29.09.1971 - Górnik Zabrze - Olympique Marsylia 1:1
29 września 1971 (środa) PEMK 1971/72, rewanż 1/16 finału |
Górnik Zabrze | 1:1 (1:1) | Olympique Marsylia | Chorzów, Stadion Śląski Sędzia: Gaspar Pintado Viu(Hiszpania) Widzów: 70 000 |
Anczok 32 | 1:0 1:1 |
Skoblar 53 | ||
Skoblar | ||||
Jan Gomola Jan Wraży Stanisław Oślizło Jerzy Gorgoń Zygmunt Anczok Erwin Wilczek Hubert Skowronek Władysław Szaryński Jan Banaś (68. Jerzy Wilim) Włodzimierz Lubański Zygfryd Szołtysik |
SKŁADY | Georges Carnus Jean-Pierre Lopez Jules Zwunka Bernard Bosquier Edouard Kula Jacky Nowi Gilbert Gress Roger Magnusson (33. Ange Di Caro) Joseph Bonnel Josip Skoblar Jean-Louis Hodoul | ||
Trener: Antoni Brzeżańczyk | Trener: Lucien Leduc |
Relacja
Sport
Górnik Zabrze za burtą Pucharu Europy Mistrzów Krajów. W rewanżowym meczu z mistrzem Francji Olympique zdołał osiągnąć tylko wynik remisowy 1:1, co po porażce 1:2 w Marsylii oznacza przekreślenie marzeń i nadziei. Eliminacja z PEMK jest przykra tym bardziej, że zabrzanie obchodzą jubileusz 25-lecia i awans miał być niejako uświetnieniem klubowych uroczystości, przypadających na koniec października, a więc na okres, gdy rozgrywane będą II rundy.
Jak do tego doszło? Do bezpośrednich obserwatorów na stadionie oraz przy telewizorach nie ulega chyba wątpliwości, że Górnik grał poniżej oczekiwań. Kto wie, czy nawet nie gorzej niż w Marsylii. Postawił na chaotyczny, nieskoordynowany atak, nie miał skrystalizowanej koncepcji gry, próbował rozerwać mur obrony wolnymi, łatwymi do rozszyfrowania akcjami, rozgrywał je bez przyśpieszenia, miał kilka słabych punktów. Niestety poza ambicją i sercem do walki zabrzanie nie zaprezentowali wszystkich swoich walorów. Efekt wiadomy. W II rundzie PEMK zabraknie reprezentanta Polski.
Gdy przed meczem rozmawialiśmy z trenerem Brzeżańczykiem powiedział nam, że tylko Gorgoń, Skowronek i Anczok otrzymali zadanie ścisłego krycia. Przy czym ten pierwszy – Skoblara, Skowronek – Gressa, a Anczok – Magnussona, a potem Couecou, który zastąpił w 33 minucie kontuzjowanego Szweda. Inni mieli uczestniczyć w akcjach obronnych, a przede wszystkim w skoordynowanych spokojnym ataku non stop.
I jeśli teraz konfrontujemy założenia taktyczne z wydarzeniami na boisku, okazuje się że nie spełniono ani jednego z tych warunków. Skowronek dawał zbyt dużą swobodę w rozgrywaniu piłki Gressowi, kilka razy pozwolił mu na niebezpieczne rajdy, Anczok z kolei miał duże kłopoty z Magnussonem, jak i Couecou, który najczęściej zaskakiwał naszego obrońcę wspólnymi akcjami ze świetnym obrońcą, Lopezem, który dał prawdziwy pokaz nowoczesnej gry. Gdy trener Brzeżańczyk zorientował się jakie grozi niebezpieczeństwo ze strony tego zawodnika, nakazał krycie go przez Szaryńskiego. Ale niestety skrzydłowy nie spełnił nakazanego mu zadania. W przeciwnym razie nie pozwoliłby mu oddać ostrej centry w 53 min. wzdłuż bramki, po której sprytny Skoblar posłał piłkę do siatki podcinając górnikom skrzydła.
