18.03.2011 - Ruch Chorzów - Górnik Zabrze 3:0
18 marca 2011 (piątek), godzina 20:00 Ekstraklasa 2010/11, 19. kolejka |
Ruch Chorzów | 3:0 (0:0) | Górnik Zabrze | Chorzów, stadion Ruchu Sędzia: Marcin Szulc (Warszawa) Widzów: 9 800 Czas gry: 93 min. (46+47) |
Zieńczuk 52 Piech 62 Malinowski 64 |
1:0 2:0 3:0 |
|||
Grodzicki 10 (F) | ||||
(1-4-4-2) Matko Perdijić 6 Željko Đokić 6 Rafał Grodzicki 7 Piotr Stawarczyk 6 Marek Szyndrowski 6 Wojciech Grzyb 7 (90 Łukasz Janoszka n.) Marcin Malinowski 7 Gábor Straka 7 Marek Zieńczuk 7 Arkadiusz Piech 8 (85 Paweł Abbott n.) Maciej Jankowski 7 (74 Andrej Komac n.) |
SKŁADY | (1-4-4-1-1) Adam Stachowiak 4 Michał Pazdan 3 Adam Banaś 4 Mariusz Jop 4 Mariusz Magiera 4 Grzegorz Bonin 4 (90 Rafał Pietrzak n.) Mariusz Przybylski 4 Aleksander Kwiek (73 Daniel Sikorski n.) Marcin Wodecki 4 (80 Adam Marciniak n.) Róbert Jež 5 Tomasz Zahorski 3 | ||
Trener: Waldemar Fornalik | Trener: Adam Nawałka |
Dodatkowe informacje
- Spotkanie ligowe z Ruchem nr 94 (derby nr 120).
- Spotkanie ocenione na 3 gwiazdki według Sportu (obok piłkarzy noty według tegoż dziennika).
- W 48. minucie mecz przerwano na 9 minut z powodu awarii oświetlenia.
Relacja
Zimą górnicy dokonali znacznych wzmocnień. Za niebywały sukces należało uznać sprowadzenie słowackiego pomocnika Róberta Ježa, który wniósł do zespołu z Zabrza nową jakość. Do zespołu Adama Nawałki dołączyli również Michal Gašparík i Gabriel Nowak. Beniaminek z Roosevelta nie zamierzał walczyć jedynie o utrzymanie, o czym świadczyły niezłe rezultaty uzyskane już w pierwszych wiosennych spotkaniach.
Niebiescy duże wzmocnienia… tylko zapowiadali. Tymczasem z Cichą pożegnał się Maciej Sadlok, pewny punkt obrony Ruchu, bramkarz Krzysztof Pilarz oraz doświadczony Marcin Zając. Powstałe luki mieli wypełnić obcokrajowcy, obrońca Željko Đokić i bramkarz Michal Peškovič. Po za tym do drużyny dołączyli Marek Zieńczuk, Michał Steinke i Marek Szyndrowski. W pierwszych trzech spotkaniach w rundzie wiosennej podopieczni Waldemara Fornalika grali w kratkę, zdobywając cztery punkty, a tuż przed derbami rozegrać musieli jeszcze spotkanie z Legią Warszawa (0:2 (0:1)) w ramach 1/4 finału Pucharu Polski. Nie zawracali sobie jednak zbytnio głowy tymi rozgrywkami, podobnie jak i cały piłkarski Śląsk, byli bowiem myślami już przy 94. wielkich derbach Śląska, które tym razem miały mieć miejsce na stadionie Ruchu, gdzie czekano na nie od 3 sierpnia 2002 roku, czyli blisko dziewięć lat!
Bilety na to spotkanie, tradycyjnie rozchodziły się jak świeże bułeczki. Z puli 9 300 biletów, bo tyle wynosiła wówczas pojemność stadionu w Chorzowie, pięć procent, czyli około 450 wejściówek otrzymali sympatycy Górnika.
