30.06.1965 - Szombierki Bytom - Górnik Zabrze 1:2
30 czerwca 1965 1. liga 1964/65, 26. kolejka |
Szombierki Bytom | 1:2 (1:1) | Górnik Zabrze | Bytom Sędzia: Marcinkowski Widzów: 10 000 |
![]() |
![]() | |||
Sladek 26 | 1:0 1:1 1:2 |
Wilczek 31 Wilczek 62 | ||
Ochman Cygan Maroński Pośpiech Strzelczyk Kliński Śladek Wilim II Knop Wieczorek (46 min. Mandziara) Nowak |
SKŁADY | Jan Gomola Waldemar Słomiany Stanisław Oślizło Edward Olszówka Stefan Florenski Jan Kowalski Erwin Wilczek Jerzy Musiałek Zygfryd Szołtysik Ernest Pol Roman Lentner | ||
Trener: Ferenc Farsang |
Relacja
Sport
Plażowy futbol w Bytomiu. "Wolne żarty" mistrza i wicemistrza
Na ocenach i danych technicznych można by w zasadzie zakończyć sprawozdanie z pojedynku mistrza i wicemistrza Polski. Sprawił on wszystkim ogromny zawód. Było to widowisko, które chciałoby się jak najszybciej zapomnieć. Obydwie drużyny grały wręcz skandalicznie. Daremnie oczekiwaliśmy zagrań z pierwszej piłki, zmian pozycyjnych, prostopadłych wystawień i w ogóle tego, czego wymaga się od zespołów i zawodników najwyższej klasy. Przez 90 minut z boiska wiało nudą, prymitywizmem i bezhołowiem. Poziom był tak beznadziejny, że gdyby na stadionie Polonii znalazł się jakiś zagraniczny ekspert i powiedziano mu, że ogląda w akcji mistrza i wicemistrza kraju, uznałby to za kiepski żart.
Zabrzanie wygrali 2:1 dzięki Ernestowi Polowi. Wprawdzie i on nie błyszczał, ale wystarczyły dwa jego podania, aby Wilczek musiał uzyskać z nich bramki. Te dwa podania Pola i strzały Wilczka stanowiły jedyne jasne momenty we wczorajszej grze napastników Górnika. Poza tym nie było w niej nic, co można by chwalić. Najgorzej grał niewątpliwie Szołtysik. Od niego zaczynało się całe zło. Każde jego podanie było niecelne, przegrywał pojedynek za pojedynkiem, a już wręcz humorystyczne były jego strzały na bramkę. Pudłował raz za razem, nie umiał nawet z kilku metrów skierować piłki do celu. W pewnym momencie, kiedy znalazł się przypadkowo na własnym przedpolu bramkowym, omal nie zdobył bramki dla... Szombierek. Co stało się z tym chłopcem? Maluczko, a z naszej największej nadziei zostaną tylko wspomnienia.
Podobnie ma się sprawa z Musiałkiem, i on przedstawiał wczoraj zerową wartość. Raził brakiem szybkości, zdecydowania i sytuacyjnego przeglądu, należąc do najsłabszych piłkarzy na boisku. Gdy dodamy, że również Lentner więcej statystował niż grał bojąc się panicznie agresywnego (i faulującego) Cygana, będziemy mieli pełny obraz ataku mistrza Polski w środowym meczu.
W obronie górników działo się nie lepiej. Oślizło grał nonszalancko, Słomiany przegrywał pojedynki biegowe, a Olszówka dzielnie im sekundował w różnego rodzaju błędach. Gdyby nie świetna postawa Gomoli, zabrzanie straciliby z całą pewnością więcej niż jedną bramkę.
A propos Gomola. Rośnie on na świetnego bramkarza. Kto wie, czy nie na następcę "Szymka" w drużynie narodowej? Obok niego zabrzanie mieli jeszcze dwóch graczy, których trzeba bezwzględnie pochwalić. Byli nimi obaj pomocnicy: Kowalski i Floreński. Oni trzymali na sobie cały ciężar gry defensywnej, oni też niezmordowanie wspierali swych nieudolnych kolegów w ataku.
Szombierki zdradzały olbrzymi respekt dla swych przeciwników. Wyrażało się to zarówno w skoncentrowaniu głównej uwagi na grze obronnej, jak i nerwowości widocznej w przeprowadzanych od czasu do czasu kontratakach. Wobec słabości obrony Górnika kilka tych kontrataków stworzyło takie sytuacje, z których normalnie biorąc powinny paść nieuchronne bramki. Przed przerwą jednak Wieczorek i Knop, a po przerwie Mandziara i Knop, zaprzepaścili je w fatalny sposób wskutek braku zimnej krwi i oczywiście perfekcji technicznej i sprawnościowej.
Lepiej niż w meczu z Ruchem zagrała w Szombierkach obrona. Inna rzecz, że atak Górnika był tak słabiutki, że o lepszą grę nie było trudno.
Sport nr 77, z dnia 1.07.1965r