Był to gol uzyskany po serii błędów, które rozpoczął Wraży. Został on ograny przez innego obrońcę Zwunkę, który ostro strzelił a Gomola sparował piłkę pod nogi Lopeza. Gdyby Szaryński był w pobliżu z pewnością nie pozwoliłby mu na swobodne rozegranie piłki i ostrą centrę. Na domiar złego także Gorgoń nie stanął na wysokości zadania pozostawiając na ułamek sekundy bez opieki Skoblara. Nieszczęście było gotowe. Francuzi wyrównali, nabrali wiary we własne siły, wybili z konceptu górników, w miarę upływu czasu zaczęli grać coraz lepiej.
Ale było by błędem obarczać za niepowodzenie tylko Gorgonia, Anczoka, Skowronka, Szaryńskiego i zdecydowanie najbardziej rażącego swą postawą Wrażego. Także Wilczek, Banaś, a nawet Lubański i Oślizło wypadli grubo poniżej swoich możliwości. Włodkowi można zarzucić, że grał statyczni, rzadko kiedy przyspieszał, nie przeprowadzał typowych rajdów, do których już przywykliśmy. Banaś z kolei zupełnie nie miał przeglądu sytuacji i jak zwykle grał zbyt egoistycznie, a zastępujący go od 68 min. Willim niestety nie nadawał się jeszcze do gry, o czym zresztą sygnalizowaliśmy po ligowym pojedynku ze Stalą. Wydaje się, że bardziej uzasadnione byłoby wprowadzone Dei, który przecież w Marsylii pozostawił dobre wrażenie i kilka razy z drugiej linii strzelał dość ostro, minimalnie chybiąc celu.
W czasie przerwy dyskutowałem z Wilczkiem o wydarzeniach pierwszej połowy, zastanawialiśmy się co będzie działo się działo na boisku w drugiej części gry. W pewnym momencie Wilczek powiedział: „Czuję że przeciwnik zepchnie nas do defensywy...”
Nie było rzecz jasna okazji rozmawiać z innymi graczami Górnika. Ale jeśli pozostali wyszli na murawę z takim nastawieniem psychicznym (a można zaryzykować takie stwierdzenie po tym, co oglądaliśmy, w drugiej odsłonie zawodów) to nie dziwimy się wcale że przeciwnik zdołał narzucić swój styl gry łatwiej niż tego należało oczekiwać. Górnik zawierzył swoim siłom obronnym, zamiast przystąpić do ataku , tak jak na początku zawodów, zorganizować lepiej grę w środkowej strefie i dążyć za wszelką cenę do uzyskania drugiego trafienia. Próbował to uczynić po utracie brami, ale wtedy marsylczycy uskrzydleni zdobyciem wyrównania nie popełniali już błędów, uważnie kontrolując przebieg gry. We wzorowy sposób wychodzili ze strefy obronnej, szanowali piłkę często przyśpieszali, zaprezentowali walory klasowego zespołu. Górnicy tymczasem z każdą minutą stawali się coraz bardziej nerwowi, nie panowali nad sytuacją. W 77 minucie zdarzył się moment który był charakterystyczny dla tego meczu. Otóż po centrze z kornera Lubański doskakiwał do górnej piłki i wydawało się, że zdoła umieścić ją w siatce, niestety przeszkodził mu w tym Wraży, który całym impetem wpadł w zabrskiego snajpera, przewracając go. Zdenerwowanie górników osiągnęło zenit i rzecz jasna w tej sytuacji trudno było się pokusić o zdobycie drugiej bramki i ewentualnie doprowadzenia w myśl regulaminu do dogrywki.
Stara prawda, mówi, że gra się jak przeciwnik pozwala. Marsylczycy nie pozwalali w środę wieczorem na zbyt wiele a przyszło im to tym łatwiej gdyż natrafili na przeciwnika słabego psychicznie, grającego poniżej swoich umiejętności. Właściwie górnicy mieli tylko jednego pełnowartościowego piłkarza a był nim Zygfryd Szołtysik, utrzymujący się w formie od kilku tygodni. „Mały” dyrygował w środkowej linii, włączał się do gry defensywnej, gdy zachodziła ku temu potrzeba, zapędzał się często pod bramkę przeciwnika. Ale cóż, jeden Szołtysik to stanowczo za mało na wyrównany kolektyw. I dlatego publiczność musiała opuszczać stadion w minorowych nastrojach. Nie otrzymała nagrody za ogromny doping w deszczu i zimnie. Wielka Szkoda!
Sport 30.09.1971 r.