Atmosfera również była gorąca. – Wszystko jest tak podgrzane, że rolą trenera na pewno nie jest dokładanie do tego pieca. Raczej trzeba tonować emocje i pamiętać, że najważniejsza jest gra w piłkę. – mówił na wspólnej konferencji przedmeczowej Waldemar Fornalik. Nie ulegało jednak wątpliwości, że piłkarze Ruchu pragnęli zrewanżować się za jesienną porażkę. Poza tym, trzy punkty zapewniłyby im lekki oddech w tabeli. Szkoleniowiec zabrzan Adam Nawałka, mimo że pochodzi z Krakowa, doskonale rozumiał charakter tych spotkań - Jestem wychowany na derbach Wisły z Cracovią, także specyfika takiego meczu nie jest mi obca. Derby dodają też pozytywnej energii. Chodzi o to, żeby być jeszcze bardziej umotywowanym, ale nie można tego mylić z przemotywowaniem. - dodawał trener Górnika. Egzamin z motywacji piłkarzy zdał jednak tylko ten pierwszy…
Dwie godziny przed pierwszym gwizdkiem zima niespodziewanie zaatakowała ze zdwojoną siłą. Zawodnicy obu zespołów i sędziowska trójka z rozpaczą spoglądała na murawę, z minuty na minutę pokrywającą się coraz grubszą warstwą śniegu i to niezależnie od starań organizatorów i włączonego ogrzewania płyty. Na 60 minut przed pierwszym gwizdkiem jego posiadacz, Marcin Szulc, zwołał naradę przedstawicieli obu drużyn. Decyzja o ewentualnym odwołaniu meczu była trudna do zaakceptowania – przecież na wielkie derby Śląska i piłkarze, i kibice szykowali się już od wielu tygodni. Stołeczny arbiter podkreślał jednak, że bezwarunkowo widoczne muszą być wszystkie boiskowe linie. Ruszyły więc w bój MORIS-owskie traktorki do odśnieżania, a popularny „Paulek” od paru dekad dbający o „wyrysowanie” pola gry, cierpliwie wędrował z jednego krańca boiska na drugie, odtwarzając pole gry. No i w końcu zapadł werdykt, przyjęty entuzjastycznie przez wszystkich na stadionie: gramy! Z małym opóźnieniem, o 20:09, sędzia dał znak do rozpoczęcia meczu.
Śnieg zalegający na boisku mocno dawał się zawodnikom we znaki. Niekontrolowane bywały wślizgi, trudno było wykonać nagły zwrot, a piłka wyczyniała czasami przedziwne harce, przekonał się o tym choćby Matko Perdijić, kiedy w 18 minucie kompletnie zaskoczył go sposób, w jaki wrzucona w jego „szesnastkę” futbolówka odbiła się od kupki śniegu. Ale zdziwiony był też Tomasz Zahorski i pozwolił piłce wyjść na aut bramkowy. Chorzowianie generalnie lepiej czuli się w arktycznych warunkach, a od 20 minuty wręcz zdominowali obraz meczu. Sygnałem do ataku był rzut wolny Marka Zieńczuka. Niby był to strzał - zresztą ostatecznie Adam Stachowiak musiał łapać uderzoną w środek bramki piłkę, ale wcześniej dosłownie o centymetry minęła ona głowę skaczącego do niej Rafała Grodzickiego. Na Cichej rozpętała się w tym momencie już nie śnieżka zadymka, ale „niebieski huragan”. W oku cyklonu znajdowali się najczęściej chorzowscy napastnicy. Najpierw Arkadiusz Piech świetnie urwał się Mariuszowi Jopowi i ostro zagrał w pole karne, tam jednak Maciejowi Jankowskiemu zabrakło „długość buta”, by akcje zamknąć. Za chwilę młody napastnik sam już się zabrał z futbolówką, wcześniej prowokując jeszcze zderzenie interweniującym wślizgiem Adama Banasia i Michała Pazdana. I kiedy był już sam na sam z Adamem Stachowiakiem… - Nie da się dobrze prowadzić piłki z tym śniegu. Została mi pod nogą. – opisywał okoliczności, w których strzał co prawda oddać zdołał, ale niecelny. Za moment kapitalnie przedłużył głową podanie Piecha, ale zamykający akcję chorzowian Wojciech Grzyb – mimo niezłej pozycji – nie zdecydował się na uderzenie z woleja. Wolał odegrać piłkę na 6. metr, gdzie Stachowiak odważnym wyjściem uprzedził Jankowskiego właśnie i Gábora Strakę.
