiście o wspomniane wyżej sześć minut. Zdzisław Podedworny, zaraz po meczu, na gorąco, wykluczył ewentualność „paraliżu psychicznego”. Zabrzanie nie sprawiali wrażenia ciężko wystraszonych, tym bardziej, że dwa tygodnie temu dotrzymali kroku Juventusowi (olbrzymim wysiłkiem, ale jednak). Najbardziej prawdopodobna jest więc inna wersja wydarzeń. Otóż piłkarzy zawiodła wyobraźnia. Nie wiadomo dlaczego poniosła ich „fantazja”, zapomnieli o dyscyplinie gry i podziale zdań. Te kilka minut radosnej twórczości doprowadziło do błyskawicznej straty trzech goli. Owszem, można sobie dodawać otuchy stwierdzeniem, że przecież ONI to tacy sami ludzie jak MY i z każdym da się wygrać, ale bez przesady. Mecz w Turynie nie był sparingiem. Na tym szczeblu piłkarskiego wtajemniczenia nie ma już miejsca dla amatorszczyzny. Zawodnicy postawili w dość kłopotliwej sytuacji trenera – przez pół godziny grali „swoje”, widocznie uważali, że są mądrzejsi. Po wyjeździe Urbana i Komornickiego nie ma w Górniku zawodnika, który błyskawicznie potrafiłby zmobilizować drużynę, a nawet „opieprzyć” kogo trzeba. Ani Robert Warzycha, ani Józef Dankowski, ani Zenon Lissek, mimo dobrych chęci, nie mają cech przywódczych. Jeszcze nigdy nie było to tak widoczne jak w środę.
Włoska prasa potraktowała ten mecz nie całkiem poważnie. W tytułach aż roi się od efektownych porównań („Corrida”, „Piłkarski teatr” itp.). „La Gazzetta dello Sport” napisała w tytule, że jedynym problemem gospodarzy było to (przy stanie 3-0) jak spędzić pozostałe 84 minuty. Red. Salvatore Lo Presti zastanawia się w tej samej gazecie czy przypadkiem Juventus nie pobił rekordu świata w szybkości strzelania bramek w europejskich pucharach. Włoski dziennikarz sięgnął do archiwum i okazało się, że do tej pory najlepszym osiągnięciem Juventusu były 3 bramki w ciągu pierwszych 19 minut. Stało się to w 1970 roku, w spotkaniu z luksemburską drużyną Rumelange. Wówczas bramki padały w następującej kolejności: 9 minuta (samobójcza), 15 minuta (Bettega) i 19 minuta (Anastasi). Na pocieszenie piłkarzom Górnika podajemy końcowy rezultat tamtego spotkania: 7-0.
Jest paradoksem, że w tej tak wyraźnie przegranej przez zabrzan potyczce dwa najefektowniejsze gole strzelili Koseła i Lissek. Doskonałe uderzenie głową tego pierwszego i świetny strzał z dystansu tego drugiego nieco poprawiły reputację Górnika. Nie można jednak na siłę dopasowywać do tego „ideologii”, bo przypuszczalnie nawet zawodnicy Górnika odebraliby jako kpinę stwierdzenie, że ambitnie dążyli do wyrównania. Opanowali nerwy, uratowali twarz – to chyba wystarczy.
Drobną satysfakcją dla Górnika są tylko noty wystawione przez fachowców z „La Gazzetta dello Sport”. Proszę porównać:
Juventus: Tacconi 6, Galia 6,5, De Agostini 7, Fortunato 7, Brio 6,5, Tricella 6,5, Alejnikow 6, Barros 7,5, Zawarow 7, Marocchi 7, Schillaci 7, Bruno 6, Casiraghi.
Górnik: Wandzik 6, Sulski 6, Wałdoch 5,5, Dankowski 5,5, Jegor 5, Staniek 5,5, Rzepka 6, Warzycha 5,5, Lissek 6, Koseła 6, Cygan 5,5, Cyroń 5, Brzoza nie został sklasyfikowany.
Jak widać Włosi nie potraktowali Polaków zbyt surowo. W tym miejscu moje uzupełnienie do wczorajszej relacji (były kłopoty z połączeniem telefonicznym z Turynem). W 75. minucie Kosełę zmienił Brzoza. Mecz obserwowało około 25 tysięcy widzów. Sędziował Karl-Heinz Tritschler (RFN).
Józef Wandzik wrócił do Zabrza z ręką na temblaku. W pierwszej połowie, podczas jednej z interwencji, tak fatalnie upadł, że pod znakiem zapytania stoją jego ostatnie występy w ostatnich meczach z cyklu eliminacji MŚ.
W Turynie zjawił się niespodziewanie Władysław Żmuda w towarzystwie szefa… Cremonese. Jak się później okazało to włoski klub interesuje się transferem Piotra Rzepki. Podobno rozmowy są tak zaawansowane, że słaba postawa Rzepki w meczu pucharowym nie wpłynie na warunki ewentualnego kontraktu (włoskie gazety piszą o 600 tysiącach dolarów). Na razie nie wiadomo co na to Górnik?
Źródła
- Sport: 28 września 1989, 29 września - 1 października 1989