Druga część gry – opóźniona o kolejny kwadrans ze względu na konieczność poprawienia linii – zaczęła się tak, jak skończyła pierwsza: od akcji duetu chorzowskich napastników. Jankowski wypuścił prostopadłym zagraniem Piecha, który próbował dotknąć piłkę obok golkipera Górnika. Ten jednak instynktownie strzał ów sparował. Nie mógł wtedy wiedzieć, że kolejne uderzenie snajpera niebieskich – w teorii znacznie łatwiejsze do obrony – stanie się jego koszmarem. Wcześniej jednak czarno przed oczami zrobiło się wszystkim w Chorzowie. Z efektownym – acz przecież niedozwolonym i karanym przez Ekstraklasę racowiskiem – przy Cichej zbiegła się bowiem idealnie… nagła awaria stadionowych jupiterów. Koronę stadionu rozświetlały jedynie czerwone pochodnie, za chwilę zaś na trybunach rozbłysły tysiące ekranów telefonów komórkowych. Marcin Szulc zarządził odwrót do szatni, rozpoczęły się równoległe gorączkowe poszukiwania usterki. Trwały 9 minut – po takim czasie światła znów rozbłysły, i można było wznowić niezwykły mecz. Niespodziewana przerwa najwyraźniej posłużyła tylko jednej drużynie. W ciągu niespełna kwadransa gospodarze rozstrzygnęli losy meczu! Najpierw wspomniany Stachowiak „wypluł” przed siebie piłkę po strzale Piecha, który zdecydowana większość widzów określiła już mianem „kiksa”, a formalności dopełnił Zieńczuk. Dziesięć minut później zabrzanie stracili piłkę na własnej połowie, a Piech tym razem w sytuacji „jeden na jeden” uderzył już fantastycznie. „Wisienkę na torcie” położył zaś Marcin Malinowski, kapitalnym strzałem z 28 metrów. To był ciężki nokaut gości, a mógł jeszcze podwyższyć wynik Paweł Abbott, który w doliczonym czasie gry trafił w słupek.
Ruch grał tak jak w poprzednim sezonie, kiedy zameldował się na medalowym miejscu w tabeli. Imponował walecznością i skuteczną taktyką. Nie miał tego dnia słabych punktów. Po meczu przypominano derby z marca 1990 roku, kiedy to spotkanie również przerwała zadymka. Wtedy jednak, po 15-minutowej przerwie to górnicy zdobyli trzy bramki. Tym razem na mecz do Chorzowa po prostu nie dojechali. Niektórzy tłumaczyli taką postawę spotkaniem zawodników z prezesem, jakie miało miejsce kilka dni wcześniej, a na którym to Łukasz Mazur poinformował o fatalnej sytuacji finansowej klubu.
Wynik – wynikiem, ale bezsprzecznie wydarzeniem wieczoru było zgaśnięcie jupiterów na Cichej po przerwie, które wręcz zsynchronizowało się z odpaleniem rac przez kibiców. Wszyscy zastanawiali się, czy aby awaria zasilania nie była spowodowana „siłami wyższymi”. Wicedyrektor MORIS-u, który jest zarządcą obiektu, p. Wojciech Przystanek, zapewniał jednak, że nie była to awaria, a chwilowy spadek bądź zanik napięcia. Włączyło się zasilanie awaryjne, gasły lampy, które potrzebowały chwili na ponowne rozgrzanie, dlatego doszło do kilkunastominutowej przerwy w spotkaniu. Problem miał pojawić się w całej dzielnicy Chorzowa – Batory. Początkowo firma Vatenfall tłumaczyła, że wina nie leży po jej stronie. Później jednak szwedzka firma wydała oficjalne oświadczenie, że brak oświetlenia na stadionie przy ul. Cichej był efektem chwilowego zapadu napięcia, który był spowodowany zadziałaniem automatyki sieciowej pobudzonej awarią, która wystąpiła na linii wysokiego napięcia. Na linii Halemba – Głęboka Halemba zarejestrowano zerwanie izolatora na bramce liniowej oraz złamanie izolatora łącznika liniowego. Ten komunikat był dla Komisji Ligi Ekstraklasa SA podstawą do podjęcia decyzji o odstąpieniu od ukarania chorzowian za awarię. Ruch otrzymał jednak karę finansową 20 000 zł za inne wydarzenia mające miejsca na stadionie: rzucanie w kierunku sędziów asystentów śnieżkami, palenie flag z herbem rywali i innych drużyn, a także wywieszenie transparentu niezwiązanego z meczem. Inna sprawa, że w trakcie meczu zatrzymano dwie osoby, które rzucając kamieniami i butelkami dokonały czynnej napaści na policjantów, nieletniego kibica Ruchu Chorzów, który usiłował wnieść środki pirotechniczne oraz osobę, która wnosiła na stadion alkohol.
Górnicy szybko podnieśli się po tej porażce i do końca sezonu napsuli jeszcze wiele krwi swoim rywalom. W pewnym momencie mieli nawet szansę na europejskie puchary, ale ostatecznie zajęli 6. miejsce, wyśmienite jak na beniaminka. Chorzowianie bez większych stresów zapewnili sobie utrzymanie, lecz fatalna końcówka (cztery porażki z rzędu) zamazała korzystne wrażenie. 12. miejsce było dużym rozczarowaniem.
A jak było w kolejnym sezonie? Historia wielkich derbów Śląska pisze się na bieżąco…